Sąsiad najmniej znany. Jak to jest z tą Białorusią?
21 czerwca rozpoczną się na Białorusi II Igrzyska Europejskie. Jeśli kupiło się bilet na to wydarzenie, można swobodnie przekroczyć granicę, ponieważ do 10 lipca obowiązuje ruch bezwizowy. Jaki jest ten nasz najmniej znany sąsiad? I czego można się spodziewać na miejscu?
Na Białorusi wszyscy, począwszy od urzędników, przez budowlańców i resorty siłowe, po media, zostali postawieni na baczność, aby impreza odbyła się "na najwyższym poziomie" i "z duszą".
– Musimy w to wydarzenie sportowe włożyć całą duszę. Tak, aby wszyscy ludzie na Białorusi żyli tymi igrzyskami i czuli, że to oni zrobili niemało dla tego święta – mówił niedawno Alaksandr Łukaszenka, prezydent Białorusi. – Z duszą, bo to odpowiada białoruskiej mentalności – podkreślił.
Cały kraj został więc zaangażowany w organizację tego przedsięwzięcia. I jak donosi telewizja Bełsat.tv, pracowników państwowych fabryk i gospodarstw rolnych zmuszono do kupna biletów, aby zapełnić trybuny. A Ministerstwo Spraw Wewnętrznych z ministrem Iharem Szuniewiczem na czele uruchomiło wszystkie swoje siły, by zapewnić gości, że ten kraj, o którym wszyscy myślą, że jest ostatnim bastionem postsowieckości z dyktatorem na czele – jest bezpieczny. W niektórych działaniach Szuniewicz się zapędził, prezydent go skrytykował, podał się więc do dymisji, a jego rezygnacja została przyjęta.
Zobacz też: Dudy na Białorusi
Odwrót od Rosji
Gdy czyta się podobne informacje trudno przyjąć do wiadomości, że przekaz medialny na temat naszego sąsiada jest stereotypowy. Ale może tak jest? Czego można się spodziewać na miejscu przekraczając granicę? I jacy są Białorusini?
– Według Łukaszenki Białorusini to Rosjanie ze znakiem jakości. On sam, chcąc zrobić karierę, musiał wyzbyć się akcentu (na ten temat krąży wiele anegdot) i nauczyć się mówić poprawnie po rosyjsku. Przysporzyło mu to sporo trudności. Moi rozmówcy, których spotkałam, mają bardzo różne opinie na swój temat. Jedni uważają się za ludność rosyjskojęzyczną i uznają białoruski za niepotrzebną komplikację. Jeszcze inni mówią wprost, że ich państwowość była podarunkiem od sowietów. Jeszcze inni swój rodowód wywodzą z Wielkiego Księstwa Litewskiego, mówiąc z dumą, że to oni są jego właściwymi spadkobiercami – mówi w rozmowie z WP Monika Radzikowska, podróżniczka.
– Ten czas, kiedy Łukaszenka był bardziej rosyjski od samej Rosji, minął. Zaczął przestawiać się na tory białoruskie, bo zdaje sobie sprawę, że właśnie taka optyka daje mu gwarancję politycznego przetrwania a nawet zachowania dalszej suwerenności Białorusi jako niezależnego państwa, a nie "oderwanego obwodu Rosji" – wyjaśnia w rozmowie z WP Bartosz Tesławski, zastępca redaktora naczelnego Eastbook.eu, znawca Białorusi.
Tesławski zauważa, że choć w szkołach dzieci uczone są, że Białoruś była Wielkim Królestwem Litewskim, a nie Litwa, to Białorusini nie mają mają potrzeby nagłaśniania swojej wielkości, budowania mitów i odbierania historii innym. Przykładowo nie roszczą sobie praw do Mickiewicza, Orzeszkowej, w niewielkim jedynie stopniu do Kościuszki. Nie zaprzeczają jego polskości.
– Pamiętam, gdy odwiedziłem mogiłę opisaną w powieści "Nad Niemnem" Elizy Orzeszkowej. Byłem pozytywnie zaskoczony, że palą się świeczki, powiewa polska flaga. I myślę, że to dobry przykład, który pokazuje, że Białorusini nie czynią żadnych zakusów wobec innych państw. Są pod tym względem spokojniejsi. Są pokojowym narodem – tłumaczy Tesławski.
– Duży wpływ, a raczej traumę, wywołały u ich bliskich dwie wojny światowe, które zebrały krwawe żniwo wśród Białorusinów. Ten lęk jest wciąż żywy. Umiejscowienie geopolityczne sprawiało, że każda armia, która wędrowała z zachodu na wschód musiała przemaszerować przez ten teren. Z dramatycznym skutkiem. Warszawa i Mińsk to dwa miasta, które zostały najbardziej zniszczone w Europie podczas tamtych działań wojennych. I wtedy, jak zauważają socjologowie, coś w tych ludziach pękło. Powiedzenie: "Żyjmy i pozwólmy żyć innym" stało się niemal cechą narodową. Nacjonalistycznie nastawieni Białorusini, których spotykam w Polsce, pomstują na ten fakt. A w Rosji się z tego żartuje. Popularna jest anegdota: "Jak odróżnić białoruską manifestację polityczną od jakiejkolwiek innej? Białoruska zatrzymuje się na czerwonym świetle" – słyszę. – Ale też to poczucie strachu przed wojną jest wciąż obecne, bo to u nich odbywają się manewry Zapad i to przez ich kraj potencjalna armia z Europy jechałaby do Rosji.
Żeby był ziemniak, a nie było wojny
I na tę potrzebę pokoju zwraca uwagę Tesławski, mówiąc, że dla mieszkańców tego kraju ważniejsze jest to, żeby był ziemniak, a nie było wojny.
– Gdy ostatnio było napięcie pomiędzy Rosją a Ukrainą – Rosjanie naklejali sobie nalepki na samochody z tekstem: "1945. Możemy powtórzyć". W domyśle, możemy jeszcze raz zdobyć Berlin. Białorusini nie chcą tego powtarzać, bo wojna jest dla nich traumą, a nie jedynie powodem do dumy. Wiedzą, że jest ciężko, mają nadzieję, że będzie lepiej. I być może dlatego Łukaszence o wiele łatwiej zarządza się takim społeczeństwem.
Tak też mówi Monika Radzikowska, którą na Białoruś przywiodła ciekawość. – Dla samych Białorusinów, tych, z którymi rozmawiałam, najważniejsze jest to, że nie ma u nich wojny. Bardzo współczują Ukraińcom. Skarżą się na politykę, na władzę prezydenta, ale – pomijając skrajności – nie ma w nich chęci wzbudzania rewolucji. Chcą spokojnie żyć. I takie jest też życie na Białorusi: spokojne.
15 konserw do plecaka
Bartosz Tesławski przyznaje, że sam musiał mierzyć się ze stereotypami, które krążą na temat tego kraju. Jeszcze na studiach w 2013 r. wziął udział w objeździe naukowym po Białorusi. Wówczas nastraszony przez wykładowców, którzy pewnie z niego zażartowali, a on wziął ich słowa śmiertelnie poważnie, spodziewał się najgorszego. Myślał, że jedzie do policyjnego państwa, w którym na każdym kroku ktoś będzie czyhał na jego bezpieczeństwo. Spakował się więc w kominkowy plecak, włożył do niego starego laptopa, przedpotopowy telefon i 15 konserw. Z takim założeniem, że jeśli będzie musiał uciekać – to na piechotę będzie mógł dotrzeć na granicę z Litwą. I wraz z przekraczaniem granicy i zapuszczaniem się w dalsze jej tereny – coraz bardziej docierało do niego – jak bardzo się pomylił. Okazało się, że jest to piękny kraj, pełen serdecznych ludzi. Bardzo miłych, gościnnych i otwartych. Konserwy więc zostawił w hotelu. I tak zaczęła się jego fascynacja Białorusią, jak sam mówi – od strony poznawczej.
