Alpy... sądeckie
Kiedy jadąc samochodem, skręcamy z drogi wiodącej od Piwnicznej do Muszyny w lewo, przy drogowskazie Wierchomla Mała, po kilkuset metrach zaczyna się Beskid.
Małe domy skupione wzdłuż potoku, zbacza porośnięte świerkami i dumą Beskidu – bukami. Im bliżej końca dolinki, tym więcej samochodów stojących w każdym wolnym miejscu, coraz więcej też ludzi z nartami udających się w tym samym co my kierunku. Wolno podjeżdżamy na na ostatni okoliczny parking. Klimat się zmienia – czujemy się jak w typowej, małej stacji narciarskiej w Alpach. Szeroki stok po prawej stronie jest już w pełnym słońcu (będzie tak przez większą część dnia), śmigają po nim narciarze i snowboardziści. Mała kolejka do wyciągu krzesełkowego, przy okienku bufetu – nieco większa. Gwar, muzyka, atmosfera dobrej zabawy. A przecież pamiętam, że jeszcze kilkanaście lat temu Wierchomlę Małą znali tylko zagorzali miłośnicy Beskidu Sądeckiego. Ja kojarzyłem ją z kamieniołomami u wlotu doliny, widocznymi z szosy prowadzącej z Piwnicznej w kierunku Muszyny i cichym zakątkiem, do którego zdarzyło mi się zbłądzić, schodząc ze szlaku z Pustej Wielkiej. Przed laty jeździło się do leżącego po sąsiedzku Żegiestowa.
Zarówno uzdrowisko, jak i wieś rozkwitały pensjonatami i domami wczasowymi, zaś narciarsko ta okolica była istną pustynią. Najbliżej było do Suchej Doliny w pobliżu Piwnicznej lub do Krynicy. Dzisiaj nazwę Wierchomla Mała wymienia się jednym tchem, gdy mowa o miejscach w Polsce, w które warto pojechać na narty. I jak się okazuje – całkiem słusznie.
Miejscowość wygrywa wiele swoim położeniem. Leży w długiej nasłonecznionej dolinie, nad brzegami potoku. Otaczające ją zbocza porośnięte są świerkami i – jak to w Beskidzie – bukami. O każdej porze roku tworzą one wyjątkową scenografię. Trafić tutaj łatwo, jadąc szosą z Piwnicznej (12 kilometrów) w kierunku Żegiestowa, Muszyny i Krynicy. Drugim plusem jest tutejszy mikroklimat. To dzięki niemu (temperatura jest tu na ogół trzy, cztery stopnie niższa niż w pozostałych partiach górskich) w leżącej na niezbyt imponującej wysokości Wierchomli śnieg utrzymuje się od listopada do końca kwietnia.
Postanawiamy sprawdzić miejscowe trasy zjazdowe. Taśma rozpędzająca pozwala spokojnie usiąść na podjeżdżającej czteroosobowej kanapie. Gospodarze, dysponujący w zasadzie „własną” górą, zbudowali wyciągi i trasy na obszarze ponad dwustu hektarów. Doskonale to widać z krzesełka wyciągu. Na szerokich stokach poprowadzono trasami narciarskie: część jest wyratrakowana, część nie – dzięki temu można spróbować jazdy zarówno po gładkiej nartostradzie, jak po głębokim, naruszonym śniegu. Na wiosnę nadal jest na nich śnieg, bowiem większość tras poprowadzono po północno-zachodnich stokach. Trasy są odśnieżane przez dziesięć armatek śnieżnych. Wieczorem prawie trzy kilometry tras są oświetlone. Na stoku spędzamy większą część dnia. Gdyby czas i kondycja pozwoliły, moglibyśmy szaleć do dziewiątej wieczór. Cztery istniejące wyciągi talerzykowe niedługo zostaną uzupełnione następnymi dwoma. Na wszystkie obowiązuje jeden karnet.