Spitsbergen, czyli miejsce przypominające koniec świata. "Wszystko jest tu niepowtarzalne"
To miejsce najbardziej oddalone od cywilizacji, gdzie z naturą obcuje się najbliżej. Latem Spitsbergen jest kolorowy. Gdy lodowce się cielą, gigantyczne kawały lodu wpadają do morza z hukiem. O swoim arktycznym domu opowiada Roman Stanek.
Joanna Klimowicz: Nie udało mi się złapać Cię w Polsce. Znowu jesteś na Spitsbergenie. Który to już Twój sezon w Arktyce? Jak to się zaczęło?
Roman Stanek, podróżnik, założyciel biura aktywnych podróży Barents.pl: To już 14. sezon. Wracam tam każdego roku na kilka tygodni lub kilka miesięcy. Pierwszy raz pojechałem tam na wycieczkę, szukając miejsca chłodniejszego niż Chorwacja. O Spitsbergenie myślałem, że jeżdżą tam tylko polarnicy z brodami, w puchowych kurtkach. Zawsze fascynowały mnie kraje byłego Związku Radzieckiego, z pięknymi górami i gościnnymi mieszkańcami, a dowiedziałem się, że część Rosji jest też w Arktyce - taki żywy skansen. Spakowałem plecak, namiot i śpiwór, ubrałem się jak w Tatry zimą i pojechałem. Okazało się, że takie przygotowanie wystarczy na letnie miesiące - od czerwca do września. Po roku wróciłem znów na wyspę, już jako przewodnik.
Daruj ignorancję, ale wyobrażam sobie to miejsce jako lodową, śnieżną pustynię. Jak naprawdę wygląda?
Pustynia? No właśnie nie! Latem Spitsbergen jest bardzo kolorowy: od brązowo-zielonej tundry, wszystkich barw kwiatów, którymi pokryte są płaskowyże i doliny, przez kolorowe skały fiordów, po niebiesko-zielone morze, a za nim biało-niebieskie lodowce. Gdy się cielą, gigantyczne kawały lodu wpadają do morza z hukiem. Wypływasz z fiordu, wyłączasz silnik motorówki i w ciszy słyszysz pękające wokół kry. Im mniejsze góry lodowe, tym powodują większy hałas. Wieloryby robią wydech, wypuszczając wodę, a na plaży wyleguje się kolonia morsów, ciasno stłoczona.
Jaka temperatura panuje tam latem, a jaka zimą?
Latem nigdy nie spada poniżej zera, a zdarza się nawet 15 st. C. W tak "upalne" dni lokalni mieszkańcy chodzą w koszulkach z krótkim rękawem i wykupują ze sklepów cały zapas lodów. Trwa polarny dzień, jasno jest przez całą dobę. Od października jest ciemno i temperatura obniża się do -30 st. C.
ZOBACZ TEŻ: Największa góra lodowa
Ile jest na Spitsbergenie miast?
Wcześniej były trzy, teraz - dwa: rosyjski Barentsburg i norweski Longyearbyen. Archipelag Svalbard pod zarząd Norwegii został przekazany przez kilka państw po I wojnie światowej. Wydobywało się tam węgiel. Norwedzy zamknęli już swoje kopalnie, bo się nie opłacały, natomiast Rosjanie wydobywają dalej, z powodów raczej geopolitycznych.
Rozejrzyj się proszę dookoła i opisz, co widzisz?
W rosyjskiej części: chlew dla świń, oborę dla krów, klatki dla kur, szklarnie do pomidorów, basen, saunę - wszystko zniszczone, opuszczone. Wcześniej funkcjonowały dwie rosyjskie górnicze osady: Barentsburg i Piramida. Obie absurdalne i przepiękne. Związek Radziecki chciał pokazać, jak super się w nim żyje i wybudował pokazowe miasta, gdzie wszystko było za darmo, a górnik był nieomal święty.
W 1998 r. Piramidę zamknęli z powodu kryzysu ekonomicznego i tragicznego wypadku Aerofłotu, w którym zginęli w większości właśnie górnicy z Piramidy. Z miasta zniknęli ludzie, ale wszystko pozostało nietknięte i tak funkcjonowało do 2016 r. Dopiero teraz robi się z niego "Disneyland". Z kolei Barentsburg jest starym, stuletnim miastem, gdzie na niewielkiej przestrzeni można zobaczyć różne style architektoniczne. Niestety, budynki okłada się kolorowymi izolacjami w stylu klocków lego. Co jest fajne, to kopalnia otwarta do zwiedzania przez turystów.
A norweskie Longyearbyen?
W ostatnich latach przeszło transformację, wymuszoną zamknięciem kopalni. Rząd zdecydował, że będzie rozwijać się w kilku kierunkach: turystycznym (większość biur podróży celuje w Chińczyków), naukowym (stacje badawcze) i usługi dla tych branż. Jest np. fryzjer, browar, bankomat i pizzeria czy przedszkole - wszystko najbardziej wysunięte na północ na świecie.
Ile osób mieszka na stałe i czym się zajmują?
Oprócz kilku osób, wszyscy mieszkają tam czasowo, na parę lat. Przyjeżdżają i zatrudniają się w służbach czy usługach, bo zarobki są lepsze niż w Norwegii, a podatki niższe. W Barentsburgu pracuje kilkuset górników, najwięcej ze wschodniej, okupowanej Ukrainy - z Doniecka i Ługańska.
Ile jest polskich baz badawczych?
Najbardziej wysuniętą na północ, na stałe zamieszkaną osadą jest Ny-Allesund - kiedyś kopalnia, a dziś miasteczko naukowców. Wszyscy są tam kierowani. Jedynymi, którzy się "zbuntowali", byli Polacy i Czesi. Nie chcieli pracować tam, gdzie każdy kamień został już przebadany. Polska jest największa potęgą badawczą w Arktyce, ma aż pięć całorocznych stacji badawczych. Oprócz słynnej bazy Hornsund (Polskiej Akademii Nauk), otwartej dla naukowców z całego świata, są też stacje mniejsze, np. poszczególnych uniwersytetów. Przypływają dwa duże polskie statki: Oceania i Horyzont, one też prowadzą badania, np. prądów morskich.
Odwiedzasz bazy z uczestnikami wycieczek?
Dwa światy: turystyczny i naukowy zawsze były od siebie oddalone, a ja chciałem ten rozłam pokonać i pokazać, że mogą się świetnie uzupełniać. To zadziałało, pojawił się flow między turystami a naukowcami. Docieramy do nich jachtem, którym zwiedzamy zachodnie wybrzeże: fiordy, lodowce, stare traperskie chaty.
A jak dostajecie się na Spitsbergen i ile taka przyjemność kosztuje?
Nasze wycieczki nie są drogie w porównaniu z konkurencją, zwłaszcza zachodnią. Choć to jedno z najdroższych miejsc na świecie, jesteśmy w stanie przygotować wyjazd tak, by nie był wielkim obciążeniem dla budżetu. Klasyczny tygodniowy wyjazd kosztuje około 7 tys. zł. z przelotem. Można oczywiście upolować bilet z Oslo w promocji, ale potem sprawy się komplikują, gdy nie ma się pozwolenia na broń, a wycieczki z miejscowym biurem podróży są drogie, więc siedzi się na kempingu.
Pozwolenie na broń? Po co?
W celu samoobrony przed… niedźwiedziami. Bez broni na szlak się nie wychodzi. Ze względu na zmiany klimatu niedźwiedzie polarne są bardziej widoczne i zmieniają trasy swoich migracji. Choć według norweskiego prawa to niedźwiedź jest głównym mieszkańcem i nie można mu przeszkadzać, w jakikolwiek sposób zagrażać. To paradoks, bo przecież Norwegia jest jednym z ostatnich państw na świecie, w którym wciąż poluje się na wieloryby.
Są chętni na takie wyprawy w niegościnne - na pozór - miejsce? Dla kogo są organizowane?
Co roku odnotowujemy lekki wzrost zainteresowania Spitsbergenem. Jeżdżą osoby w wieku 6 lat, ale też 86. Raczej nie ma ludzi przypadkowych, większość jest zarażona bakcylem Północy - czy to przez artykuły, czy książki Ilony Wiśniewskiej.
Jakie trudy i niedogodności muszą znieść?
Trzeba się przyzwyczaić do niegasnącego światła, do kontrastów temperaturowych czy silnego wiatru na morzu. Dyskomfort może stanowić to, że w każdym budynku zdejmuje się buty, bo taka jest tradycja. Trekking też się różni od typowego - idzie się pod górę, rzeką, tundrą, po śniegu, błocie, ścieżek nie ma.
A co turysta dostaje w zamian?
To nie afrykańskie safari, ale dzika natura, gdzie o wszystkim decyduje szczęście, przypadek, ale można mu trochę pomóc. Nie gwarantujemy, że zatańczymy z niedźwiedziem polarnym, ale w ostatnich latach prawie wszystkie grupy go zobaczyły. Staramy się też lokalizować miejsca gdzie przebywają morsy. Tak samo nie ma gwarancji, że lodowiec zacznie się cielić przed obiektywem naszego aparatu. Jednak wszystko, co tam człowiek zobaczy, jest niepowtarzalne, nigdzie indziej na świecie nie ma takiej zróżnicowanej przyrody, nietkniętej przez człowieka. Dodatkowo ludzie, których tam spotkacie, są wyjątkowi. W knajpie pogadacie z maszerem, współczesnym poszukiwaczem przygód, naukowcem od satelitów w kosmosie.
Jakieś typowe arktyczne przysmaki?
Stek z foki, hamburger z renifera i filet z miejscowej ryby. Jest też mięso wieloryba, upolowanego poza Spitsbergenem. Morsa się nie je.
Co tak wyjątkowego jest w Spitsbergenie, że ciągle tam wracasz?
Ja tam wracam jak do domu. Tam mam przyjaciół, czuję się dobrze i bezpiecznie, a przede wszystkim zawsze odkrywam coś nowego. To miejsce najbardziej oddalone od cywilizacji, gdzie z naturą obcuje się najbliżej.
Roman Stanek - pochodzący z czeskiej Ostravy dziennikarz i globtroter, właściciel biura podróży aktywnych Barents.pl. Przez lata pracował dla największych czeskich mediów, zostawił tę pracę, by działać charytatywnie i zaczął pracę w fundacji People in Need, pomagał ludziom na terenach objętych konfliktami zbrojnymi. Jest także międzynarodowym obserwatorem OBWE, kontroluje jakość i przebieg wyborów w Gruzji, Azerbejdżanie, Mołdawii, na Ukrainie. Znawca i miłośnik Kaukazu. Mieszka we Wrocławiu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl