W rakietach śnieżnych przez Szwarcwald. "Znalazłam swój ulubiony sport zimowy"
Zdecydowanie tego nie planowałam, nawet nie miałam takiego pomysłu. Ale szczęśliwy traf sprawił, że na początku grudnia trafiłam do Szwarzwaldu, gdzie dostałam propozycję wyruszenia na podbój najwyższej góry w rakietach śnieżnych. Miałam je na nogach pierwszy raz w życiu. Podobnie jak reszta ekipy, z której część już kilka lat temu osiągnęła status emeryta. I zrobiliśmy to. Zdobyliśmy mierzący niemal 1500 m n.p.m. Feldberg, a ja - przy okazji - znalazłam swój ulubiony sport zimowy.
Pamiętam jak w ubiegłym roku pierwszy raz po bardzo wielu latach stanęłam na nartach. Wprawdzie obyło się bez wypadków, ale pierwszy dzień spędziłam na drżących nogach, skupiona głównie na tym, by przeżyć.
Rakiety dla każdego? Chyba tak
Rakiet śnieżnych nie miałam na nogach nigdy. Teraz miało się to zmienić.
Iść czy nie iść? - zastanawiam się chwilę. Wycieczka potrwa 2,5-3 godziny i raczej nie będzie odwrotu. Z drugiej strony szybko ustalamy z resztą ekipy, że wszyscy jesteśmy "rakietowymi dziewicami", co sprawia, że każdy z nas czuje się trochę mniej niepewnie. Poza tym rakiety są krótkie - zakładamy więc, że łatwiej będzie je koordynować, a nasz przewodnik zapewnia, że damy sobie radę mimo dość kontrowersyjnej pogody. Decyzja zapada - ruszamy.
Każdy dostaje do ręki parę plastikowych rakiet - wyglądają jak szerokie, krótkie, dziurawe narty i parę kijków. Zakładanie okazuje się całkiem proste. Rakiety przypina się do zwykłych zimowych butów za pomocą dwóch lub trzech pasków (zależnie od modelu). Trzeba tylko pamiętać o właściwym ustawieniu stopy i zapinanie pasów w kierunku od palców do pięty. Dopasowujemy wysokość kijków i ruszamy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ceny w Tatrach. "Górnej granicy nie ma"
Na wstępie musimy przejść spod budynku po wysokiej hałdzie śniegu na początek trasy. Wszyscy patrzymy na białą górkę z pewnym niepokojem. - Spokojnie to najtrudniejsza część, potem będzie już tylko łatwiej - śmieje się przewodnik i niczym Chrystus po wodzie wspina się na śniegu niemal w niego nie zapadając.
Ruszamy za nim i faktycznie - da się. Ostre zęby, umiejscowione na spodniej części rakiety, sprawiają, że nie ślizgamy się do tyłu i można się wspinać nawet po dość stromych podejściach. Ważne, żeby śnieg był zmrożony. W miejscach, gdzie leży świeży, miękki puch, a jeszcze gorzej między drzewami, z których przy dodatniej w tym dniu temperaturze, zsuwają się śniegowe czapki i tworzą na ziemi rozmokłą breję, chodzi się znacznie trudniej.
Zawsze do przodu!
Jeszcze w Centrum Przyrodniczym Haus der Natur Feldber, gdzie omawialiśmy nasz szlak i przede wszystkim rozmawialiśmy o ochronie lasów Szwarcwaldu, nasz przewodnik opowiadał o możliwych warunkach jakie panują tu zimą. Wspominał, że na szczycie liczącego 1493 m n.p.m. Feldberga bywa bardzo wietrznie. W powietrzu wirują mikroskopijne drobinki śniegu, a widoczność jest tak słaba, że nie sposób dostrzec stojącej na górze wieży widokowej nawet z odległości 20 m. Wtedy mamy też szansę na zobaczenie najpiękniejszego zdaniem przewodnika zjawiska, kiedy wszystko w koło jest zupełnie białe, nie widać linii horyzontu, a kolor nieba zlewa się z barwą śnieżnej pokrywy.
