Polka w Indiach. "Wyłączam logikę i odczyniam złe oko jak prawdziwa hinduska matka"
Wystarczyło pięć dni w Indiach, żeby zmieniła swoje postrzeganie tego kraju. Spędziła tu jeszcze dwa miesiące, a potem zdecydowała się na przeprowadzkę. Dziś żyje jak Indusi. - Taka ze mnie europejska, nowoczesna kobieta, a jednocześnie od kiedy zostałam mamą, stosuję wszelkie indyjskie remedia "na wszelki wypadek" - opowiada Aleksandra Zalewska, autorka książki "Indie. W moim hinduskim domu".
Magda Żelazowska: W jaki sposób trafiłaś do Indii?
Aleksandra Zalewska: Pierwszy raz przyjechałam tutaj na zlecenie jako pilot-przewodnik z wycieczką do Kerali. To było zaledwie pięć dni, ale całkowicie zmieniły one moje myślenie o Indiach i postrzeganie tego kraju, dlatego niedługo później wróciłam eksplorować Indie na własną rękę i spędziłam tu ok. dwóch miesięcy, aż w końcu zdecydowałam się zostać na stałe, ze względu na mojego męża, który pochodzi z Indii.
Zamieszkaliśmy w Bangalore w stanie Kranataka na południu Indii. Miasto to jest doliną krzemową Indii i jedną z trzech największych aglomeracji tego kraju, dlatego żyje się tutaj bardzo wygodnie. Klimat jest świetny, bo temperatura raczej nie spada poniżej 15 st. C, ale przeważnie waha się ok. 25-30 (dla mnie idealnie).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Rozprawia się ze stereotypami na temat Grenlandii. "Wiele osób nie wiedziało, że tu ludzie żyją"
Czym się tam zajmujesz?
Od 2008 r. jestem związana z branżą turystyczną. Jestem pilotem-przewodnikiem wycieczek po Azji, ale także przygotowuję programy zwiedzania dla osób prywatnych i firm. Dodatkowo prowadzę swój start-up: jobforguide.pl, który łączy kadry turystyki z firmami z branży oraz turystami. Przykładowo można znaleźć polskojęzycznych przewodników w wielu krajach świata. Piszę także książki, bloga, instabloga, nagrywam podcast, ale ostatnio głównie pochłania mnie opieka nad moją małą córeczką.
Z podróży do Indii wspominam intensywność smaków, kolorów, zapachów i dźwięków. Dwa tygodnie spędzone w tym kraju były dla mnie dużym wysiłkiem. Można się do tego przyzwyczaić?
To zależy: kiedy tu byłaś? Gdzie byłaś dokładnie? Z kim byłaś? To są kwestie, które zasadniczo wpływają na odbiór Indii. Zupełnie inaczej wyglądają one dla turysty, który wpadnie tu na chwilę z masową wycieczką po utartym szlaku, a zupełnie inaczej dla ekspata żyjącego poza turystycznym szlakiem.
Indie są głośne, zawsze to powtarzam. Bardzo trudno tutaj o miejsce z pełnią ciszy, zwłaszcza w miastach. Zapachy są intensywne, zwłaszcza te jedzenia. Indusi uwielbiają używać przypraw – to moim zdaniem coś, czego Polacy jeszcze się uczą, u nas króluje jednak sól i pieprz. Mieszkając sobie na zwykłym osiedlu klasy średniej nie odczuwa się tak tej intensywności. Życie toczy się tutaj swoim rytmem.
W pierwszej części swojej książki wspominasz między innymi, że "Indie to nie tylko Tadż Mahal". Jakie są zatem twoje ulubione miejsca, do których rzadko docierają polscy turyści i podróżnicy?
Moim zdaniem wciąż za mało osób dociera na południe Indii. To jest trochę jak wizyta w zupełnie innym kraju niż północne Indie. W stanie Karnataka mamy przykładowo wspaniałe zabytki w Hampi, w tym bardzo fotogeniczny kamienny powóz. Żeby dobrze zwiedzić Hampi, potrzeba co najmniej dwóch dni. Nieopodal Hampi (ok. 140 km) znajdują się cztery jaskinie w Badami. Miejsce mało znane nawet samym Indusom, a szkoda, bo tamtejsze płaskorzeźby są niesamowite. Do tego dodałabym jeszcze rozlewiska Kerali. Taki rejs łodzią mieszkalną to naprawdę bardzo magiczne przeżycie. Dodam jeszcze Munnar z jego plantacjami herbatami przysłoniętymi nisko sunącymi chmurami i mistyczną mgłą.
W książce wspominasz o oszustach i przestrzegasz m.in. przed dawaniem pieniędzy dzieciom lub kupowaniem jedzenia żebrakom. Dlaczego?
