Śladami kolibrów na Trynidadzie. Wyjątkowe widowisko przygotowane przez naturę
Nie tylko pogoda, plaże i ocean. Niektóre wyspy wymykają się folderowym opisom Karaibów, a ich największe atrakcje kryją się nie nad oceanem, a w głębi lądu. Taką wyspą jest Trynidad - raj dla wszystkich miłośników ptaków. Pojechałam sprawdzić, jak wygląda.
Trynidad - czyli większa i położona bliżej Wenezueli połówka państwa Trynidad i Tobago - na naszej karaibskiej trasie znalazł się nieprzypadkowo. Postanowiliśmy, że po nieudanych (albo prawie nieudanych) próbach przyjrzenia się z bliska kolibrom w Wenezueli i na Margaricie, pojedziemy w miejsce, którego ten maleńki ptak jest symbolem. A skoro już lecieliśmy na Trynidad, pojawiła się okazja spotkania jeszcze jednego wspaniałego ptaka - ibisa szkarłatnego - i obejrzenia jednego z najbardziej magicznych przedstawień organizowanych przez naturę…
Po trzech dniach spędzonych na plażach Margarity, na Trynidadzie szukaliśmy zupełnie innych atrakcji i bez wahania zdecydowaliśmy się zajrzeć wgłąb wyspy.
W ciągu kilkudniowego pobytu odwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc i przeżyliśmy naprawdę zaskakujące przygody - z rejsem turystyczną łodzią podwodną włącznie. Jednak żywe w mojej pamięci pozostały dwa miejsca i dwa popołudnia, które w nich spędziliśmy.
Pierwszym z nich jest Asa Wright Nature Centre. To niezwykłe centrum przyrodnicze zostało założone w 1967 r. w celu ochrony dzikiej doliny rzeki Arima i jest jednym z najstarszych na Karaibach.
Przyjechaliśmy do Asa Wright na spotkanie z dziką przyrodą, ale tym, co urzekło nas w pierwszej kolejności, była baza centrum. Piękny kolonialny budynek. Wspaniały taras z miękkimi fotelami. Biblioteczki, książki, stare meble. Herbata i ciasto. Choć w budynku było kilka osób, dominował spokój, a wszystkie rozmowy toczyły się leniwym szeptem, jak w angielskim klubie dżentelmena. Nawet nasza sześcioletnia wówczas córka natychmiast wyczuła atmosferę miejsca i błyskawicznie się do niej dostosowała, choć nikt nie zabraniał jej biegać i rozmawiać. Chyba sama wyczuła, że większa ruchliwość i głośniejsze okrzyki spłoszą to, co przykuwało uwagę wszystkich - ptaki.
W planach mieliśmy wędrówkę po lesie deszczowym, ale szybko zostaliśmy uspokojeni, że przewodnik da nam znać, gdy zbierze się grupa i będziemy gotowi wyruszyć. Zamówiliśmy więc herbatę i spokojnie usiedliśmy w wygodnych fotelach na werandzie. Kilka metrów od niej rozwieszone zostały karmnik i poidła dla ptaków, które skutecznie wabiły skrzydlatych mieszkańców rezerwatu.
Małe, duże, kolorowe i jednobarwne - przedstawiciele różnych gatunków pozwalali się podziwiać w pełnej okazałości. Na nas jednak największe wrażenie robiły kolibry. Różnobarwne, niewiarygodnie małe, machające skrzydełkami tak szybko, że ludzkie oko nie daje rady za nimi nadążyć. Były wszędzie. I w poidełkach, i w kwiatach obrastających budynek krzewów. Wreszcie mogliśmy podziwiać je w pełnej krasie i przekonać się, że warto było gonić za tymi pięknymi stworzeniami przez pół świata.
Spacer po lesie deszczowym okazał się niemniej emocjonujący niż podziwianie ptaków z werandy. Głównie za sprawą fantastycznych przewodników, dzięki którym mogliśmy w tej zielonej gęstwinie dostrzec stworzenia, które bez ich pomocy z pewnością umknęłyby naszej uwadze - od niewielkich, ale zabójczych pająków, przez ogromne mrówki dźwigające zielone liście, po wspaniałe, wielkie jak dłoń motyle - w tym chyba najpiękniejszego dziennego motyla - błękitnego jak niebo morpho.
Miejsce jest tak bajeczne, że trudno jest je opuścić. My nie mogliśmy oderwać oczu od rosnących dziko orchidei, nasza córka z niechęcią zrezygnowała z bujania się na lianach. W końcu trzeba jednak było opuścić las. Na szczęście po powrocie do bazy i ponownym usadowieniu na werandzie spotkały nas kolejne niespodzianki. Do kręcących się wokół karmników ptaków dołączyły inne fantastyczne i piękne stworzenia, które na wolności trudno oglądać z tak bliska - warany i kapibary.
Drugim magicznym miejscem, które odwiedziliśmy na Trynidadzie, było Caroni Swamp. Aby zwiedzić to olbrzymie namorzynowe mokradło, musieliśmy mieć przewodnika. I to przewodnika z łodzią. Znaleźliśmy go jednak bez trudu, bo wyprawy do namorzynowego lasu, połączone z podziwianiem zlatujących na nocleg szkarłatnych ibisów, są jedną z atrakcji turystycznych wyspy. Wodna wyprawa robi wrażenie od samego początku.
Niezwykła roślinność, którą z perspektywy łodzi możemy podglądać od środka, stanowi fascynującą scenerię życia licznych zwierząt. Najczęściej możemy dostrzec ptaki i odpoczywające na gałęziach węże. Gdy nadchodzi zmierzch, przewodnicy wyprowadzają łodzie z meandrujących między drzewami wąskich wodnych ścieżek i wypływają na szerokie rozlewisko. Łodzie przypływają ze wszystkich stron i ustawiają się w odległości kilkudziesięciu metrów od zielonej ściany drzew i krzewów, tworząc coś w rodzaju teatralnej widowni.
Turyści proszeni są o rozmawianie szeptem i następuje pełne napięcia wyczekiwanie. Po kilku minutach przybywają ci, na których wszyscy czekają - wspaniałe czerwone ibisy. Nadlatują z różnych kierunków - w mniejszych i większych grupach. Po kilkunastu minutach ściana drzew - wcześniej zielona - wygląda jak gigantyczna bożonarodzeniowa choinka, cała upstrzona czerwonymi punktami.
Widowisko trwa ok. 30 minut, aż uszu publiczności przestają dochodzić dźwięki wydawane przez udające się na nocny spoczynek ptaki i zapada absolutna cisza.
Łodzie odpływają niemal bezszelestnie, a zwierzęta, pewnie przyzwyczajone do obecności ludzi, zupełnie nie zwracają na nie uwagi. Powrót przez ciemny, namorzynowy las jest idealnym zakończeniem tego niezwykłego, przygotowanego przez naturę, widowiska.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl