Polka na greckiej wyspie. "Trudno mi wymarzyć sobie lepsze życie"
– Dzisiejszy świat każe nam pragnąć wciąż więcej i więcej. W Grecji nauczyliśmy się, że do szczęścia wcale nie potrzeba tak wiele – opowiada Magda Iwaszko, która z mężem prowadzi pensjonat Live Bio na wyspie Poros.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Magda Owczarek, WP: Otworzyliście mały pensjonat w Grecji. Nie baliście się konkurencji wielkich biur podróży?
Magda Iwaszko: Prawdę powiedziawszy na pierwszym miejscu postawiliśmy to, jak sami chcemy żyć, a nie ilu będziemy mieć gości. Oczywiście, przygotowaliśmy biznesplan, ale nigdy nie nastawialiśmy się na tłumy turystów ani na ciągłą rozbudowę. Live Bio od początku miało być kameralnym miejscem. Nie zabiegamy o duże grupy, bo nie moglibyśmy ich obsłużyć tak, jak chcemy. A zależy nam na tym, żeby nie oferować po prostu miejsc noclegowych, tylko styl życia – taki, jaki sami lubimy.
Czyli jaki?
Życie w spokojniejszym tempie niż to, które narzuca miasto albo kapitalizm. Współczesny świat każe nam robić więcej, pracować więcej, chcieć więcej. A przecież do szczęścia wcale nie potrzebujemy aż tak dużo. Wystarczy bliskość natury, zdrowe, własnoręcznie przygotowane jedzenie i czas na spotkania z ludźmi. "Bio" w nazwie naszego pensjonatu nawiązuje do słowa "bios" ze starożytnej greki, które oznacza "życie". Live Bio, czyli żyj swoim życiem, ale w sposób zrównoważony. Tego szukaliśmy sami i właśnie to chcemy dać naszym gościom. Mamy dla nich coś więcej niż piękne widoki. Karmimy ich przepyszną, lokalną kuchnią. Zawsze znajdujemy dla nich czas, spotykamy się wieczorem przy winie, organizujemy wycieczki po okolicy, zapraszamy na zajęcia z jogi czy niezapomniane rejsy naszą żaglówką. Chcemy, żeby kontakt z drugim człowiekiem nie był sztuczny i powierzchowny. Oczywiście, jeśli ktoś szuka samotności, nie narzucamy się, ale z mojego doświadczenia wynika, że naprawdę niewiele osób nie chce poznać miejscowych ludzi.
Jacy oni są?
Poros to inny świat. Nie ma nic wspólnego z Atenami, które są tylko godzinę promem stąd. Czas jakby się tu zatrzymał. Nikt tu się nie spieszy, każdy ma czas na spokojny posiłek, na rozmowę. Małe greckie wioski są jak pierwsze ludzkie społeczności, właśnie tak musiało wyglądać życie przed rozwojem cywilizacji. W takich społecznościach ludzie się znają, wspierają, są gotowi bezinteresownie sobie pomagać. Kiedy przez pierwszy rok kończyliśmy budowę i zamawialiśmy drobne usługi u sąsiadów, nie spieszyli się z przyjęciem od nas pieniędzy, musieliśmy sami się przypominać, a nawet ich ścigać. Bo tutaj ludziom nie zależy na bogaceniu się, liczą się dla nich inne rzeczy.
Ale z czegoś żyć trzeba. A na prowincji jest o to trudniej.
Oczywiście, bywa ciężko. Ale Grecy stopniowo podnoszą się z ostatniego kryzysu. Uratowało ich właśnie proste, skromne życie. Tutejsi ludzie są bardzo przywiązani do ziemi, nie sprzedają jej, tylko przekazują z pokolenia na pokolenie. Dzięki temu większość ludzi mieszka w rodzinnych domach, nie bierze masowo kredytów na mieszkania, które w innych krajach wpędzają ludzi w kłopoty finansowe. Ludzie z naszych okolic, także młodzi, zaskakują nas swoją przedsiębiorczością i talentem. Zamiast szukać szczęścia w mieście pielęgnują tradycyjne rzemiosła, wytwarzają piękne przedmioty, uprawiają ziemię. Taka praca ma dla nich wartość i sens. Nie gonią za karierą i bogactwem, wystarcza im to, co mają.
Jak wybraliście miejsce, w którym powstał wasz pensjonat?
Ziemię w przepięknym miejscu z widokiem na Morze Egejskie 30 lat temu kupił ojciec mojego męża, Periklisa. Po prostu spodobała mu się, kiedy tamtędy przejeżdżał. W tamtych czasach zakup działki był tańszy i prostszy niż dziś. Potem spędzali tam rodzinne wakacje. Ale Periklis nigdy na stałe tam nie mieszkał, więc dla niego przeprowadzka też była krokiem w nieznane. Wcześniej oboje podróżowaliśmy i pracowaliśmy w różnych krajach. Poznaliśmy się w RPA. To był świetny czas pod względem towarzyskim i zawodowym. Ale oboje zgodziliśmy się, że chcemy żyć inaczej. Spokojniej, bliżej natury. Od biurowych spraw woleliśmy pracę własnych rąk, chcieliśmy dawać ludziom coś, co sprawi im autentyczną radość. Zrezygnowaliśmy z pracy, pojechaliśmy na trzymiesięczne wakacje do Meksyku i na Kubę, a w marcu 2015 r. przenieśliśmy się do Grecji.
Nie baliście się tak radykalnej zmiany? Ludzie przyzwyczajeni do miasta i dynamicznych karier po przeprowadzce na prowincję czują pustkę.
To była nasza największa obawa. Martwiliśmy się, że po jakimś czasie uznamy, że to nie to, że czegoś nam brakuje. Ale uznaliśmy, że po prostu spróbujemy i się przekonamy. Bo co takiego mogło się wydarzyć? W najgorszym razie wrócilibyśmy do poprzedniego życia. Ale tak się nie stało. Live Bio funkcjonuje od trzech lat, a my nie wyobrażamy sobie życia gdzie indziej.
Wszystko poszło tak gładko?
Oczywiście zdarzały się kryzysy. Na początku mieszkaliśmy w niewykończonym domu. Co chwila coś się psuło, na przykład bojler do podgrzewania wody. Nie znałam greckiego, a w naszej wiosce mało kto zna angielski, dlatego byłam zdana na męża, co bardzo mnie irytowało. Pewnego razu nie zrozumiałam, że nie może przyjść do pracy pokojowa, więc sami musieliśmy posprzątać cały pensjonat. Zajęło nam to mnóstwo czasu. Byłam wściekła. Z czasem te trudności minęły, ale pojawiły się poważniejsze problemy.
Jakie?
Wykryto u mnie raka piersi. Byłam przerażona. Bałam się choroby, nie chciałam umierać. Zastanawiałam się, czemu spotkało to właśnie mnie, tuż po tym, kiedy zmieniłam swoje życie na spokojniejsze i zdrowsze. Ale po pierwszym szoku postanowiłam sobie, że nie dam chorobie sobą zawładnąć. Jeździłam na leczenie do Aten, a potem wracałam na Poros. Mimo mocnej chemii czułam się w miarę dobrze, musiałam po prostu częściej odpoczywać. Od naszych gości dostałam mnóstwo zrozumienia i wsparcia, ale za wszelką cenę dążyłam do tego, żeby nie obciążać ich moją chorobą. Myślę, że mi się to udało. Zakończyłam najtrudniejszy etap leczenia, teraz skupiam się na przyszłości.
Wasi goście wracają do domów odmienieni. A czy życie na Poros zmieniło też ciebie i Periklisa?
Dzięki temu, że zamieszkaliśmy na wyspie, a także przez moją chorobę, zrozumieliśmy, co jest naprawdę ważne, a co jest tylko stratą czasu i czym nie warto się zajmować. Oczywiście, nigdy nie da się całkowicie wyeliminować z życia stresu czy obowiązków, na które nie mamy ochoty, ale jednak w dużym stopniu możemy decydować o tym, jak pokierujemy naszym życiem. Ja i Periklis żyjemy dziś tak, jak chcemy i w miejscu, które kochamy. Przyjmujemy pod swój dach wspaniałych ludzi. Przyciągamy takich gości, którzy odbierają świat tak, jak my, więc świetnie się czujemy w ich towarzystwie. Wracają do nas, a to chyba znaczy, że dobrze wykonujemy swoją pracę. Zresztą, taka praca to nie praca, to sama przyjemność. Rozglądam się wokół, patrzę na wszystko, co mamy i trudno mi wymarzyć sobie lepsze życie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz też: Grecja - wakacyjny hit Polaków
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.