Czytaj także: Na Pomorzu "prawdziwy szał". Telefony się urywają
Z kolei przy pięknej słonecznej pogodzie z Feldberga rozciągają się wspaniałe widoki, nie tylko na góry i lasy Szwarcwaldu, ale także na panoramę Alp z Eigerem i Mont Blanc.
Kiedy zakładamy rakiety wokół jest po prostu dość szaro i chmurnie. Nie mija jednak 15 minut i wychodzi słońce, a niebo nagle błękitnieje.
Do przejścia mamy w sumie około 6 km. Przewyższenie - niespełna 300 m. Łatwizna. Szybko popełniamy pierwsze pomyłki. Widok jest piękny, robimy zdjęcia i… krok do tyłu, żeby się lepiej ustawić i zaliczamy pierwsze upadki. Szybka lekcja - w rakietach można chodzić tylko do przodu. Każda próba zrobienia choć maleńkiego kroczku w tył kończy się utratą równowagi i szybkim padem w śnieg. Wszystko dlatego, że rakiety stale przylegają do buta tylko na wysokości podbicia. Tył jest zupełnie luźny. Kiedy idziemy do przodu, tylna część po prostu sunie za butem, gdy podnosimy nogę, by się cofnąć - rakieta staje na sztorc i leżymy.
Z całą pewnością chodzenie czy też bieganie na nartach wymaga pewnej techniki. Jednak na początek wystarczy zapamiętać jedną lekcję - zawsze do przodu!
Pogoda na zamówienie - bierzemy wszystko z karty
W dolnej części trasy wędrujemy w pełnym słońcu. Szybko przebiegamy pod wyciągiem, gdzie przebiega szlak zjazdowy dla narciarzy i wchodzimy w obrzeża lasu. Głębiej się nie zanurzamy. To zabronione ze względu na zwierzęta - głównie na płochliwe i zagrożone wyginięciem głuszce. Przestraszone ptaki nie chowają się w koronach drzew, tylko ratują ucieczką w dolne partie lasu. Taki lot (a właściwie dwa - najpierw w dół, a potem powrotny w górę) to dla dużego głuszca ogromny wydatek energetyczny. A zimą jedzenia jest mało, więc każda kaloria jest na wagę… życia.
Omijamy więc las i wspinamy się na górę po otwartych przestrzeniach, gdzie drzewa - głównie rozmaite iglaki, ale też chętnie objadane przez zwierzynę młode buki występują pojedynczo lub w niewielkich kępach. Zaczyna wiać, błękitu nieba nie widać już wcale. Co jakiś czas zbliżamy się do jakiejś skarpy lub strumienia i tylko dzięki temu mamy okazję na własne oczy zobaczyć, że pod naszymi butami znajduje się gruba około 1,5-metrowa warstwa śniegu. Bez rakiet po prostu byśmy się w niej zapadli.
Zbliżając się do szczytu mamy jeszcze okazję zobaczyć piękną zimową panoramę. W oddali rysują się szczyty Alp. Przed nami biała czapa Feldberga z charakterystyczną wieżą widokową, która niegdyś pełniła funkcję stacji meteorologicznej. Im bliżej szczytu, tym trudniej ją dostrzec.
Wieje tak mocno, że właściwie nie sposób stanąć i się wyprostować. Żeby zrobić zdjęcie, trzeba naprawdę mocno przeć się na kijkach i lekko pochylić. Inaczej wiatr zaczyna nas przewracać. Kilkadziesiąt metrów od celu wieża znika zupełnie. Jest biało. Tak jak na początku opowiadał przewodnik. Nie da się odróżnić, gdzie kończy się śnieg, a zaczyna niebo. W czasie jednej wycieczki zaliczamy więc niemal wszystkie warunki atmosferyczne - od pięknego słońca, przez leciutką mżawkę, po porywisty wiatr i niemal zerową widoczność.
Jak to zwykle bywa - łatwiej było wejść niż zejść. Zwłaszcza po bardziej stromych odcinkach. Ale rakiety świetnie trzymają się śniegu, więc udaje się wrócić do Centrum Przyrodniczego bez żadnych przykrych niespodzianek. Przeciwnie. Docieramy do celu lekko zmęczeni, ale zachwyceni. Fantastyczne widoki i bardzo fajny sposób na zimową aktywność.
WP Turystyka na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski