Polka w Afryce. "Bez turystów nie przeżyjemy"
Przez pandemię turystyka w Afryce cierpi niewyobrażalnie. "Bez turystów nie przeżyjemy kolejnego roku" – mówią wprost miejscowi. Na pytanie o moralność podróżowania, o strach przed zakażeniem COVID-19 odpowiadają: "jeśli mamy umrzeć z głodu wolimy ryzykować zakażeniem" – relacjonuje Anna Olej – Kobus, pilotka afrykańskich wycieczek, autorka książki o Namibii i bloga AfrykAnka.pl.
21.04.2021 10:50
Marta Podleśna: W Tanzanii panuje retoryka, że koronawirus nie istnieje. Nie wprowadzono obostrzeń, dystansu społecznego, maseczek. Ostatnio była pani tam z grupą turystów. Jakie są realia?
Anna Olej – Kobus: Faktycznie, istnieje przekonanie, że wirusa nie ma, a modlitwą, postem i dobrym uczynkiem można pokonać wszelkie zło, w tym choroby. Nikt covidem się nie przejmuje, w myśl powiedzenia "hakuna matata", czyli "nie martw się". Nie ma dezynfekcji, maseczek. Na Zanzibarze jest punkt testowania na COVID-19, ale już maseczki nosi się swobodnie, bez nakazu. Mieszkańcy, którzy mają dostęp do mediów społecznościowych, widzą co się dzieje, że są zachorowania i to oni obawiają się turystów.
Słyszałam opinie, że laicka Europa nie pości, nie modli się, dlatego choruje. A tutaj mieszkają dobrzy, bogobojni ludzie, dlatego wirus ich omija.
Namibia to odwrotność tanzańskiego podejścia. Dystans społeczny, dezynfekcja, mierzenie temperatury. Wprowadzono godzinę policyjną i surowe kary za brak maseczki – 4000 dolarów namibijskich, co stanowi ok. 1000 zł. Dużo jak na przeciętnego mieszkańca. Jaka jest reakcja społeczeństwa? Czy tubylcy stosują się do tych restrykcji?
Kara jest niezwykle dotkliwa. Kasjerka w sklepie zarabia ok. 2000 dolarów namibijskich miesięcznie, więc to jest prawie dwukrotność jej pensji. Byłoby nieludzkie, gdyby kary były egzekwowane. Miała mieć ona walor odstraszający, żeby ludzie przejęli się obostrzeniami.
W większych miastach połowa osób na ulicy ma maseczki, ale noszą je nieprawidłowo, z odsłoniętym nosem albo na brodzie. W wiosce kulturowej obsługa jest w maskach, ale tylko podczas kontaktu z turystami. W małych lokalnych wioskach, gdzie są sami swoi, nikt nie patrzy na obostrzenia.
Kenii bliżej do Tanzanii czy Namibii?
Podobnie jak w Namibii są tu punkty dezynfekcji rąk, hotele mają własne nalepki o COVID-19 i obostrzenia. Są też wytyczone odległości w kolejce do recepcji. W hotelowych stołówkach kelnerzy nakładają jedzenie. Jest zakaz samodzielnej obsługi w bufetach czy dotykania wspólnych łyżek. Każdej osobie mierzona jest temperatura, bagaże są dezynfekowane.
Jest to maksymalnie odpowiedzialne podejście. Wszyscy się przejmują, są kontrole drogowe, stosowana jest zasada społecznego dystansu w autobusach. Kenijczycy poszli dalej, wprowadzając przepis o dwukrotnym mierzeniu temperatur wszystkim turystom. Biura podróży oczywiście podpisały to porozumienie. Wprowadzono również godzinę policyjną.
Obostrzenia związane z COVID -19 to utrata dochodów nie tylko z turystyki, ale również gastronomii czy wszelkich usług związanych z podróżowaniem. Jakie zmiany na miejscu można zaobserwować?
Co 12. osoba na świecie jest związana w ten czy inny sposób z przemysłem turystycznym. Bo turystyka to nie tylko hotel, transport, przewodnik. To również piekarz dostarczający wypieki do hotelu, pralnie, ekipy sprzątające. Wszystko skończyło się z dnia na dzień.
W ciągu jednego dnia w Aruszy pracę straciło ponad 1000 przewodników z Parku Narodowego Serengeti i Ngorongoro. To samo dotknęło sprzedawców na targowiskach z pamiątkami. Ci ludzie utrzymywali nie tylko swoje rodziny, ale krewnych, dziadków. Zostali nagle odcięci od źródła dochodu. Teraz dzielą się z sąsiadem torbą ryżu. Wszystkim. To skrajnie trudne doświadczenie. W krajach afrykańskich nie było osłony, tarcz pomocowych. Wprowadzono lockdown, zakaz przemieszania się, zamknięto nawet plaże. Rybacy chcąc nałowić ryb uprawiali partyzantkę po nocach, by nie zostać złapanym przez policję. W Namibii i RPA wprowadzono całkowitą prohibicję. Czarny rynek rozkwitł.
Czy jest taniej?
Firmy starają się trzymać ceny na podobnym poziomie. Z drugiej strony jest desperacja i np. Park Narodowy Etosha o połowę obniżył ceny safari. Pamiątki są dużo tańsze, wyprzedawane są po kosztach, by ludzie mieli na przeżycie. Dobre lodge są za bezcen. Kiedyś za nocleg płaciło się 100 dolarów amerykańskich, teraz można wynająć niektóre za 20.
Chińczycy przejmują interesy. Ludzie tracą dorobek życia. Zdarzają się samobójstwa. Jest cała masa ludzi żyjących z turystyki i takie dramaty będą się rozgrywać.
Wiele osób obawia się o zwiększone ryzyko zarażenia kogoś na miejscu i o narażanie miejscowych na powikłania związane z chorobą?
Takie opinie spotykam co jakiś czas, dlatego na wyjazdach sporo o tym rozmawiałam z miejscowymi ludźmi. Ich punkt widzenia jest następujący: "jeśli mamy umrzeć z głodu, to wolimy ryzykować zakażenie". Widmo głodu dla wielu było, i wciąż jest, całkiem realne. Ogromna rzesza ludzi w Namibii utrzymywała się z turystyki.
Jedna z zaprzyjaźnionych przewodniczek powiedziała mi, że przez ostatni rok schudła 10 kg. Gdy spytałam jaką dietę stosowała powiedziała, że zwykle była głodna. Zrobiło mi się potwornie głupio. W 2020 r. ludzie tutaj naprawdę nie mieli, co do garnka włożyć. Po zamknięciu granic – nawet ci wykształceni, świetni specjaliści, przyrodnicy – naprawdę nie mieli jak zarobić na życie. Zatem przekazuję wam ich prośbę: "przyjeżdżajcie, bez turystów nie przeżyjemy kolejnego roku".
"Śpieszmy się zobaczyć Himba, tak szybko odchodzą". To hasło zachęca do odwiedzin. Włosy zaplatane w warkocze i nacierane ochrą, naszyjniki, pasy i bransoletki na nogach stanowią o ich wyjątkowym wyglądzie. Co, poza wyglądem, jest szczególnego w tej grupie etnicznej z Namibii?
Niezwykłe jest to, że są to ludzie z ogromnym poczuciem własnej wartości. Doskonale znają naszą cywilizację, ale jej w ogóle nie potrzebują. Podróżnicy, którzy tam docierają mówią, że za pięć lat Himba już nie będzie.
Uważam, że to nieprawda. Oni przetrwają, bo żyją w zgodzie z naturą i są związani z nią. Choć egzystują w skrajnie trudnych warunkach - to jest ich świat i są tu szczęśliwi. Ich godność robi ogromne wrażenie. Nie mają potrzeby zmieniania swojego świata. Żyją tak jak przed setkami lat. Doskonale dopasowali się do pustynnego otoczenia. Nie myją ciał wodą tylko okadzają, nacierają się ochrą. Dopóki mają swój świat, będą żyć i będą szczęśliwi. Dlatego kocham tam wracać, bo uczę się od nich siły do mierzenia się z życiem.