Wzgórza Ammanu. Pierwszy krok w Jordanii
Smukłe wieżyczki minaretów, wezwanie muezzina do modlitwy, niosące się po spływającym ze wzgórz blokowisku, zapach kawy z kardamonem. Amman to nowy, tani kierunek z Polski, będący kwintesencją Bliskiego Wschodu.
- Polacy? Spotkałem ich wczoraj, dziś, pewnie spotkam i jutro - śmieje się jowialny strażnik w rzymskim amfiteatrze. Oczywiście - nie do mnie, na to jest zbyt dobrze wychowany. Zwraca się do mojego towarzysza, mnie nawet nie muśnie wzrokiem. Może co najwyżej rzucić w przestrzeń żart o kąpieli w mleku w kamiennej, zachowanej z czasów rzymskich wannie, dla urody "żony" (przecież bez ślubu nie da się razem podróżować, prawda?).
Samodzielne Europejki, które nie są przyzwyczajone do muzułmańskiej kurtuazji, takie podejście może nieźle wkurzać. Ale to Jordania, obyczajów nie zmienimy, zwłaszcza jeśli przyjechałyśmy na kilka dni. Trzeba się przyzwyczaić. A mówiąc o spotykanych codziennie Polakach, strażnik się nie myli. Odkąd - od końca października - z Modlina i Krakowa lata do Ammanu tani Ryanair, naszych rodaków jest w Jordanii zatrzęsienie. Witamy się życzliwie, licytując kto kupił tańszy bilet (nie do wiary, ale zdarzają się i takie trofea jak 34 zł w dwie strony!), wymieniamy telefonami do lokalnych kierowców, z którymi daje się utargować przyzwoite ceny i poradami, co koniecznie zobaczyć.
Targowanie się jest w Jordanii nieodzowne. Podobnie jak szukanie oszczędności, bo poza tanim biletem lotniczym nic taniego tam już nie spotkamy. Ceny usług, transportu, wstępu do turystycznych atrakcji są wysokie, sporo wyższe niż w Polsce. Ale i tak warto!
Po pierwsze: Jordan Pass
Większość z nas leci do Jordanii w jednym celu - Petra. Tajemnicze, wykute w skałach miasto Nabatejczyków wzywa miłośników trekkingu, pustyni, zabytków, Indiany Jones’a - słowem: wszystkich z odrobiną wyobraźni. Zwłaszcza jeśli mamy mało czasu, warto taki wypad dobrze zaplanować i przemyśleć.
Jeśli zostajemy minimum trzy noce, a na pewno wybieramy się do Petry, opłacalne jest kupienie tzw. Jordan Pass, czyli oferowanego przez Ministerstwo Turystyki i Zabytków pakietu wejściówek do topowych atrakcji kraju. Mowa o Petrze właśnie, Jerash z ruinami jednego z najlepiej z zachowanych na świecie rzymskich miast z okresu starożytności, zamku krzyżowców Karak. W samym Ammanie Jordan Pass obejmuje wstęp do teatru rzymskiego wraz z dwoma muzeami i do Cytadeli. Jego cena zależy od tego, ile dni chcemy zwiedzać najdroższą atrakcję - Petrę (np. 2 dni - 75 JD, czyli dinarów jordańskich, czyli ok. 400 zł). Wydaje się wam, że to drogo? Otóż nie, bo dzięki pakiecie wejściówek nie musimy już uiszczać opłaty za wizę na lotnisku (40 JD).
Jeżeli miałabym polecać miejsca noclegowe, to raczej hotele przy ulicy Hashimi, wiodącej od skweru przy rzymskim amfiteatrze, do zagłębia souków przy Króla Talala. To idealna baza wypadowa także do górującej nad dzielnicą Cytadeli na wzgórzu Jabal Al-Quala. I akurat w Ammanie da się znaleźć niskobudżetowe, a przyzwoite noclegi, co w innych częściach kraju nie będzie już tak proste. Często ciepła woda jest ograniczana do paru godzin rano i wieczorem, ale za to dostaniemy w cenie smaczne śniadanie.
Smaki Ammanu
Nic nie poradzę, że tak już mam, że poznaję nowe miejsce smakując je, wręcz przeżuwając. Amman przywitał mnie mocną, słodką kawą z kardamonem i wpadłam po uszy. Raczą się nią całe rodziny biesiadujące po zmroku na skwerku przy amfiteatrze. Starsi palą sziszę, dzieciaki grają w piłkę, a młodzież, jak na całym świecie puszcza muzykę z telefonów komórkowych.
Moje uczucie do jordańskiej kuchni wystawiła na ciężką próbę tradycyjna potrawa mansaf - jagnięcina z ryżem, orzechami i gorącym, sfermentowanym jogurtem, którym polewa się ryż. Co najmniej dyskusyjny smak. Pełna rehabilitacja przy knafeh (kunafie) - ciepłym deserze z serem, posypanym pistacjami. Najlepszy serwuje Habibah Sweets w zaułku w prawo od ulicy Króla Fajsala. Spory tłumek czeka tam non stop, przestępując z nogi na nogę, na swoją porcję szczęścia na kartonowej tacce, a potem pałaszuje ją pospiesznie na murku obok.
Ciut dalej jest słynna całodobowa restauracja Hashem, która chełpi się tym, że jada u niej rodzina królewska (mają zdjęcia jako dowody). Oferuje pyszny zestaw z falafelem, pitą i typowymi dipami, z których niezrównany jest baba ganoush i rzecz jasna hummus. Zestaw kosztuje tylko 6 JD na dwie osoby, a zjeść całego nie sposób.
Na wieczorną posiadkówkę przy sziszy i miętowej herbacie miejscowi polecają Jafra Cafe i Books Cafe, a na zaspokojenie większego głodu - tani bar Cairo koło meczetu Husseiniego. Ja dodam, że droższa restauracja Zajal na ulicy Księcia Mohammeda na pewno nie zawiedzie. Jeśli ktoś do baraniny się nie przekona i już, kołem ratunkowym jest shish taouk (szaszłyk z kurczaka). A libańska sałatka fattoush - czysta poezja.
Wielu turystów przed przyjazdem do Ammanu pyta: czy alkohol jest dostępny? W restauracjach raczej nie, ale niektóre - zwłaszcza przy hotelach - serwują lokalne malutkie i drogie piwo. Są też specjalne, pochowane na uboczu sklepy z całym asortymentem. Więc przeżyjemy. Lokalnym trunkiem jest arak, podawany z wodą i lodem - o anyżowym smaku, jak grecka ouzo i turecka raki.
Miasto uchodźców
Ale przecież nie na wielkie żarcie przyjechaliśmy do Ammanu, tylko na poznawanie Orientu. Zachęceni atmosferą tej ruchliwej, chaotycznej ponad dwumilionowej stolicy, pewnie będziemy chcieli odwiedzić meczet. Jedynie ten ogromny z błękitną kopułą - Masjid King Abdullah jest otwarty dla turystów.
Spacerując uliczkami w śródmieściu (nawet ammańczycy mówią na tę część swego miasta: Downtown), dostrzeżemy wiele nazw, szyldów nawiązujących do Izraela. Jordańska stolica, której historia sięga do 2 tysięcy lat p.n.e., wymieniana w Starym Testamencie, najsilniej została ukształtowana przez uchodźców - Palestyńczyków. Przybyli tu masowo po I wojnie izraelsko-arabskiej, byli wśród nich biznesmeni (z Jerozolimy do Ammanu przeniósł się Bank Arabski) i naukowcy. Dziś Jordania po raz kolejny przyjmuje wypędzonych - Syryjczyków wykrwawionych trwającą od 2011 roku wojną.
Punkty obowiązkowe do zwiedzenia w Ammanie to odrestaurowany rzymski amfiteatr na sześć tysięcy miejsc z jego tajemnicami: mikrofonem na środku, wyglądającym jak niepozorna kratka ściekowa, postumentem do składania ofiar bogini czy posągami patrycjuszy z odciętymi głowami. Z dwóch stron amfiteatru mieszczą się dwa malutkie, ciekawe muzea: Folklorystyczne z salami obrazującymi życie na wsi i w mieście oraz Muzeum Tradycji Ludowych, ze strojami i biżuterią z różnych regionów i epok.
Popołudnie warto przeznaczyć na Cytadelą na Jabal Al-Qala z pozostałościami rzymskiej świątyni Herkulesa, ruinami pałacu Umajjadów z VII lub VIII wieku i Muzeum Archeologicznym. Z każdej strony wzgórza rozciąga się oszałamiająca panorama miasta. Szczególnie od strony cysterny - stamtąd widzimy gigantyczną, 60-metrową flagę Jordanii łopoczącą nad morzem biało-szarych kubików domów, które rozsiadły się w dolinach i na zboczach. Pierwotnie Amman zbudowany był ponoć na siedmiu wzgórzach, teraz w obrębie miasta jest już ich około 20. Hmm, z drugiej strony Cytadeli roztacza się widok na meczety i teatr rzymski, więc też trudno wzrok oderwać.
Wracając do włóczęgi po mieście, można rzucić okiem na jeden z najstarszych i najlepiej zachowanych budynków - the Duke’s Diwan, a koniecznie trzeba zagubić się na targowiskach - soukach: Al Yamaniyah, Al Hamidiyah, targu Złotym albo Owocowym - nawet późnym wieczorem. Sprzedawcy zachęcają do swoich towarów, śpiewając ile sił w płucach. Proszę tylko uważać przechodząc przez jezdnię - ta z pozoru tylko prosta czynność w Ammanie zmienia się w walkę o przetrwanie lub grę zręcznościową.
A co można ominąć? Polecaną w przewodnikach imprezową Rainbow Street - w kierunku wzgórza Jabal Amman. Wille bogaczy co prawda śliczne, tonące w pachnących ogrodach, ale knajpy na osławionej hipsterskiej ulicy - sztuczne i drętwe, jakby zaprojektowane pod turystów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl