Przejechałam 3 tys. km i odwiedziłam 6 krajów w tydzień. Wielokrotnie usłyszałam klakson
Setki razy słyszałam, że "baba za kierownicą" nie dojedzie daleko, że sama nie dam rady, że to nie jest podróż dla dziewczyny. Większość ludzi mówiła, żebym nawet nie próbowała. Im bardziej mnie zatrzymywali, tym bardziej chciałam zobaczyć, gdzie są moje granice. Postanowiłam więc sprawdzić i sama pojechałam na tygodniowy eurotrip.
Wsiadłam do swojego, wysłużonego już, volkswagena polo po pracy i ze spakowaną walizką ruszyłam w podróż z Barcelony.
Było zimno, lało, a w głowie kłębiły mi się myśli: "czy na pewno sobie poradzę?". Chciałam sprawdzić, jak to jest być kobietą zdaną na samą siebie na autostradzie – za kierownicą, w mroku, w deszczu. Łatwo nie było, ale się udało. Mimo zmęczenia po pracy miałam w sobie dużo zapału, a – czego wtedy jeszcze nie przeczuwałam – czekały na mnie piękne widoki i masa nieprzewidzianych przygód.
Pierwsze zderzenie ze stereotypami
Droga przez Francję, zwłaszcza na początku, wcale nie wyglądała tak malowniczo, jak na filmach. W nocy zgubiłam się, padł mi telefon i musiałam zjechać z autostrady, żeby znaleźć miejsce, gdzie mogłabym go naładować. Wylądowałam pod jakąś fabryką na obrzeżach Marsylii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Turyści zachowują się niedopuszczalnie. "Grozi nam wszystkim"
Na szczęście ktoś okazał się na tyle życzliwy, że pomógł mi podładować telefon i wskazał drogę do hotelu. Już pierwszego dnia na autostradzie wielokrotnie usłyszałam klakson — wiadomo, widząc kobietę za kierownicą, panowie chcieli dać znać, że jadę za wolno. Stres mnie zżerał, ale poranny widok na port i hotelowy basen dodały mi energii. Naładowałam baterię — swoją i telefonu — i ruszyłam w dalszą podróż. Droga była piękna (chociaż niełatwa) i prowadziła mnie do równie urokliwego miejsca, jakim jest Księstwo Monako.
Luksus i kawa w cenie zakupów spożywczych na tydzień
Do Monako dotarłam, przemierzając kręte drogi i szczyty. Na miejscu poczułam się jak w grze komputerowej — auta wzbudzały podziw: lśniące, wypolerowane, zupełnie nierzeczywiste i niemal stworzone tylko po to, by robić wrażenie.
Monako tętniło życiem, a wokół mnie byli ludzie z całego świata. Czystość ulic zwracała uwagę, a eleganckie budynki podkreślały wyjątkowy charakter tego miejsca. Czułam się tam nie tylko komfortowo, ale i bezpiecznie.
Pozwoliłam sobie jednak tylko na kawę i sałatkę, która i tak była poza moim budżetem. Za małą miseczkę zapłaciłam ok. 80 zł.
Na noc wróciłam do Francji, żeby nie przepłacać za pobyt w tym bajkowym i luksusowym księstwie. Tam w przeciętnym hotelu zapłaciłabym od 550 do 700 zł.
Mikroskopijna wioska i emocjonalny "zjazd"
Fuipiano odkryłam na mapie przypadkiem. Mała, włoska wieś schowana pośród wzgórz. Do mojego hotelu-spa prowadziła stroma, wąska droga. Wiedziałam, że jak się zatrzymam, to już nie ruszę. Jechałam już tylko na czystej adrenalinie i jakiejś magicznej sile – nie wiem, jakim cudem nie zsunęłam się w dół. Właściciele okazali się bardzo mili, a ja łapałam oddech i odpoczywałam chyba po raz pierwszy od startu. Tam poczułam też pierwszy emocjonalny "zjazd" — chyba schodziły ze mnie napięcie i stres.
Pod kątem finansowym Włochy są bardzo zróżnicowane. Urokliwe miejsce - spa, w którym się zatrzymałam kosztowało więcej ok. 700 zł za trzy dni. Z pysznym śniadaniem w cenie. Wiadomo jednak, ze gdybym oczekiwała tych samych warunków w Rzymie, to musiałabym zapłacić kilkakrotnie razy więcej
Przepiękne widoki i niepewność na oblodzonej trasie
Szwajcaria niezwykle mnie zachwyciła, ale i naprawdę przeraziła. Droga przez góry prowadziła coraz wyżej, wokół śnieg, a w uszach czułam różnicę ciśnienia. Wszystko wyglądało po prostu przepięknie, ale trzeba było zachować czujność – na trasie było miejscami bardzo ślisko. Miałam momenty, kiedy naprawdę się bałam, czy moje małe auto da sobie radę w tych warunkach. Mimo lęku kilka razy zatrzymywałam się po drodze, żeby złapać oddech – i koniecznie zrobić zdjęcia.
Dla takich widoków warto pokonać strach i zmęczenie. Szwajcaria podarowała mi kadry, których długo nie zapomnę: śnieg, góry sięgające nieba i majestatyczne krajobrazy.
To tutaj, na jednej z najwyższych przełęczy, podjęłam decyzję, żeby odwiedzić też Liechtenstein, skoro już… i tak jest prawie po drodze.
Bogactwo, porządek i mały przystanek na złapanie oddechu
Lichtenstein zrobił na mnie średnie wrażenie — drogo, nowocześnie, wszędzie porządek, trochę jak na planie reklamy banku. Kilka zdjęć, szybka kawa i zjazd w stronę Austrii, gdzie zatrzymałam się na chwilę odpoczynku i obiad.
Austria przywitała mnie ciszą i łagodnymi trasami, idealnymi na samotną przejażdżkę. Do Paryża było coraz bliżej.
Finał w (nie)przereklamowanym Paryżu
Na nocleg wróciłam już do Francji, byłam niemal pod koniec drogi do celu. I w końcu — po tygodniu zmagań, wzlotów i kilku momentach totalnej paniki — dotarłam do Paryża. Spodziewałam się rozczarowania (duże europejskie miasta uznaje się za przereklamowane), ale byłam pod autentycznym wrażeniem. Oczywiście, były też mniej bezpieczne dzielnice, ale ogólny urok miasta totalnie mnie kupił. Tam zrozumiałam, że po tej podróży szukam już czegoś innego.
Na całą podróż wydałam ok. 2,5 - 3 tys. zł. 600- 800 euro. Włączając w koszty hoteli, benzyny oraz wyżywienia. Czy było warto? Oczywiście!
Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, ile odwagi, determinacji i autoironii (tak, dobrze przeczytaliście) potrzeba, żeby samodzielnie przejechać przez Europę w tydzień, pewnie bym nie uwierzyła. Teraz wiem, że stereotypy o kobiecie za kierownicą naprawdę nie mają sensu. I że warto zdecydować się na samotną wyprawę, zwłaszcza jak jest się kobietą - niekoniecznie z przekory. Ot, żeby sprawdzić się na własnych zasadach i wbrew temu, co "ludzie gadają".