– Białoruś jest dla mnie swoistą terra incognita polskiej polityki zagranicznej. Jest to najsłabiej przez nas znany sąsiad i jednocześnie nieodkryte państwo przez turystów, a Białorusinów w ogóle nie znamy. Przez to, że posługują się językiem rosyjskim – mylimy ich z Rosjanami, nie potrafimy ich odróżnić. I nie mamy innych skojarzeń niż polityczne – podkreśla Tesławski. – Na Białorusi mieszka nieco ponad 9 mln ludzi, z czego 2 mln w Mińsku, więc jest tu mnóstwo terenów, które są w ogóle nietknięte ludzką stopą.
Gdy Bartosz po raz pierwszy odwiedził Białoruś, zaskoczyło go, jak jest tu czysto.
– Pamiętam, że udzieliłem wtedy wywiadu stacji radiowej i powiedziałem, że "Wszystkie trawniki są tutaj równiutko przystrzyżone, bo koszenie trawy jest tutaj chyba sportem narodowym". I te słowa poniosły się w internecie – śmieje się. – Ale tak, ta białoruska czystość jest wręcz legendarna. Nie ma tu butelek ani petów na ulicach, stacje metra i inne środki komunikacji są wysprzątane. Ulice? Niemal bez skazy.
Odwiedzając Mińsk na pewno zwrócimy uwagę na patrole milicji.
– Milicja może wzbudzać strach, zwłaszcza gdy władze zdecydują się podnieść bezpieczeństwo i wypuszczą na ulice oddziały specjalne milicji. Nie bójmy się do nich podchodzić i zapytać np. o drogę. Oni wcale nie są tacy straszni. Choć ostrzegam, że po angielsku będzie ciężko się z nimi porozumieć. Na ulicach będzie ok. 1-2 tys. wolontariuszy, którzy będą mieli specjalne tabliczki z informacją, jaki znają język, nie ma więc obaw, że będzie problem z komunikacją – informuje białorusofil. – Choć nie zdziwmy się, że po angielsku będzie raczej trudno się porozumieć. Najlepiej wtedy mówić po rosyjsku lub po polsku. Nasi rozmówcy się rozluźnią i nie będą tak zakłopotani.
Tesławski dodaje, że władze wypowiedziały wojnę tym, którzy planują skokowo podnosić ceny. Na lotniskach pojawiły się choćby tabliczki z taryfikatorem i koszt przejazdu z lotniska do centrum Mińska. Nie powinien on przekroczyć kwoty 30 rubli białoruskich, czyli ok. 60 zł.
– Białorusini nie nawykli do turystów, bo turystyka rozwija się dopiero od ok. 3 lat, od kiedy zaczęto liberalizować prawo wizowe. I choć nie są zakompleksionym narodem, to będzie miało ogromne znaczenie, że świat do nich przyjechał. Ale czy przybędzie ich tak dużo? Śmiem wątpić. Odium ostatniego bastionu dyktatury w Europie jest wciąż żywe i krzywdzące – stwierdza ze smutkiem znawca tego kraju.
II Igrzyska Europejskie rozpoczną się lada moment. To wydarzenie sportowe odbędzie się w stolicy Białorusi, Mińsku, w dniach 21-30 czerwca 2019 r. W tym roku weźmie w nim udział ponad 4000 sportowców z 50 krajów, rywalizujących o 200 kompletów medali w 15 konkurencjach sportowych (spośród 23 dyscyplin).
Nadal można kupić wejściówki na poszczególne konkurencje, jak i na rozpoczynające i kończące zawody show. Wejście na ceremonię otwarcia to koszt do 300 rubli (545 złotych), a na zamknięcie Igrzysk – ok. 70 rubli (130 złotych). Bilety upoważniają do bezwizowego wjazdu na Białoruś.
Aby przekroczyć granicę wystarczy posiadać: ważny paszport, bilet na II Europejskie Igrzyska (wersja papierowa lub elektroniczna) lub ceremonię otwarcia/zakończenia II Igrzysk Europejskich, ubezpieczenie medyczne na kwotę nie mniej niż 10 tys. euro ważne na terytorium Republiki Białorusi, środki finansowe ok. 25 euro na każdy dzień pobytu (tj. nie mniej niż 2 stawki bazowe na każdy dzień rubla białoruskiego).
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl