"We Włoszech nie ma nic stałego. Reguły nie obowiązują". Polka o życiu w Italii
Gaje oliwne ciągnące się po horyzont. Domy ukryte pod winoroślami. Słońce, które nie jest kapryśne i czasem aż przesadza ze swym ciepłem oraz ludzie... szczęśliwi, uśmiechnięci, sączący wino w swych pięknych willach. Stop. Nie idźmy dalej. – To mity, które tworzą zagraniczne media. Życie we Włoszech jest dalekie od tego ckliwego obrazka – mówi Barbara Stolecka, która w Italii mieszka od ponad 20 lat.
Czy kiedy zapisywała się na kurs pilota wycieczek w latach 90. w Katowicach, wiedziała, że w ten sposób kusi los? A może wręcz przeciwnie… przyzywała ją jej prawdziwa natura? Była głodna świata, przytłaczały ją szarość i dym unoszący się nad Śląskiem, a ona niczym barwny ptak chciała uszczknąć tego kolorowego świata. Chciała podróżować, a mama postawiła sprawę jasno, że jeśli chce zrealizować swoje marzenia, musi sama zdobyć na ten cel pieniądze.
Ten wielobarwny świat puścił do niej oko. Aż zagarnął ją i pochłonął, bo przecież miejsce kolorowych istot jest w niebanalnej rzeczywistości. Tylko że ona o tym jeszcze nie wie. Jest pilną studentką I roku kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim i obserwuje, jak do Polski wkracza wolny rynek i upada skostniały system.
Najpierw pojechała do Wiednia, uderzył ją przepych i rozmach. Potem oprowadzała kolejne wycieczki po innych europejskich stolicach. Była w Budapeszcie, Paryżu, Rzymie i Atenach. Po drugim roku studiów – na wakacje przyjęła propozycję pracy jako pilot rezydent w jednej z miejscowości nadmorskiej nad Adriatykiem w Italii.
Przedostatni dzień ostatniego turnusu
– Turnusy się zmieniały, przyjeżdżały kobiety z różnych zakątków świata, ale mężczyźni… żądni przygód pojawiali się ci sami. Po takich obserwacjach stwierdziłam, że nigdy, ale to przenigdy nie zaufam żadnemu Włochowi – opowiada Barbara. – Absolutnie żaden Włoch!
Zobacz też: Włoska Modena. W mieście sztuki, kuchni i luksusowych aut
Jednak w przedostatni dzień ostatniego turnusu Polka poznała Maksymiliano i od tej pory nic już nie było takie samo. Basia niczego się nie spodziewając, wróciła do Polski. Jej życie toczyło się znanym rytmem, aż tu... po dwóch tygodniach w jej drzwiach staje przystojny Włoch z bukietem kwiatów.
– To dla twojej mamy – usłyszałam. Na szczęście jej nie było. Wyjechała na wakacje.
– Maksymiliano chyba naprawdę się zakochał. Chciał, żebym rzuciła wszystko i natychmiast przeprowadziła się do Włoch, a ja chciałam skończyć studia, wiedziałam też i widziałam, jak zachowują się mężczyźni w tym kraju, trzymałam więc go na dystans – opowiada Basia, która wtedy miała 22 lata i nie w głowie byli jej mężczyźni.
Najważniejsze były studia, które chciała skończyć. I sztuka, którą zgłębiała nie tylko na wykładach, ale przede wszystkim podczas odkrywania nowych miejsc. I to właśnie te dwie miłości, do sztuki i do mężczyzny, sprawiły, że Basia przewróciła całe swoje życie do góry nogami i przeprowadziła się do Włoch. Oczywiście konsekwentnie po zdobyciu tytułu magistra. Po obronie, szczęśliwa, mogła zacząć nowy etap życia. W Rawennie.
Różnice kulturowe
– Moje początki były trudne. Różne kompleksy dawały o sobie znać, a do tego dochodziły różnice kulturowe. Nawet pościelenie łóżka okazało się wyzwaniem. Ale też pojawiły się inne rozbieżności. Zupy jada się tylko wtedy, gdy ktoś jest chory. Tak samo z herbatą. Kiedyś zamówiłam sobie taki napar i usłyszałam: źle się czujesz? W Rawennie jeździ się na rowerach. I np. ja jeździłam przepisowo ścieżkami rowerowymi, na światłach schodziłam z jednośladu, a Włosi jeżdżą jak chcą. Są bardzo twórczy. I jest to widoczne w codziennym życiu. Może i jest wiele reguł, ale mało kto ich przestrzega.
– We Włoszech nie ma nic stałego. Nie ma stałych odnośników – słyszę od Polki. – Trzeba być osobą niezwykle elastyczną, żeby znaleźć wyjście z sytuacji. I tak zawsze. Codziennie. Wszędzie. Nawet w urzędzie, bo pani w okienku może znać inny przepis i inny kruczek. To już staje się normą, że gdy wchodzi w życie jakieś prawo, to od razu Włosi robią wszystko, żeby to prawo ominąć. Zawsze! To kraj kombinatorów, ale w sensie kreatywności – słyszę.
Grzechem byłoby jednak nie wspomnieć o tych chwilach, gdy Barbara i jej mąż razem łowiłi kraby nad Adriatykiem, zbierali vongole, a następnie wspólnie je gotowali. Razem chodzili na targ rybny i wspólnie wybierali wspaniałe owoce morza, których w Polsce nie uświadczysz.
– Ale to też nie jest tak, że wszystko w tej mojej Italii było inne. Rawenna jest blisko Apeninów, a przecież na Śląsku są Beskidy. We Włoszech słuchało się muzyki folkowej, a u nas polki i mazurka. W regionie, w którym mieszkam, czyli w Emilii Romanii, dodatkowo podaje się rosół na niedzielny obiad, a przecież nad Wisłą to standard. Bardzo mi to odpowiadało. Jedyne czego mi brakowało w Tychach czy Katowicach to morza – opowiada.
– Nie wszystko jest jednak takie różowe. W szkołach jest niższy poziom niż w Polsce. Jeszcze kilka lat temu nie uczono języków obcych. Jeśli chodzi o poziom wiedzy ogólnej to jest to zatrważające. Zlikwidowano z programu kurs historii sztuki. W kraju, w którym 90 proc. zabytków wpisanych jest na listę UNESCO. Normalny Włoch nie zważa na otaczające go piękno – zauważa.
Mimo różnic klas i wykształcenia, wszystkich Włochów łączy miłość do kuchni. A im bardziej na południe tym życie jest bardziej rodzinne.
A jak wyglądają święta? – Jest takie powiedzenie: "Boże Narodzenie spędź z rodziną, a Wielkanoc z kim chcesz". Włosi więc na wiosnę wyjeżdżają za granicę. Natomiast Święta Bożego Narodzenia są bardziej rodzinne. Nie ma Wigilii, bo dla nich najważniejszy jest obiad pierwszego dnia świąt. W Emilii Romanii serwuje się cappelletti w rosole (makaron z serami). W Bolonii natomiast tortellini z nadzieniem mięsnym w rosole, a na drugie danie zazwyczaj podaje się jagnięcinę i ziemniaki – dodaje.
– I tak sobie żyliśmy, planowaliśmy wspólną starość i wspólne podróże, aż tu nagle kilka lat temu Maksymiliano zmarł. Teraz już wiem, że nie ma sensu odkładać planów na później. Trzeba żyć i wyciskać życie jak cytrynę – mówi z przekonaniem Polka.
To prawda. Trzeba żyć tu i teraz. A Basia jest na takim etapie życie, że zbiera właśnie owoce swojej wytrwałej pracy. Przez cały ten czas podtrzymywała z konsekwencją swoje pasje. W 2000 r. zdała egzamin na przewodnika wycieczek i do tej pory pielęgnuje zamiłowanie do kultury i sztuki kulinarnej.
– Kocham ten kraj i cieszy mnie, że wciąż się rozwijam – mówi z dumą w głosie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl