Czy inflacja strawi miłość do podróży? Smak wojaży jest coraz bardziej gorzki [FELIETON]
Inflacja w Polsce galopuje tak szybko, że niebawem naprawdę będziemy pracować za "miskę ryżu". Przy obecnych zarobkach i rosnących cenach produktów oraz usług wielu Polaków będzie musiało mocno ograniczyć wypady w góry czy do spa, a tym bardziej za granicę.
Pamiętam czasy, kiedy euro na złotówki w przybliżeniu przeliczało się razy cztery, a nie razy pięć. Ale to było przed pandemią. To było dawno i nieprawda. Po prawie dwóch latach lockdownów i perturbacji na światowym rynku gospodarczym obudziliśmy się w nowym świecie. I z całą pewnością nie jest to nowy, wspaniały świat. To świat drożyzny, niepewności i tęsknoty za tym, co już nie wróci. A Polacy odczują to ze wzmożoną siłą.
Inflacja może wpłynąć na podróże
Ciężko o uśmiech na twarzy w Polsce, w której wszystko się sypie, jak grudniowa choinka w marcu. W kraju, w którym kryzys goni kryzys, a ceny produktów sięgają psychologicznych granic. Specjaliści alarmują, że najlepsze dopiero przed nami, więc zapnijcie pasy i trzymajcie się mocno.
Ale zacznijmy od faktów. Poziom inflacji w Polsce sięgnął w listopadzie 2021 r. 6,8 proc., a do końca roku niemal na pewno przekroczy próg 7 proc. Dla Kowalskiego i Nowaka oznacza to mniej więcej tyle, że za chleb i kiełbasę zapłaci prawie 5 proc. więcej niż rok temu. Dla mnie i dla wielu innych Polaków to również wzrost cen za bycie w świecie. Za podróże, odkrywanie historii i smakowanie nowych kultur.
Przed pandemią średnio raz na dwa miesiące byłam za granicą. Dziś podróże planuję z dużo większą rozwagą i wyprzedzeniem. Pandemia pokazała nam, że może być inaczej. Że granice nie zawsze będą otwarte, że jeden dokument może decydować o tym, czy wyjedziemy z kraju i że właściwie, to może być nas dłużej nie stać na podróże.
Drogo w Polsce i za granicą
Drożeje wszystko, włącznie ze środkami komunikacji. Na wieść o inflacji w Polsce drżą zarówno kolejarze, przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej, jak i pasażerowie, którzy poniosą koszty wzrostu cen za prąd, a efektem tego będą droższe bilety. Dodajmy do tego wzrost cen za paliwo, parkingi, noclegi, posiłki w restauracjach i voilà. Oto przepis na rajskie wakacje w Polsce.
Ale nie martwcie się. Za granicą jest jeszcze drożej. Jeśli planujecie zimowy urlop w ciepłych stronach, to lepiej wyyciągajcie skarpety z gotówką spod poduszek, bo w tym roku trzeba będzie za niego słono zapłacić. "Dziennik Gazeta Prawna" podaje, że zagraniczny wypad będzie tej zimy kosztował średnio o 12 proc. więcej niż rok temu.
Wzrost cen wyjazdów zagranicznych to najwyższa podwyżka od co najmniej czterech lat. Największą różnicę cen urlopu widać na Cyprze, gdzie wzrost wynosi średnio aż o 782 zł. Za zimowy wypad do Egiptu zapłacimy więcej o ok. 370 zł, a na Wyspy Kanaryjskie o ok. 300 zł.
Nie zapominajmy również o egzotyce. Jeśli marzył wam się w czasie pandemii wypad na Zanzibar, ale cena przekraczała wasz wyjazdowy budżet, to mam dla was info z pierwszej ręki: w tym roku też nie zabalujecie. Ceny egzotycznych wakacji wzrosły średnio o 450 zł. Więc jeżeli tydzień na Zanzibarze kosztował w 2020 r. 4 tys. zł od osoby, to w tym roku będzie kosztował ok. 4,5 tys zł.
Podróżowanie na własną rękę też może się nie opłacać
Mroczną wizję zagranicznych podróży dodatkowo potęgowała zapowiadana podwyżka opłat lotniskowych, planowana przez Polską Agencję Żeglugi Powietrznej. Pierwotna propozycja cen wzbudziła wśród prezesów tanich linii lotniczych tak wielkie kontrowersje, że zagrozili wzrostem cen biletów lotniczych do 30 proc., a szef Ryanair’a groził nawet premierowi Morawieckiemu wycofaniem połączeń lotniczych z Polski.
No a spróbujcie sobie wyobrazić wakacje bez tanich linii lotniczych. Kogo stać na cykliczne rejsy LOT-em czy Lufthansą na weekendowy city-break? Ręka do góry.
Na szczęście Mateusz Morawiecki, po otrzymaniu listu otwartego od branży lotniczej, postanowił nieco zmniejszyć podwyżki cen lotniskiwych. Nie cieszmy się jednak zbyt pochopnie, bo choć tanie linie lotnicze zostaną w Polsce, to podwyżki cen biletów są - tak czy siak - nieuniknione. I odczują to właśnie pasażerowie.
Może czas docenić polskie Malediwy?
Pewnie mi napiszecie, że mam siedzieć na tyłku we własnym kraju, jeśli nie stać mnie na zagraniczne wojaże. I pewnie macie rację, bo podczas ostatnich wizyt w europejskich stolicach przełykałam gorzką pigułę, mnożąc kwoty w euro razy pięć, kiedy przychodziło do zapłacenia rachunku za posiłki w restauracji. A za obiad dla 4 osób w fajnej knajpie w europejskich miastach trzeba teraz zapłacić ok. 100 euro.
Nie ma się co zatem dziwić, że pod koniec urlopu, kiedy w kieszeni robi się pusto, niejeden Polak, zamiast do restauracji zabierze rodzinę na obiad w fast-foodzie, patrząc z zazdrością na tych, którzy wypłaty dostają w euro i mogą sobie pozwolić na nieco więcej luksusu.
Podróżowanie nigdy nie było tanie, ale mam wrażenie, że niebawem znów może to być elitarna rozrywka dla zamożnych, a "biedna" polska klasa średnia będzie oglądać Malediwy czy Wenecję na ekranach swoich smartfonów. Albo w końcu doceni te polskie Malediwy...