Urbex History. "Było nas trzech, a w każdym z nas inna krew"
"Dawno, dawno temu w odległej warszawskiej dzielnicy było sobie pewne specyficzne technikum…". Tak zaczyna się książka twórców kanału Urbex History, którzy poznali się w szkole średniej i właśnie stamtąd wynieśli, jak piszą, te swoje "wariactwa". Rozmawiamy o ich odkryciach i ich nowym dziele pt. "Urbex History. Wchodzimy tam, gdzie nie wolno".
Urszula Abucewicz, WP: Wasza książka napisana jest w bardzo luźnym stylu. Czytając ją miałam poczucie, że wasza działalność powstała dla zgrywy, a wy bardzo dobrze się bawicie. Ale oglądając wasze filmy, widzę, że podchodzicie jednak do tego profesjonalnie… Czy może jednak się mylę? To jak to z wami jest?
Łukasz Dąbrowski, Urbex History: Masz rację z jednym i z drugim. Mamy dosyć luźne podejście do życia, generalnie to zgrywusy z nas. To, co jest opisane w książce idealnie pokazuje naszą relację, która w większości polega na wzajemnym dogryzaniu. Jednak, gdy włączamy kamerę, robimy wszystko, aby efekt końcowy był jak najbardziej profesjonalny.
Zobacz też: Białoruski Czarnobyl. Niewielu wie o istnieniu tego miejsca
Jakub Stankowski, Urbex History: Nie przeszkadza to jednak, aby przemycić w nim nutkę dobrego humoru.
Zaintrygował mnie wasz podział obowiązków. Kuba wymyślił logo i montuje filmy, Konrad zajmuje się mediami społecznościowymi, a Łukasz historią. Zastanawiam się, kto jest mózgiem waszego zespołu?
Konrad Niedziułka, Urbex History: Było nas trzech, a w każdym z nas inna krew. Podział obowiązuje od początku naszego kanału, ponieważ jest nam tak łatwiej pracować. Jednak mimo że każdy jest odpowiedzialny za coś innego, to i tak pomagamy sobie nawzajem.
Ł.D.: Jeśli zaś chodzi o to, kto jest mózgiem zespołu. To samozwańczym prezesem jest Kuba. Sam się tak nazywa. Ale wszystko i tak ustalamy wspólnie, a w zespole panuje coś na kształt demokracji.
Skąd nazwa waszego kanału?
Ł.D.: Gdy zaczynaliśmy działalność od początku chcieliśmy łączyć eksplorację z historią miejsc. Po kilku burzach mózgów Kuba doznał olśnienia o 3 w nocy i tak oto powstała nazwa kanału.
O co się kłócicie?
J.S.: O wszystko i o nic. Począwszy od tego, co zjeść na wyprawie, przez kształt filmu czy wyniki meczów, które oglądamy. Bardziej to jednak przyjacielskie kuksańce niż prawdziwe wojny na słowa.
W jaki sposób podejmujecie decyzje?
J.S.: Omawiamy je na swoim forum, bądź spotykając się w trójkę. Każdy z nas dorzuca swój pomysł i reszta go akceptuje albo nie. Więc dochodzimy do wspólnego wniosku albo dwóch zakrzykuje trzeciego. W końcu mamy demokrację.
Zastanawiam się, co jest takiego frapującego w odwiedzaniu opuszczonych miejsc?
Wszystko! (krzyczy cała trójka).
J.S.: Historia miejsca, tajemniczość budynku, świadomość, że często jest się pierwszą osobą odwiedzającą go od wielu lat.
K.N.: Odwiedzamy swoiste duchy przeszłości i przypominamy o nich współczesnym ludziom.
Która z wypraw była dla was największym wyzwaniem?
Ł.D.: Zarówno logistycznym i najbardziej obciążającym psychicznie była nasza wyprawa do japońskiej Fukushimy. W końcu musieliśmy przelecieć przez pół świata, aby odwiedzić Urbexowy Święty Graal.
K.N.: A jeśli chodzi o obciążenie psychiczne… Wszystkie te miasta zostały niedawno opuszczone, minęło zaledwie kilka lat od katastrofy naturalnej i atomowej, i to wszystko jest widoczne gołym okiem.
J.S.: Tragedia na ogromnym obszarze.
No właśnie. Byliście w Fukushimie, ale też w Czarnobylu. Co was najbardziej zdumiało? Jakie różnice widzicie w odzyskiwaniu terenów po skażeniu?
K.N.: Różnice w podejściu do skażonych miejsc.
Ł.D.: I oczywiście kulturowe.
J.S.: Strefa czarnobylska zamieniła się w swoisty popromienny skansen, w którym natura odzyskuje pełnię władzy. A same miasta powoli zamieniają się w ekstremalną atrakcję turystyczną. Natomiast Japończycy nie ustają w działaniach, aby zniwelować skutki katastrofy i wrócić do stanu sprzed tsunami.
Ł.D.: Przy okazji wykonując tytaniczną, mrówczą pracę przy dekontaminacji terenu. Oddają ludziom to, co ich, w przeciwieństwie do Ukrainy.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Wchodzicie do katakumbów, nurkujecie i filmujecie pozostawione wraki, czy nie boicie się o własne bezpieczeństwo? W jaki sposób przełamujecie strach?
Ł.D.: Tylko głupi człowiek się nie boi. Plusem jest to, że jest nas trzech i każdy z nas ma inne zdolności i boi się innych rzeczy.
J.S.: Jeśli któryś z nas ma obawy przed jakimś miejscem jest motywowany przez pozostałych, a jeśli nie jest w stanie gdzieś wejść, to tego nie robi.
Co wasi najbliżsi mówią o waszej pasji? Kilka razy piszecie, że wysyłaliście SMS-y rodzinie, gdzie jesteście i co się z wami dzieje. Jak reagują?
Ł.D.: Bardzo nas wspierają, za co chcemy im bardzo podziękować, bo są dużym motywatorem i wsparciem dla nas.
K.N.: A co do SMS-ów. Urbex często jest zajęciem niebezpiecznym i dla własnego komfortu wolimy, żeby ktoś wiedział, gdzie aktualnie się znajdujemy.
J.S.: Zawsze w razie czego może wezwać do nas pomoc.
Czy powiększycie ekipę?
J.S.: Kto wie, ale jesteśmy na tyle zgraną paczką, że nie planujemy naborów.
Jakie macie plany? Jakie kolejne miejsca chcecie odwiedzić?
Ł.D.: Sky is the limit. Każdy z nas ma inne marzenia, ale na ten moment największym jest prom kosmiczny Buran znajdujący się na kosmodromie Bajkonur.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl