W kraju Dżucze. Polak stale do niego wraca i zdradza, jak się w nim żyje© Emil Truszkowski

W kraju Dżucze. Polak stale do niego wraca i zdradza, jak się w nim żyje

11 sierpnia 2018

Emil Truszkowski od lat poznaje Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną i dzieli się swoimi refleksjami na blogu. O kraju wciąż owianym tajemnicą rozmawia z Magdą Popek.

Niewiele osób może podzielić się z innymi własną relacją z podróży do Korei Północnej. Jeszcze mniej zadeklarować, że choć trochę poznało ten tajemniczy kraj i jego mieszkańców. Północna Korea jest jednym z najbardziej odizolowanych i zamkniętych na resztę świata państw naszego globu. Rocznie odwiedza ją zaledwie kilka tysięcy turystów z zachodu. Kraj pozostaje więc całkowitą zagadką. To, że wiemy niewiele, sprawia, że białe miejsce na mapie, zamalowujemy własnymi wyobrażeniami. A te powstają niemal wyłącznie w oparciu o wiadomości, jakie trafiają do nas z serwisów informacyjnych. Czarną kredką tworzymy więc obraz Korei Północnej jako wielkiego politycznego więzienia, w którym ludzie mordowani są na ulicach lub masowo umierają z głodu, a nieprzewidywalni totalitarni władcy bawią się bronią nuklearną.

Obraz
© Emil Truszkowski / Wieża Idei Dżucze

Ta mroczna wizja od lat uważana za jest za prawdziwy obraz koreańskiego państwa. Być może ostatnie wydarzenia, czyli nawiązanie współpracy z Koreą Południową przy organizacji Igrzysk Olimpijskich, czy podpisane niedawno porozumienie ze Stanami Zjednoczonymi, sprawią, że więcej osób zdecyduje się zajrzeć za koreańską kurtynę i odkryć prawdziwe oblicze tego azjatyckiego państwa.

Emil Truszkowski od lat poznaje Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną i opowiada o niej na swoim blogu pozdrozkrld.com. W niektórych wyprawach towarzyszy mu żona, jak żartuje – japońska imperialistka. Obydwoje twierdzą, że choć Korea Północna, zdecydowanie nie jest krajem dla wszystkich, to możemy po nim bezpiecznie podróżować, jeśli tylko zachowamy szacunek dla gospodarzy, niekoniecznie zgadzając się z obowiązującymi w kraju poglądami. Ryzyko, że zarazimy się komunistycznym bakcylem jest niewielkie. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że ulegniemy znacznie groźniejszej chorobie – fascynacji Koreą i jej pięknem, i jak Emil Truszkowski, będziemy czuć nieodpartą ochotę, by stale do niej wracać. A to niestety kosztuje…

Magda Popek, WP: Nie będę pytać osoby, która od siedmiu lat niemal co roku stara się odwiedzać Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną, czy warto zobaczyć ten kraj. Zapytam więc, dlaczego warto?

*Emil Truszkowski *Powodów jest wiele, moim zdaniem jednak przede wszystkim po to, by czegoś się o tym kraju dowiedzieć. Przeciętny człowiek, nie tylko z Polski, o Korei Północnej nie wie zupełnie nic. Od czasu do czasu usłyszy coś w mediach, przeczyta o rakietach, testach broni atomowej czy łamaniu praw człowieka. Nigdzie jednak nie trafia na informacje o tym, jak wygląda ten kraj od środka, jaką ma kulturę i jak wygląda codzienne życie w tym niezwykłym miejscu. Tym bardziej, nigdzie nie spotkamy wiadomości o tym, jak KRLD rozwija się gospodarczo i jak się zmienia. Wciąż pokutuje wizja Korei z lat 90, czyli okresu wielkiego kryzysu i klęski głodu, która dotknęła, a raczej dziesiątkowała naród koreański. Warto przyjechać tu choćby po to, aby zobaczyć, jak bardzo różni się ten kraj od obrazu, który wciąż funkcjonuje w naszej świadomości, i na podstawie własnych doświadczeń, wyrobić sobie własne zdanie na jego temat.

Obraz
© Emil Truszkowski / Łuk zjednoczenia

KRLD to z pewnością jeden z najbardziej egzotycznych kierunków podróżniczych. Trudno wyobrazić sobie coś bardziej odległego, biorąc pod uwagę politykę, ustrój i kulturę. Jednak zazwyczaj jadąc na wakacje, liczymy na to, że odkryjemy coś pięknego: wspaniałe widoki, urokliwe miejsca, jakieś spektakularne atrakcje. Zapytam więc naiwnie, czy Korea Północna może nam się po prostu spodobać?

Tym pytaniem mnie pani absolutnie nie zaskoczyła. Większość ludzi jest przekonana, że w KRLD nic nie ma, że nie ma tu czego zwiedzać, że jest brudno, szaro i właściwie nie można tu nic ciekawego robić. Co więcej, zazwyczaj pojawiają się pytania, czy można w Korei oglądać te najbrzydsze miejsca: jakieś slumsy, dzielnice biedoty czy więzienia. W takich sytuacjach zawsze się pytam, dlaczego jadąc do nowego miejsca, ktoś chce zobaczyć jego najgorszą stronę. Odpowiedzi jednak nigdy nie uzyskałem.
Wracając do pytania… Zdecydowanie tak. Korea Północna z pewnością może nas zachwycić i zafascynować. O pięknie tego kraju decyduje przede wszystkim przyroda – nieskażona ciężkim przemysłem, niemal dziewicza. Piękne lasy, wspaniałe góry, ładne morze… i to wszystko możemy podziwiać bez tłumu turystów, w ciszy i spokoju. Jeśli chodzi o zabytki czy ciekawą architekturę, KRLD też nas nie rozczaruje. Atrakcji jest tyle, że aby zobaczyć tylko te najciekawsze, potrzebowalibyśmy przynajmniej kilku tygodni. W ramach jednej wycieczki, choć zawsze są one bardzo intensywne, uda nam się zobaczyć tylko maleńki procent tego, co ten kraj ma do zaoferowania.

Obraz
© Emil Truszkowski

Z tego co wiem, do Korei Północnej możemy przyjechać tylko z wycieczką z biura podróży, a w drodze towarzyszą nam lokalni przewodnicy. Czy wobec tego mamy jakiś wpływ na to, jakie miejsca zobaczymy i co będziemy robić? Czy też jesteśmy "skazani" na to, co zaplanują dla nas opiekunowie?

Oczywiście, że mamy wybór. Decydując się na udział w tej czy innej wycieczce, w rzeczywistości wybieramy program zwiedzania. Rzeczywiście jest tak, jak pani powiedziała. Do Korei Północnej możemy przyjechać jedynie z wycieczką, zorganizowaną przez biuro podróży, współpracujące z KRLD. Nie ma możliwości, by samemu pójść do ambasady w Warszawie i uzyskać wizę, a potem samodzielnie zwiedzać kraj. Nie znaczy to jednak, że nie mamy na nic wpływu. Choć do Korei Północnej przyjeżdża bardzo niewielu turystów, oferta biur podróży jest bardzo bogata i różnorodna. Obok tradycyjnych wypraw w różne części kraju, które oferują możliwość uczestnictwa w rozmaitych atrakcjach, mamy nawet wycieczki tematyczne, np. dla miłośników kolei czy sowieckich samolotów. Wybieramy więc taki program, który nam odpowiada. Jeśli dysponujemy sporymi środkami i możemy sobie pozwolić na wyjazd z nieliczną, kilkuosobową grupą, możemy nawet modyfikować taki program już na miejscu. Oczywiście w przypadku dużych grup jakiekolwiek zmiany w programie są raczej niemożliwe.

Biorąc pod uwagę, że Koreę zawsze zwiedzamy w grupie, autobusem, a przewodnicy towarzyszą nam bez przerwy, takie wycieczki z pewnością nie są dla wszystkich. Miłośnicy autostopu i swobody raczej się tu nie odnajdą. Jednak osoby, które są w stanie zaakceptować obowiązujące tu zasady turystyczne, mogą liczyć na atrakcyjne, ciekawe i otwierające oczy podróże.

Czy podczas takich wyjazdów mamy jakąkolwiek szansę dowiedzieć się, jak żyją mieszkańcy Korei Północnej?

Forma wycieczki siłą rzeczy mocno ten kontakt ogranicza. Jesteśmy w grupie. Przemieszczamy się turystycznym autobusem, będąc stale w ruchu, zwyczajnie nie ma czasu na dłuższe pogawędki. Dodatkowo, Koreańczycy są raczej nieśmiali, konserwatywni i zdystansowani do obcokrajowców. Nie liczmy więc na to, że ktoś zaprosi nas do domu czy choćby do baru. Takie rzeczy się tu raczej nie zdarzają. Tym bardziej, że mieszkańcy muszą mieć specjalne pozwolenie na regularne kontakty z osobami z zewnątrz, a przecież nie każdy spotkany na ulicy Koreańczyk je posiada. Relacje z mieszkańcami będą więc ograniczone do wymiany uśmiechów, przywitania, kilku słów zamienionych w metrze, może jakiegoś zdjęcia z dziećmi, które z natury są bardziej ciekawe i szybciej nawiązują kontakt. Może się zdarzyć, że podczas dłuższej jazdy pociągiem uda nam się z kimś porozmawiać czy pożartować, ale to raczej rzadkość. Jednak nawet te króciutkie i powierzchowne spotkania są ważne dla obu stron i na długo zapadają w pamięć.

Obraz
© Emil Truszkowski

Porozumiewa się pan z mieszkańcami w ich języku ojczystym. A czy normalny turysta, który nie zna koreańskiego, ma szansę dogadać się tu w jakimś bardziej popularnym języku?

Jeśli chodzi o samą wycieczkę, to najprawdopodobniej nie będzie takiej potrzeby. Przewodnicy zazwyczaj mówią w języku grupy, którą się opiekują. Podczas pięciu wycieczek, na których byłem, naszymi przewodnikami zawsze byli studenci polonistyki, których jest w Korei Północnej sześcioro – w tym jedna studentka. Jeśli chodzi o rozmowy z mieszkańcami, znajomość koreańskiego z pewnością pozwala mi nawiązywać mniej oficjalny kontakt. Jednak, jak mówiłem, okazji do takich rozmów nie będzie zbyt wiele. Z młodymi ludźmi, a przede wszystkim dziećmi, możemy zamienić kilka zdań po angielsku. Uczą się go w szkole, w nawet większym stopniu niż rosyjskiego czy chińskiego i chętnie używają go w praktyce, np. witając turystów czy pytając jak im się podoba w ich kraju.

Wspomniał pan, że Koreańczycy podchodzą do obcokrajowców z pewną nieufnością. Czy to znaczy, że niechętnie patrzą na turystów?

Myślę, że wprost przeciwnie. Choć nie okazują tego zbyt wylewnie, nie zaczepiają, nie zagadują, a często nawet udają, że nas nie widzą i zachowują się wobec nas, tak jak byśmy byli duchami, Koreańczycy są naprawdę zadowoleni, że ich odwiedzamy. Wystarczą drobne gesty z naszej strony, by spowodować pozytywną reakcję. Nawet poważni żołnierze, nie pozostają obojętni na pozdrowienia i z szerokim uśmiechem do nas machają. Mam wrażenie, że każdy gest sympatii z naszej strony, wywołuje w nich autentyczną radość. To z resztą chyba jedyny sposób, żeby pokazać mieszkańcom tego zamkniętego kraju, że nie jesteśmy do nich wrogo nastawieni, że jesteśmy ich ciekawi i możemy być ich przyjaciółmi. Moim zdaniem to ważne.

Oczywiście, na relacje z turystami ogromny wpływ ma północnokoreańska propaganda, która w zależności od sytuacji wskazuje innego wroga. Do niedawna byli to Amerykanie, jednak od czasu porozumienia z Donaldem Trumpem te relacje zaczynają się ocieplać. Podczas mojej ubiegłorocznej wizyty w KRLD, doświadczyłem akurat eskalacji kryzysu. Latały rakiety, a wojowniczo nastawiona przewodniczka wielokrotnie powtarzała, że Koreańczycy pokonają amerykańskich imperialistów. Podejrzewam jednak, że podczas kolejnej wizyty, którą rozpoczynam już za kilka dni, nastawienie do Amerykanów będzie już zupełnie inne.

Obraz
© Emil Truszkowski

Jestem dzieckiem PRL-u, znam więc propagandę nie tylko z książek czy filmów. Wyobrażam sobie, że w KRLD takie propagandowe hasła, jak te wygłaszane przez przewodniczkę na temat Amerykanów, są czymś naturalnym. Czymś, co będzie towarzyszyło nam stale.

Oczywiście. Ale przecież turyści właśnie po to jadą do Korei Północnej. Jak źle, by to nie brzmiało, traktujemy tę wszechobecną propagandę jak część atrakcji turystycznej, specyficzny, lokalny koloryt, który dodaje egzotyki naszej podróży. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że to, co słyszymy nie jest prawdą, że jesteśmy bombardowani propagandowymi hasłami. Nie przeistaczamy się więc w wyznawców ideologii Dżucze, ale w pewien sposób nakręcamy tę propagandę w turystyce, kupując wszelkie związane z nią gadżety: pocztówki, plakaty, znaczki z wizerunkami przywódców, rozmaite książki, płyty DVD itd. Koreańczycy doskonale wiedzą, że turyści tego właśnie chcą i to nam dają.

Obraz
© Emil Truszkowski / Wzgórze Mansu. Tu stoją figury Kim Il Sunga i Kim Jong Ila

Skoro jesteśmy już przy przywódcach i propagandzie, chciałabym zapytać o pomniki wodzów. Podobno budzą sporo kontrowersji wśród turystów?

Może nie tyle same pomniki, ile oczekiwania Koreańczyków, jak powinniśmy się zachowywać przed obliczem ich przywódców. W tym kraju panuje prawdziwy kult wodzowski, który przejawia się m.in. w okazywaniu szacunku wszelkim wizerunkom czy pomnikom, przedstawiającym ich liderów. Odwiedzając takie miejsca jak mauzoleum, czy nawet jadąc pod posąg, trzeba więc elegancko się ubrać. Przewodnicy oczekują też, że skłonimy się przywódcom. Absolutnie nie musimy padać na kolana, wystarczy skinienie głowy. Dla części turystów jest to problem.

Obraz
© Emil Truszkowski

Koreańczycy, którzy wbrew pozorom śledzą to, co na temat ich kraju pojawia w zagranicznych mediach czy internecie, na głosy oburzenia turystów zareagowali w ten sposób, że usunęli kontrowersyjne miejsca z programu wycieczek. Teraz, żeby pojechać do mauzoleum Kim Il Sunga i Kim Jong Ila czy na Wzgórze Mansu, gdzie stoją figury Kim Il Sunga i Kim Jong Ila, turyści muszą poprosić przewodnika o uwzględnienie tego w planie wycieczki. Taka prośba jest jednak jednoznaczna z przestrzeganiem tutejszych reguł. Nie znaczy to, że mamy popierać działania koreańskich wodzów, a raczej, żeby pokazać szacunek dla gospodarzy i ich zwyczajów.

Zarówno mauzoleum, jak i wzgórze z pomnikami wodzów to miejsca, które sądząc z czytanych przeze mnie relacji, należą do czołówki "must see" nie tylko w stolicy kraju Pjongjangu, ale całej Korei Północnej. Jakie jeszcze miejsca dodałby pan do tej listy?

Trudno powiedzieć. Takich miejsc jest bardzo wiele. Podczas jednej wizyty nie mamy szans zobaczyć wszystkich, więc musimy wybierać. W stolicy z pewnością warto zobaczyć tutejszy odpowiednik paryskiej wieży Eiffla, czyli wieżę Dżucze. To gigantyczna konstrukcja, zwieńczona podświetlanym nocą kamiennym płomieniem. To jeden z najbardziej charakterystycznych punktów Pjongjangu. Warto wjechać na samą górę, gdzie znajduje się taras widokowy. Panorama miasta z tej perspektywy jest naprawdę fantastyczna. Z pewnością będziemy mieli też okazję zobaczenia tutejszego Łuku Triumfalnego, oczywiście większego niż w Paryżu (śmiech), a poza tym plac Kim Il Sunga, na którym odbywają się parady, bibliotekę narodową czy największy na świecie stadion, na którym odbywają się igrzyska masowe. Najbliższe będą we wrześniu i jestem pewien, że z tej okazji miasto odwiedzą tysiące turystów.

