Pod ciemną skórą Filipin. Zajrzyj pod podszewkę turystycznego raju
Na kartach swej książki Tomek Owsiany przedstawia mało znaną twarz turystycznego raju. Nieeksportową, czasem mroczną, czasem odrzucającą. Warto zanurzyć się w tę opowieść. Choćby po to, by przypomnieć sobie, że prawdziwe życie toczy się poza kurortami.
16.02.2018 | aktual.: 16.02.2018 15:04
Jak pisze Tomek Owsiany, jest taki moment w roku, gdy niewielkie miejscowości w prowincji Pampanga - Angeles i sąsiednie San Fernando - przyciągają wzrok całego świata. Stają się ważniejsze od wzorowo turystycznych wybrzeży Palawanu i Czekoladowych Wzgórz na wyspie Bohol. To bowiem tutaj w Wielki Piątek, w realistycznej inscenizacji Męki Pańskiej ochotnicy co roku są przybijani do krzyża. I dzieje się to naprawdę. Żywi ludzie są przybijani do belek prawdziwymi gwoździami.
Tomek obserwował poprzedzające wielkopiątkowe obchody uliczne procesje, podczas których wielu mężczyzn, często bardzo młodych, dokonuje samobiczowania. I to również nie odbywa się na żarty (zazwyczaj publicznej chłoście poddają się wszyscy kumple, więc nie można odstawać). "Miarowy dźwięk biczowania stał się hipnotyzujący. Postukiwał w uszach trzecią godzinę z rzędu. Plask, plask, klak, klak. Zaskakujące, jak szybko spowszedniał ten fantasmagoryczny pochód. Ot, czyjaś krew na spodniach, moich i cudzych. Na dziecięcych buziach, na parasolach, słupach i nawierzchni. Była wszędzie. Nic nadzwyczajnego" – opisuje Owsiany.
Przerażające? To jeszcze nic w porównaniu z prawdziwym ukrzyżowaniem. Zresztą przekonajcie się sami: "Został jeszcze środkowy, najważniejszy krzyż. Pomocnik polał belki wodą, bo zdążyły się już nagrzać w ostrym przedpołudniowym słońcu. Newralgiczne miejsca zdezynfekował chluśnięciem alkoholu. Melchor leżał już wzorowo rozpięty. Miał zamknięte oczy. Z całej trójki najbardziej starał się nie dawać oznak bólu, ale napięte usta i zmarszczone czoło mówiły swoje. Później było mu widocznie trudniej, bo odsłonił zaciśnięte zęby. A to był dopiero półmetek. Jeszcze trudniejsze do wytrzymania okazało się przybijanie wrażliwych stóp, każdej z osobna. (…) Melchor osuwał się nieco, ale musiał zachować przytomność, żeby w odpowiedniej chwili odegrać śmierć Chrystusa. W końcu spuścił głowę". W ten sposób obserwowane przez siebie widowisko opisuje Tomek. W książce "Pod ciemną skórą Filipin”, której jest autorem, znajdziecie znacznie więcej fascynujących kawałków.
Publikacja jest zapisem 8-miesięcznej, samotnej podróży, jaką Polak odbył w przededniu objęcia w kraju władzy przez kontrowersyjnego prezydenta Rodriga Duterte. Inaczej niż typowi turyści, Owsiany nie poleciał tam więc dla rozrywki i zabawy. Odwiedził siedem plemion i ludów oraz wybrane społeczności Filipin we wszystkich makroregionach kraju. Wybierał miejsca z dala od kurortów, zagubione pośród gór i dżungli. Miejscowi dziwili się: jak udało ci się nas znaleźć?, czemu chcesz o nas pisać? To, że ktoś przyjeżdża z drugiego końca świata i skupia na nich całą swoją uwagę, było dla nich niewyobrażalne.
Owsiany żył z lokalsami, jadł przyrządzane przez nich przysmaki (na czele z kurzymi łapami), pracował i się bawił. Nosił węgiel, żuł betel (rodzaj używki popularnej w krajach Dalekiego Wschodu), doglądał grobów na skalnych półkach, obserwował krwawe walki kogutów, zwane na Filipinach sabong. Odwiedził szamana uprawiającego czarną magię, partyzantów z górskich bojówek na wyspie Mindanao, a nawet zamieszkał w kolonii karnej.
Szczególnie fascynująca jest relacja z pobytu w tej ostatniej. Jak pisze Tomek: "Wizyty garstki turystów napawały dumą byłego naczelnika, który w telewizji kolonię w Sablayanie stawiał za wzór. Chwalił też tutejsze zajęcia sportowe i program odwykowy dla narkomanów w obszernym wywiadzie – jednym z ostatnich, jakie udzielił. Nadzór kolonii omijał bowiem oddzielny budyneczek wpływowego barona narkotykowego. Boss mieszkał w nim jako VIP i urządził tam ukryte laboratorium. Z powodzeniem produkował w nim szabu, czyli brudną heroinę, która dominuje na filipińskim rynku twardych narkotyków. Bez większego trudu, we współpracy z przekupionymi strażnikami, sprzedawał towar na zewnątrz". Zapewniam - to nie jedyny mrożący krew w żyłach fragment tej książki.