Wielki smród w Londynie w XIX w. Przez odór ludzie dostawali torsji na ulicach
Wszyscy wiemy, jak nieprzyjemny potrafi być zapach z kanalizacji, zwłaszcza w upalny, letni dzień. Prawdziwy problem zaczyna się, gdy w prawie kilkumilionowym mieście "psuje się" główny ściek, przynosząc smród tak silny, że powoduje niekontrolowane wymioty.
Tamiza od początku istnienia Londynu odgrywała istotną rolę w jego funkcjonowaniu i rozwoju. Była nie tylko źródłem pitnej wody, ale również szlakiem transportowym oraz głównym ściekiem miasta. Wraz z jego postępującym uprzemysłowieniem do rzeki odprowadzano coraz więcej wszelkiego rodzaju zanieczyszczeń, zarówno z gospodarstw domowych, jak i zakładów przemysłowych np. papierni, garbarni, warzelni czy rzeźni – nie wspominając o ciałach samobójców, ofiar morderstw, a nawet skazańcach.
Jakość wody zaczęła budzić wątpliwości już w XVI wieku, jednak mimo świadomości istnienia problemu nie wprowadzano żadnych usprawnień, które pozwoliłyby go wyeliminować. Powszechnie wierzono, że skoro rzeka płynie, to większość zanieczyszczeń i tak ostatecznie trafi do morza. Zaś poziom wiedzy na temat wpływu skażonej wody na zdrowie mieszkańców Londynu był znikomy, co tylko pogarszało sytuację, sprzyjając wybuchom różnych epidemii.
Pierwsza połowa XIX wieku przyniosła niesamowitą eksplozję demograficzną, spowodowaną głównie rewolucją przemysłową. W ciągu 50 lat liczba mieszkańców Londynu wzrosła z 1 miliona do ponad 2,5 miliona. Za tymi liczbami szło gwałtowne zwiększenie ilości ścieków odprowadzanych do rzeki, które zamiast spływać z jej nurtem, zaczęły osiadać na dnie, tworząc idealne środowisko dla bakterii.
W mieście co rusz wybuchały epidemie czerwonki, duru brzusznego i cholery, zbierając krwawe żniwa. Na przykład w 1849 roku śmiertelność była tak wysoka, że średnio ponad 2000 londyńczyków umierało tygodniowo z powodu chorób. Niestety większość mieszkańców, w tym lekarzy, winiło za ten stan rzeczy tzw. morowe powietrze, a rozwiązanie problemu nadal widziano w odprowadzaniu jak największej ilości zanieczyszczeń do rzeki.
Oczu nie otworzyły nawet badania doktora Johna Snowa. W 1854 roku udowodnił on, że picie skażonej wody ze studni miało wpływ na rozwój epidemii cholery w jednej z dzielnic Londynu. Gdy na jego prośbę studnia została zamknięta, praktycznie z dnia na dzień choroba ustąpiła. Niestety jego odkrycie nie cieszyło się zainteresowaniem. A szkoda. Może pomogłoby uniknąć katastrofy, która nastąpiła 4 lata później.
Smród w parlamencie
Lato 1858 roku okazało się rekordowo gorące. Przez trzy miesiące panował upał, a temperatury w dzień potrafiły sięgać 35 st. C w cieniu i nawet 48 st. C w słońcu. Susza przyczyniła się do gwałtownego obniżenia poziomu wody w Tamizie, wywołując tym samym katastrofę ekologiczną, jakiej miasto jeszcze nie zaznało.
Źródła podają, że miejscami wysokość odkrytych zwałów nieczystości sięgała 2 metrów. Wkrótce wszystko to zaczęło gnić i fermentować, wytwarzając niewyobrażalny smród, który niósł się na odległość kilkudziesięciu kilometrów. Gdy wiatr zmieniał kierunek, fetor rzeki powodował u londyńczyków gwałtowne torsje i wymioty, nad którymi nie mogli zapanować. Tamiza stała się szambem, po którym odwagi nie miała pływać nawet królowa Wiktoria.
Jednak w najgorszej pozycji znalazły się osoby odpowiedzialne za to zaniedbanie – parlamentarzyści. Ich niedawno otwarta po przebudowie siedziba, Pałac Westminster, znajdowała się nad samym brzegiem Tamizy. Obradujący panowie mieli miejsca w pierwszym rzędzie z widokiem na katastrofę. Wyrażenie "śmierdząca sprawa" nabrało dla nich nowego znaczenia…
Odór nieczystości wypełniał sale posiedzeń, korytarze oraz resztę pomieszczeń, utrudniając pracę. We wszystkich budynkach znajdujących się blisko rzeki zasłony pokrywano chlorkiem bielącym, a samą Tamizę starano się zneutralizować tonami wapna. Niestety, rozwiązania te nie przyniosły większych rezultatów. Ulgę dostarczyły dopiero lipcowe ulewy.
Rozwiązanie śmierdzącej kwestii
Choć żaden z polityków nie poczuwał się do odpowiedzialności za wybuch tej katastrofy ekologicznej, to jej empiryczne doznanie przyspieszyło powstanie projektu, którego celem było polepszenie stanu rzeki oraz stworzenie nowoczesnej sieci kanalizacyjnej. Jej budowę zlecono inżynierowi Josephowi Bazalgette, a całkowity koszt przedsięwzięcia oszacowano na dzisiejszą kwotę 340 milionów funtów.
Bazalgette był już odpowiedzialny za przebudowę miejskiego systemu kanalizacji, który teraz został poszerzony o kanały odprowadzające ścieki, przepompownie i inne towarzyszące im projekty, które usprawniły przepływ wody w Tamizie. W trakcie pierwszych 16 lat prac zbudowano blisko 130 km kilometrów kanałów, zaś projekt został ostatecznie zakończony w 1875 roku.
Bazalgette w swoich planach wykazał się niesamowitą przezornością. Zamiast zwiększyć przepustowość kanałów dla dwukrotnej w porównaniu do ówczesnej liczby mieszkańców, zwiększył ją czterokrotnie, rozwiązując problem działania kanalizacji w Londynie na niemalże cały wiek. W efekcie prawie natychmiast po zamknięciu pierwszych etapów prac spadła liczba zachorowań na schorzenia zakaźne, zaś stolica Wielkiej Brytanii nigdy więcej nie ucierpiała w wyniku podobnej katastrofy ekologicznej.
Bibliografia
- Bibby, London’s Great Stink. Historic UK (dostęp: 08.02.2021).
- Ashton, One Hot Summer: Dickens, Darwin, Disraeli, and the Great Stink of 1858. Yale University Press, 2017.
- Gould, Why Fish Fart and Other Useless Or Gross Information About the World. Penguin, 2009.
- Allen, Good Intentions, Unexpected Consequences: Thames Pollution of and The Great Stink of 1858. Victorian Web (dostęp: 08.02.2021).
- Lemon, The Great Stink. Cholera and the Thames (dostęp: 08.02.21).
O autorze: Anna Baron - Absolwentka Kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim. Pasjonuje się dziejami historii kultury Europy, pogmatwanymi losami europejskiej arystokracji, znanymi postaciami historycznymi oraz zaskakującymi zbrodniami. Czas wolny poświęca podróżom, literaturze oraz mrocznym ludowym opowieściom.