Obraz
© Emil Truszkowski / Łuk triumfalny

Zostawmy na chwilę stolicę. Na początku naszej rozmowy wspomniał pan, że o pięknie Korei Północnej decyduje przede wszystkim fantastyczna przyroda. Gdzie powinniśmy pojechać, by ją odkryć?

Jednym z takich miejsc, położonych najbliżej stolicy (ok. 3 godz. od Pjongjang) jest góra Myohyangsan. Czekają tu na nas niesamowite widoki, piękne, górskie trasy i buddyjska świątynia. Jest też element propagandowy Międzynarodowa Wystawa Przyjaźni, czyli największy na świecie zbiór prezentów, jakie otrzymali władcy danego kraju. To przedziwne muzeum, choć ma tradycyjną fasadę niemal w całości ukryte jest w skale. Aby pomieścić wszystkie prezenty, Koreańczycy wykuli w górze kilometry tuneli, w których zgromadzili przeszło 100 tys. eksponatów. Na zwiedzenie całego muzeum, które zajmuje setki sal, musielibyśmy poświęcić wiele tygodni, turyści odwiedzają więc tylko kilka pomieszczeń.

Wśród eksponatów są także dary z Polski, głównie szkło i porcelana, ale także szabla czy pistolet. Wśród darczyńców byli m.in. Jaruzelski czy Bierut. Polskie prezenty dla wodzów z dynastii Kim to jednak drobiazgi. W muzeum znajdziemy eleganckie wozy, wagony kolejowe, samochody pancerne, a nawet cały samolot, chyba od Stalina. Nawet w Korei Północnej trudno wyobrazić sobie większą dawkę propagandy w jednym miejscu, co nie znaczy, że wystawa nie jest ciekawa. Przeciwnie. Dla Europejczyka wizyta w tym miejscu, to niesamowite przeżycie. Jedyne w swoim rodzaju.

Mimo niezwykłości góry Myohyangsan, ja jednak zdecydowanie wolę Góry Diamentowe znajdujące się na wschodzie kraju. Dzikie, skaliste, postrzępione, nienaruszone ręką człowieka. To najpiękniejszy park narodowy na całym Półwyspie Koreańskim. W zależności od tego, ile mamy czasu, możemy wybrać się na trekking jedną z wielu tras. Najpopularniejsze prowadzą do pięknych wodospadów. Podobno, jeśli jesteśmy w tym regionie dłużej, jest nawet możliwość nocowania w namiocie na szlaku.

Obraz
© Emil Truszkowski / Wodospad Ulim

Innym miejscem, które mnie urzekło jest góra Paektu-san, najwyższy szczyt Korei Północnej, znajdujący się na granicy z Chinami. Paktu-san to wulkan, w którego kraterze znajduje się malownicze jezioro. Widok, jaki rozciąga się ze szczytu, jest oszałamiający. Wejście na wulkan nie jest wymagające, jeśli jednak nie mamy ochoty na godzinny spacer po łagodnym stoku, możemy dostać się na górę kolejką gondolową. Tym, co mnie urzeka we wszystkich tych miejscach, jest spokój. Prawdziwy spokój. Właściwie nie ma tu ludzi, więc możemy naprawdę obcować z naturą.

Obraz
© Emil Truszkowski / Góra Diamentowa

Rozmawiając o miejscach pięknych, ważnych, czy wprost kultowych w Korei Północnej, nie możemy pominąć strefy zdemilitaryzowanej. Czego powinniśmy się spodziewać, jadąc na granicę, dzielącą to jedno niegdyś państwo na Koreę Północną i Południową?

Wycieczka do strefy zdemilitaryzowanej z całą pewnością jest sporym przeżyciem, a jednocześnie dużym zaskoczeniem. Turyści, którzy odwiedzili to miejsce od strony Korei Południowej, albo widzieli relacje stamtąd, są nastawieni na ogromną liczbę obostrzeń i rygorów. Tymczasem w Korei Północnej, akurat w tym regionie panuje… spory "luz". Może to nie najlepsze określenie, ale nie znajduję trafniejszego. Generalnie w Korei Północnej, jak w wielu krajach świata, obowiązuje zakaz fotografowania budynków wojskowych i samych żołnierzy. Tymczasem tutaj możemy fotografować niemal wszystko, a nawet zrobić sobie legalne selfie z oficerami. Oczywiście, w takim miejscu nie może zabraknąć odpowiedniej dawki antyamerykańskiej propagandy. Zaskakująco swobodna atmosfera strefy zdemilitaryzowanej, nie powinna jednak przysłonić nam tego, co najważniejsze. To miejsce historyczne. Świadectwo smutnej historii Korei. Jeden kraj, jedno społeczeństwo zostało rozerwane wojną, podzielone przez tę dziwną granicę. W dodatku, choć czasem o tym zapominamy, wojna między obiema Koreami wciąż się toczy. Trwający wiele dekad konflikt nie został jeszcze rozwiązany.

Obraz
© Emil Truszkowski / Strefa zdemilitaryzowana

Ostatnio podejmowane są próby pojednania. W strefie zdemilitaryzowanej doszło do spotkania przywódców obu krajów. Ociepliły się też stosunki Korei Północnej ze Stanami Zjednoczonymi. Jednak to dopiero pierwsze kroki na drodze do pojednania. Aby ta bezsensowna wojna w końcu się skończyła, potrzebna jest dobra wola wielu stron. Mam jednak nadzieję, że w niedługim czasie, wszyscy będziemy świadkami prawdziwego zakończenia konfliktu na Półwyspie Koreańskim.

To zdanie byłoby pięknym zakończeniem naszej rozmowy. Niestety padło za wcześnie. Nie zdążyłam jeszcze zapytać o kilka ważnych kwestii. Choćby o tutejszą kuchnię, o której jakoś mało się słyszy, a przecież kuchnie azjatyckie cieszą się na całym świecie dużym uznaniem. Czyżby dania z Korei Północnej nie zasługiwały, aby o nich opowiadać?

Zdecydowanie zasługują, choć mogą budzić różne emocje. Jedzenie w obu Koreach jest podobne, choć na północy dania nie są tak ostre jak na południu. Po obu stronach strefy zdemilitaryzowanej spotkamy też najbardziej charakterystyczną potrawę tej części świata, czyli kimchi, sfermentowaną kapustę. Kuchnia KRLD nie jest dla Polaków całkiem obca. Sporo w niej ziemniaków i placków. Turyści bardzo też chwalą koreańskie BBQ, np. z kaczki. Jeśli jesteśmy nad morzem powinniśmy też koniecznie spróbować pysznych ryb i owoców morza.

Jednym z najbardziej charakterystycznych dań Korei Północnej jest makaron po pjongjańsku na zimno. To zupa z bezglutenowym makaronem gryczanym, z mięsem i warzywami, podawana na zimno. Z kostkami lodu! Niezwykła. Będąc w Korei trzeba jej spróbować. To, czy kuchnia koreańska jest smaczna, czy nie, jest oczywiście kwestią gustu. Ja mam właściwie tylko jeden zarzut do tutejszego jedzenia. Bardzo wiele dań serwowanych jest tu na zimno. Mi to nie pasuje. Zwłaszcza zimną, gdy temperatura spada do minus 20 st. C, trudno mi jakoś wykrzesać w sobie entuzjazm do zupy z lodem (śmiech).

Nie rozmawialiśmy jeszcze o cenach. Nie oszukujmy się. Pieniądze mają duży wpływ na nasze urlopowe wybory. Czy Korea Północna pod tym względem jest dostępna dla przeciętnego Polaka?

Pytanie jest proste, odpowiedź będzie jednak bardziej złożona. Ceny w KRLD są śmiesznie niskie. Za piwo w najlepszym i najdroższym hotelu w całym kraju zapłacimy 2 dolary. Patrząc z tej strony, mogę więc powiedzieć, że Korea Północna nie nadwyręży naszego portfela. Niestety, wycieczki do tego kraju są bardzo drogie. Koszt wyjazdu kształtuje się na poziomie 500–2000 dolarów (1900–7520 zł), a z Polski nawet więcej. Niewiele osób może sobie pozwolić na taki wydatek, nawet jeśli na miejscu, o ile nie poszalejemy z zakupem pamiątek, wydamy grosze.

Warto też wiedzieć, że turyści w Korei Północnej, nie mogą płacić tutejszą walutą, czyli wonami, tylko dolarami, euro lub chińskimi juanami. Jest tylko jeden wyjątek – supermarket w stolicy, w którym "twardą walutę" możemy zamienić na lokalną i przy jej pomocy zrobić zakupy w normalnym sklepie, a nie takim z pamiątkami dla turystów. Wyprawa do tego supermarketu to jedna z lokalnych atrakcji.

Obraz
© Emil Truszkowski

Na koniec chciałabym zapytać o bezpieczeństwo i zasady panujące w Korei Północnej, których powinniśmy przestrzegać, aby nie spotkały nas żadne przykre niespodzianki.

Takie zasady biuro turystyczne przekazuje wszystkim turystom przed rozpoczęciem wycieczki. Pierwszą i najważniejszą jest okazywanie szacunku przywódcom. Obrażanie, czy okazywanie lekceważenia wodzom, może spowodować, że zostaniemy wydaleni z Korei. Ten szacunek okazujemy nie tylko powstrzymując się od krytycznych uwag, czy wkładając stosowną odzież, ale także robiąc zdjęcia wizerunkom przywódców. Pomnik wodza na zdjęciu powinien znajdować się w całości, pokazany godnie. Robienie sobie selfie "z dziubkiem" na tle pomnika nie jest więc dobrym pomysłem.

Jest też kilka innych zasad dotyczących fotografowania. Przede wszystkim nie robimy zdjęć żołnierzom, budynkom wojskowym oraz placom budowy, bo nie wiadomo, czy w danym miejscu nie powstaje jakaś jednostka militarna. Niegrzecznie jest też robić z bliska zdjęcia tzw. zwykłym Koreańczykom, nie zapytawszy najpierw o pozwolenie. Takie zachowanie z pewnością byłoby źle widziane w większości zakątków świata, jednak tu często budzi zaskoczenie wśród turystów.

Obraz
© Emil Truszkowski

Kolejna ważna zasada. Nie oddalamy się od grupy. Jeśli np. po kolacji mamy ochotę wyjść z hotelu, informujemy o tym przewodnika. I chyba ostatnia z tych najważniejszych to taka, żebyśmy nie przywozili do KRLD żadnych materiałów religijnych. Mam tu na myśli np. Biblię. Nasze przekonania religijne nikogo tu nie interesują, dlatego nikt nie zwróci uwagi, że mamy na szyi np. krzyżyk czy medalik. Władze koreańskie nieufnie patrzą jednak na niezarejestrowanych misjonarzy, którzy są kojarzeni z próbą budowania wpływów przez zagraniczne państwa, oczywiście opozycyjne do tutejszej władzy. Jeśli będziemy przestrzegali tych zasad, możemy być pewni, że nie spotka nas żadna przykrość.

Jeśli zaś chodzi o bezpieczeństwo, to zdecydowanie nie mamy się czego obawiać. Wiele osób słysząc, że jadę do Korei Północnej, puka się w czoło i wieści mi marny koniec. Jeśli nie śmierć przez rozstrzelanie, to przynajmniej więzienie. Tymczasem ja zawsze wracam cały i zdrowy. Nie łamię prawa, nie mam więc powodów obawiać się więzienia. Co więcej, nie obawiam się też żadnych innych niebezpieczeństw, nawet tak typowych jak kradzieże czy pobicia. Nawet jeśli przez zapominalstwo zostawię gdzieś portfel, wiem, że sam do mnie wróci. Może to brzmi nieprawdopodobnie, ale w KRLD bezpieczeństwo turysty to absolutny priorytet. Nikt nie odważyłby się w jakikolwiek sposób skrzywdzić obcokrajowca. Poza tym, cały czas jesteśmy w grupie i pod czujną opieką przewodników. O bezpieczeństwo nie musimy więc obawiać się w najmniejszym stopniu.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (254)