Anna Czerwińska: K2‑moje opętanie

Wywiad z Anną Czerwińską, zawodową alpinistką, która od 30 lat wspina się w Tatrach, Alpach, Karakorum i Himalajach. Opowiada o najbardziej pożądanej górze świata - K2, o wypadkach w górach i o strachu, o zadeptywaniu Himalajów... Jest pierwszą Polką, która zdobyła Koronę Ziemi, czyli najwyższe szczyty wszystkich siedmiu kontynentów i drugą, która weszła na Mont Everest. Zdobyła osiem spośród 14 ośmiotysięczników.

Anna Czerwińska: K2-moje opętanie
Źródło zdjęć: © www.czerwinska.szkolagorska.com | WP

Wywiad z Anną Czerwińską, zawodową alpinistką, która od 30 lat wspina się w Tatrach, Alpach, Karakorum i Himalajach. Opowiada o najbardziej pożądanej górze świata - K2, o wypadkach w górach i o strachu, o zadeptywaniu Himalajów... Jest pierwszą Polką, która zdobyła Koronę Ziemi, czyli najwyższe szczyty wszystkich siedmiu kontynentów i drugą, która weszła na Mont Everest. Zdobyła osiem spośród 14 ośmiotysięczników.

- Czy K2 to nadal Pani wyzwanie?

K2 dało mi w kość nie jeden raz i nadal jest górą mojego życia. K2 to szczyt legenda, najpiękniejszy, bo najbardziej
pożądany, bo niezdobyty (ma 8611 metrów n.p.m.)

- Podjęła Pani już cztery próby? Spróbuje Pani po raz piąty?

Tak naprawdę, na poważnie to były dwie próby. Pierwsza: południowy filar w 1986 roku - w czarnym roku Karakorum, a druga w 2005 roku z polsko-bułgarską wyprawą z Darkiem Załuskim i Leszkiem Cichym. Wówczas kapryśna pogoda uniemożliwiła podjęcie ataku szczytowego, ale zobaczyłam kopułę szczytową z bliska: żłeb, drogę pod serakiem, pola podszczytowe... Teraz to czeka mnie już emerytura, od lipca jestem emerytką i bardzo mnie to śmieszy. Na moje 60-te urodziny weszłam na Grossglockner - najwyższy szczyt Austrii, w Wysokich Taurach (o wysokości prawie 3800 m n.p.m.), zaczęłam w niższych górach szukać spokoju.
Ale o K2 ciągle myślę jak opętana. Oddałabym każde pieniądze, ale życia za K2 bym nie oddała!
Na K2 weszło dotąd sześć kobiet, z tego pięć już zginęło, szósta doznała poważnych obrażeń.

- Pani przeżyła wiele wypadków w górach: wstrząsy mózgu, kontuzje kolana, złamany kręgosłup... I nadal się Pani wspina.

Dodam jeszcze, że wybiłam obydwa barki. Czasami czuję się jakbym w prezencie dostała drugie życie. Dlatego zapisałam się do banku szpiku kostnego, jestem honorowym krwiodawcą.
Tak, mam wielką wdzięczność do gór i do losu, że mnie tak lekko potraktowały, pogroziły jedynie palcem na ostrzeżenie.
Owszem, pokancerowały, ale nie pozostawiły trwałych śladów. Te kontuzje dało się wyleczyć, ciężko pracowałam przy
rehabilitacji. Przecież mój złamany kręgosłup mógł zakończyć się totalnym paraliżem, mogłabym tylko mrugać okiem, a wszystko dobrze się zakończyło. Po prostu mam szczęście do lawin, do szczelin, do gór...

- Przez kilka lat Korona Ziemi nadawała sens Pani życiu. Podobno z każdego szczytu zabierała Pani po parę kamyków do domu. *Który szczyt był najtrudniejszy? *

Koronę Ziemi robiłam w latach 1995-2000. Najtrudniejszy technicznie był Carstensz w Australii, chociaż to tylko pięciotysięcznik, ale wymagał umiejętności wspinaczkowych. Natomiast najbardziej ryzykowny był Mont Everest, bo wysoki - prawie 9 kilometrów, szłam 11 godzin.
Moja mama umarła w tym czasie, mama bardzo chciała, żebym weszła na Mont Everest, zrobiłam to dla niej...
Zdobywając górę miałam prawie 50 lat, więc okrzyknięto mnie najstarszą kobietą, która zdobyła Mont Everest, na szczęście ten tytuł odebrała mi 63-letnia Koreanka, która się tam wczołgała.

- A co się czuje, kiedy już się stoi na ośmiotysięczniku?

To zależy od pogody i od stanu zmęczenia, niedotlenienia... Nieraz człowiek czuje: "jestem w niebie". Ale niestety radość mąci strach, że się nie zejdzie.

- Czy myślała Pani o zarabianiu na wspinaczce z klientami komercyjnymi, tak jak Ryszard Pawłowski wciąga nie-alpinistów na Mont Everest?

Jak dla mnie to dość niebezpieczna zabawa. Ja przecież nie uchronię go przed lawiną czy wpadnięciem w szczelinę. Klient zapłaci 50-60 tys. dolarów. I chce wejść za wszelką cenę, bo zapłacił ciężkie pieniądze, nieważne, że obok zdarzył się
wypadek i ktoś obcy umiera...

- Pół roku na rok spędza Pani w górach. Mówi Pani, cytuję: "W górach toczy się takie zagęszczone życie. Zdarza się, że na jednej wyprawie doświadczam więcej niż ktoś inny w czasie całego życia."

Tak to prawda, podczas wypraw zawsze prowadzę dziennik. W górach każdy dzień jest intensywny: załamanie pogody, choroba (na wyprawie jako farmaceutka leczę ludzi), odmrożenia, odwodnienia, wypadek, akcja ratunkowa... Chodzi o intensywność, mocne barwy i ładunek emocji. W górach wszystko przeżywa się na maxa. Tu poszukuję granic swoich możliwości. A potem wracam do Warszawy, na Marymont i to dreptanie po mieście: zakupy, płacenie rachunków - monotonne i nużące. Pytam: to ma być prawdziwe życie, tu na dole? Przecież to przechowalnia, zsyłka.

- Do kogo wraca Pani z gór? Nigdy nie żałowała Pani, że nie ma męża, nie ma dziecka?

Pewne rzeczy los sam dla nas wybiera. Tak się jakoś samo ułożyło. Co wyjeżdżałam na wyprawę, to kolejnego narzeczonego traciłam, bo nie chciał na mnie czekać dwa-trzy miesiące. I tak zostałam wolnym strzelcem. Ja nie jestem typem rodzinnym. Ale ten zaciągnięty dług wobec losu, kiedy wielokrotnie mogłam w górach stracić życie, albo zostać kaleką; spłacam jako dawca szpiku. I mam taką "przyszywaną" genową córeczkę, 26-letnią Dorotkę z Sosnowca, której przeszczepiono mój szpik, staram się jej pomagać. W życiu czuję się spełniona dzięki górom. Góry to moja karma, siła, to przekraczanie kolejnych granic, to moje powołanie.

- Kiedy Pani skończy zaplanowane 10 ośmiotysięczników, nie wytykając Pani 60 lat. Wciąż ma Pani tyle planów...

Ja nie wiem, czy w temacie wytrwam, bo większość ośmiotysięczników tak się skomercjalizowała. Szczyty i szlaki są zatłoczone, wyeksploatowane i zaśmiecone. Czasami trzeba odrzucić śmieci, żeby rozstawić namiot. Szczyty zdobywane są stadnie, wchodzą wielkie grupy, trzydziesto-, a nawet pięćdziesięcioosobowe. A ja wolę po swojemu, samotnie, w ciszy, czuć prawdziwy kontakt z naturą. Dlatego będę szukać rejonów spokojniejszych, z niższymi górami, ale jeszcze nieodkrytych, wolę poczuć się jak prawdziwy explorer. Mi w górach wcale nie chodzi o ryzyko czy o adrenalinę, ale o naładowanie akumulatorów. Ja patrzę na górę i myślę, chciałabym tam wysoko wejść. Idę i nie wiem, czy uda mi się wrócić. Muszę przewalczyć czas, samą siebie i położyć życie na fali. Jak jestem w górach sama i nie mam na kogo liczyć, muszę więcej wykrzesać z samej siebie. Ja z górą nie walczę, tylko negocjuję, współpracuję jak z partnerem. Zdarza się, że się nie udaje. I wtedy mam takie odczucie, że góra może mnie po prostu nie chcieć, że
góra mnie nie chciała.

- No właśnie, a co Pani powie na temat zadeptywania Himalajów - wielka liczba trackersów zadeptuje popularne szlaki himalajskie.

To gwałt na naturze. Dziennie na biedny Everest wchodzi 50 osób. Jestem za ograniczeniem rekordowej liczby pozwoleń.
Dawniej indywidualnie zdobywało się górę: człowiek obcował sam na sam z piękną, groźną przyrodą, zmagał się z majestatyczną górą. A teraz tłumnie, na hura, jak maszyna! Góry powinny być oazą wolności, azylem spokoju, a nie spędem.

- Co Pani myśli o młodych w himalaizmie, np. o dokonaniach Kingi Baranowskiej. Czy jest godną następczynią Kukuczki, Cichego, Wielickiego, Rutkiewicz...?

Młode pokolenie ma inne podejście, inne warunki i możliwości do zdobywania gór. Teraz na każdy ośmiotysięcznik ciągną tłumy i to nie jest samodzielne działanie. Kinga wchodzi zawsze w dużej grupie i to trzeba przyznać: jest bardzo skuteczna i bardzo konsekwentna.

- A jaki jest najpiękniejszy szczyt na świecie? W Polsce wybiera Pani zimą Karkonosze.

Dla mnie najpiękniejszy szczyt na świecie to Ama Dablam (6856 m.n.p.m) w Nepalu, jest taki niedostępny.
Nasze Tatry to prawdziwe góry w pigułce, długo były moim poligonem wspinaczkowym, doświadczalnym, bo aż przez piętnaście lat. Ale jak zrobiłam Koronę Ziemi wybrałam się pewnego razu w Karkonosze do schroniska Samotnia, kawałek od Karpacza. I zakochałam się jak zobaczyłam Śnieżkę, świeżo ośnieżoną, całą białą, lśniącą w
słońcu. Zimą Karkonosze wyglądają jak polarne góry. I tak jest do tej pory, w Karkonoszach ćwiczę na nartach biegówkach, organizuję długie graniówki, wyżywam się i czuję się tam szczęśliwa.

- Podobno nienawidzi Pani morza? To prawda?

Jako dziecko chorowałam na astmę i dlatego przez kolejnych 13-14 lat dzieciństwa spędzałam nad Bałtykiem leczniczo po dwa miesiące. Wtedy już na widok falochronu dostawałam gęsiej skórki. Szczerze miałam morza dosyć. A góry po raz pierwszy zobaczyłam dopiero mając 15 lat. Ale to właśnie morze przygotowało mnie do gór, nauczyło mnie odporności na zimno i żeby się nie bać. Bałtyk dał mi żelazne zdrowie i za to jestem mu wdzięczna. W zeszłym roku próbowałam przepłynąć Bałtyk kajakiem.

- Na koniec zapytam o autorytety w życiu i w górach?

Z polskich alpinistów: Jurek Kukuczka i Krzysiu Wielicki - oni przekraczali granice. Ja im do pięt nie dosięgam, chociaż
jestem z tego samego rocznika. Ze światowych, moimi idolami są: Herman Buhl - za walkę i wejście na Nanga Parbat i George Mallory - za siłę woli w zdobywaniu Mont Everestu, chociaż nie jest powiedziane, że był tam jako pierwszy.

- Gdzie się teraz Pani wybiera? I czego się życzy himalaistce - połamania czekanów?

Na Koronę Himalajów jestem już za stara i nie chcę wchodzić z tłumem. Może jednak wrócę do pomysłu Bieguna Południowego.A może jednak zmierzę się z K2?! Himalaistom życzy się: ile startów, tyle dobrych lądowań! :-)

(Alex)

| Anna Czerwińska - ur. w 1949 r. w Warszawie. Z wykształcenia farmaceutka, zrobiła doktorat. Jednak od służby zdrowia, wolała zająć się robotami wysokościowymi. Mówi: "Mój zawód to wchodzenie na najwyższe, górskie części globu." Od 30 lat wspina się w Tatrach, Alpach, Karakorum i Himalajach. Pierwsza Polka, która zdobyła Koronę Ziemi, czyli najwyższe szczyty wszystkich siedmiu kontynentów. Zdobywczyni ośmiu spośród 14 ośmiotysięczników. Najstarsza kobieta, której udało się stanąć na szczycie Mont Everestu. Jej hobby to rafting i kajaki. Opublikowała wiele książek o tematyce górskiej: "Dwa razy Matterhorn", "Trudna góra RAKAPOSHI", "Broad Peak '83", "NANGA PARBAT - góra o złej sławie", "Groza wokół K2", "Korona Ziemi". Ostatnio wydane to: "GórFanka, czyli ABC w skale i lodzie" i "Gór Fanka na szczytach Himalajów". W pierwszej przedstawiona jest tatrzańska i alpejska młodość Anny Czerwińskiej, a druga to opowieść o Evereście, Lotse i Makalu. W przygotowywanej trzeciej części znajdzie się przegląd górskiej
działalności w Karakorum. Korona Ziemi Koronę Ziemi tworzą najwyższe szczyty wszystkich kontynentów: w Azji jest to Mount Everest (8848 m), w Ameryce Południowej - Aconcagua (6969 m), w Ameryce Północnej - Mount McKinley (6194 m), w Afryce - Kilimandżaro (5895 m), na Antarktydzie - Mount Vinson (5140 m), w Europie powinien być Mont Blanc (4807 m), ale niektórzy uważają, że należy zdobyć kaukaski Elbrus (5642 m), w Australii - Góra Kościuszki (2230 m), ale "dzięki" Messnerowi, w dobrym tonie jest wejście na Carstensz Pyramid (5029 m). Szczytów w Koronie Ziemi jest więc właściwie dziewięć i dla porządku należy stanąć na wszystkich. |
| --- |

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)