Żebranie w Indiach to wręcz zawód, do którego zatrudnia się ludzi. Całe rodziny przyjeżdżają ze wsi do miast, żeby zebrać. Dzieci owijają się bandażami, by wzbudzić więcej współczucia. Ludzie proszą o pomoc, chociaż nie są pozostawieni sami sobie. W Indiach jest wiele programów rządowych (rządu centralnego i rządów stanowych), z których można korzystać, ale dla wielu osób żebranie stało się stylem życia. W książce podaję m.in. przykład najbogatszego żebraka w Indiach, który w Mumbaju ma wręcz wysoką "pensję", za którą kupił nieruchomości.
Wiele kobiet i dzieci jest także wciąganych do tego biznesu przez mafię. Nigdy nie wiemy gdzie trafią te pieniądze, a dawanie ich tylko nakręca ten biznes. Jeśli jednak zdecydujemy się coś kupić, to taka osoba albo odda to do sklepu i dostanie pieniądze, albo sprzeda za rogiem za połowę ceny, byle dostać jakąś gotówkę. Nie twierdzę, że każdy żebrak to oszust, ale jeśli chcemy realnie pomóc, to lepiej znaleźć organizacje pozarządowe, które można wesprzeć finansowo w ich działaniach.
Wiele osób pyta cię o kwestie kobiet. Dość dokładnie opisałaś ten temat w jednym z rozdziałów, ale poruszasz także problemy męskiego świata.
W Indiach jest o tym głośno ze względu na przypadek samobójstwa mężczyzny, który był dręczony przez żonę i jej rodzinę. W mojej książce postanowiłam poświęcić rozdział mężczyznom i chciałam, by wybrzmiało, iż ich problemy są niejako w tym kraju ignorowane. Mężczyzna ma być silny, zaradny, odpowiedzialny za rodzinę. O problemach mężczyzn się nie pisze i nie rozmawia publicznie, tak jakby ich nie było. Tymczasem trzydziestoczteroletni mężczyzna decyduje się popełnić samobójstwo i zostawia długi list oraz nagranie. Opowiada o problemach z żoną i jej rodziną, o tym jak był fałszywie oczerniany i oskarżany, a ponieważ prawo stoi przeważnie po stronie kobiety, dopiero w długim procesie udaje mu się udowodnić niewinność. Ostatecznie jednak go to przerasta i odbiera sobie życie. Zapewne nie on pierwszy i nie ostatni, ale dopiero ten głośny przypadek zwrócił oczy społeczeństwa na to, że mężczyźni mogą być pomówieni, a nawet bezpodstawne oskarżenie kobiety może zniszczyć ich życie.
W książce pisałaś wiele hinduskich świąt. Które z nich jest twoim ulubionym i dlaczego?
Chyba nie będę oryginalna, jeśli powiem, że najbardziej lubię diwali. To święto świateł, które przypomina nasze Boże Narodzenie. Upamiętnia ono powrót księcia Ramy, głównego bohatera eposu Ramajana, do królestwa Ajodji po latach na wygnaniu. Całe święto trwa pięć dni, ale najważniejszy dzień to ten, w którym rodziny wręczają sobie drobne prezenty i zasiadają razem do uroczystej kolacji, a potem niebo rozświetlają tysiące sztucznych ogni. Przez wiele dni domy i mieszkania udekorowane są lampkami i innymi światełkami, bo w diwali światło króluje nad ciemnością, a dobro nad złem.
W jednym z rozdziałów poruszasz kwestię zabobonów. Czy możesz wyjaśnić, jak wiara w nie wpływa na codzienne życie Indusów? Oraz czy wpływa także na twoje?
Właśnie dzisiaj o tym myślałam, że taka ze mnie europejska, nowoczesna kobieta, a jednocześnie od kiedy zostałam mamą, stosuję wszelkie indyjskie remedia "na wszelki wypadek". Indusi wieżą przykładowo w "złe oko". Ktoś może nam źle życzyć, ale może też po prostu zbytnio wychwalać i wtedy ściąga uwagę złych sił, dlatego takie świadome i nieświadome uroki trzeba odczyniać. W każdym regionie są jakieś inne sposoby. Najwięcej sąsiadek kazało mi brać codziennie wieczorem garść gruboziarnistej soli i robić trzy kółka przeciwnie do ruchu wskazówek zegara wokół mojej córki. Potem sól należy rozpuścić w wodzie i gdzieś wylać. Nie zawsze o tym pamiętam, ale jeśli zbiega się to w czasie z jej wyjątkowo złym nastrojem lub pogorszeniem stanu zdrowia, to wyłączam logikę i odczyniam "złe oko" jak prawdziwa hinduska matka.
Oprócz tego w Indiach mamy czas pomyślny i niepomyślny w ciągu roku, miesiąca, tygodnia, a nawet dnia. Jeśli mamy zacząć coś nowego, to nigdy w czasie niepomyślnym, bo wtedy się nie uda. Nie wiem, czy w to wierzyć, czy nie, ale na wszelki wypadek staramy się pilnować tych pomyślnych pór.
Magda Żelazowska dla Wirtualnej Polski