Bohater ratujący orła. "Nie zrobiłem tego dla paru euro"
Trzy lata temu uratował bielika z błotnistej mazi. Film obecnie cieszy się ogromnym zainteresowaniem w zagranicznych mediach. Filmowiec i fotograf Krzysztof Chomicz, mimo że zapowiedział, że nie będzie już udzielał wywiadów, dla WP zrobił wyjątek.
Urszula Abucewicz, WP: Po trzech latach znowu jest o panu głośno. Film w zagranicznych mediach społecznościowych wyświetlono ponad 30 mln razy.
Krzysztof Chomicz: Tak mało? Tuż po pierwotnej akcji było ich ponad 100 mln, więc 30 mln to dla mnie rozczarowanie. Żartuję oczywiście.
Historia zakończyła się happy endem. Ale to nie jedyna pana taka akcja?
Tak, w 2014 r. udało mi się uratować młodego orła z pola refulacyjnego, bo tak fachowo nazywa się ten teren. Osobnik utknął bliżej brzegu, czułem grunt pod nogami, kiedy do niego doszedłem. Nie był to żaden wyczyn. Problem pojawił się później. Co zrobić ze zwierzęciem całym oblepionym mazią? Udało mi się uzyskać zgodę zastępcy dyrektora na umieszczenie go w Wolińskim Parku Narodowym. Zostawiłem go tam. Codziennie do niego przyjeżdżałem i ku mojemu zdumieniu zauważyłem, że umieszczono go w wolierze, nie wezwano nawet weterynarza, nawet nie próbowano go wyczyścić. Byłem załamany. Nie po to ratowałem ptaka, żeby trafił do klatki. Postanowiłem więc nagłośnić sprawę w mediach. Poskutkowało. Znalazł się weterynarz, zaczęto go codziennie myć i po jakimś czasie wypuszczono na wolność.
A jakie były kulisy akcji ratowniczej w 2015 r.?
O godz. 10:00 zadzwonił do mnie kolega i mówi: "Słuchaj, mamy orła na refulacie. W podobnym miejscu co w zeszłym roku". Poprosiłem dwóch kumpli o pomoc, 50-metrową linę i pojechałem. Niestety lina okazała się za krótka. Przerwałem więc akcję i zadzwoniłem po straż pożarną. Przyjechali. Ośmiu chłopa. Mieli ze sobą sanie do jazdy na lodzie. Niestety ze względu na zagrożenie życia musieli się wycofać. Stwierdzili też, że bielik już nie żyje. Na szczęście poprosiłem kolegę z lokalnego portalu, który dysponował dronem, żeby sprawdził, czy on rzeczywiście jest martwy, bo faktycznie się nie ruszał, ale gdy dron podlatywał do niego – to zaczynał reagować. No to pomyślałem sobie, że jest nadzieja i zorganizowałem trzecie podejście. Po ogłoszeniu na portalu, że potrzebuję ochotników do ratowania stworzenia, zgłosiło się 5 osób i razem z nimi wyciągaliśmy go prawie godzinę.
Strażnicy użyczyli mi 100-metrową linę, a ja kupiłem styropian, po którym docelowo miałem dostać się do ptaka. Jeden z ochotników sam spróbował swoich sił, ale doszedł tylko do pewnego etapu. Gdy przestał czuć grunt – wycofał się. Bo tam nie jest płytko. Wręcz przeciwnie - jest głęboko na 2,5 metra. Pół roku wcześniej próbowano wyciągnąć stamtąd sarnę, ale niestety się nie udało. 12 myśliwych podjęło próbę – ale niestety ta historia skończyła się bez happy endu. A mi godzinę zajęło dotarcie do nieszczęśnika. Pamiętam jeden z wpisów w internecie: "Żenujący brak kondycji". Bardzo mi się spodobał (śmiech). Muszę podkreślić, że ta akcja nie skończyłaby się powodzeniem, gdyby nie pomoc Rafała Sucheckiego, Oskara Kozłowskiego, Marka Czecha, Andrzeja Zuchowskiego i Filipa Rusaka, którzy mi pomagali i mnie asekurowali.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Jaki był odzew po tym wydarzeniu?
Spotkało mnie kilka zabawnych sytuacji. Ponieważ ten bielik nieźle mnie podziobał, pojechałem do szpitala, żeby dostać jakiś zastrzyk przeciwtężcowy. Dwunasta w nocy, a lekarka wypisuje mi receptę i mówi: "Proszę wykupić receptę, przynieść ampułkę, a my pana zaszczepimy". Na szczęście pielęgniarka okazała się bardziej wyrozumiała, poprosiła do gabinetu obok i dała mi ten zastrzyk. Niestety zakażenie i tak się wdało. Idę więc prywatnie do lekarza, a tam kolejka. Nie musiałem jednak wcale czekać, bo lekarz widząc mnie w swojej poczekalni, wskazał na mnie palcem i mówi: "Ty, bohater, wchodzić"! Zatrzymał pana, który chciał mimo wszystko wejść do gabinetu i powiedział: "Uściśnij dłoń bohaterowi". Pytam się pod koniec wizyty, ile muszę zapłacić. Usłyszałem: "Od bohatera? Nic nie biorę" (śmiech).
W Rewalu, gdy robiłem zdjęcia, spotkałem Błękitny Patrol i słyszę: "A wie pan, że mówi się o panu tańczący z bielikami"? Ktoś na Facebooku napisał: "tańczący z orłami". Często spotykają mnie śmieszne sytuacje. Jestem w mazowieckim, fotografuję orła przedniego, obok mnie leży dwóch facetów. I nagle słyszę: "Czy słyszałeś o tym człowieku, który uratował bielika?". Uśmiechnąłem się w duchu. Albo inne zdarzenie. Jestem na stacji benzynowej. Widzę swój album ze zdjęciami, przeglądam go i nagle sprzedawca mnie zagaduje: "a słyszał pan o tym gościu ze Świnoujścia?".
Oj, łechce ego. Co robi pan w takich sytuacjach? Mówi: "to jestem ja"?
Uśmiecham się. Mój syn mówi, że jestem nieskromny, więc raczej nie reaguję, żeby mi woda sodowa nie uderzyła do głowy. Podobnych zdarzeń miałem dużo. Natomiast popularność filmu sprawiła, że otrzymywałem i wciąż otrzymuję wiele maili z różnymi propozycjami i zapytaniami: Czy potrzebuję jakiegoś wsparcia finansowego? Jakiejś pomocy? Odpisuję, że nic nie chcę, niczego nie potrzebuję, jestem samodzielny. Nie zrobiłem tego dla paru euro.
Skąd się wzięła pasja fotografowania ptaków?
W 2011 r. przeniosłem się z Poznania do Świnoujścia. Od syna dostałem w prezencie aparat fotograficzny, robiłem zdjęcia plaż i zachodów słońca, nic szczególnego. Ale przyjechał kolega – ornitolog z Warszawy i mówi, że w moim ogrodzie mieszka kowalik i orzechówka. Zdębiałem, zastanawiałem się o czym on mówi, a on, jako znawca tematu, potrafił je rozpoznać po głosach. Zrobiłem jakąś fotkę, zresztą bardzo nieudaną, pokazałem mu, a on na to, że mam zacięcie i w ten sposób zachęcił mnie do robienia zdjęć.
Pewnego razu, gdy zobaczyłem bieliki z dużej odległości, kombinowałem, jak się do nich zbliżyć. Pojechałem na falochron nad zalew, zaczepił mnie jakiś człowiek i pyta: "co pan tak wypatruje"?. Gdy usłyszał, że bieliki, to powiedział, że robi im zdjęcia telefonem. Okazało się, że jest rybakiem, pływa na kutrach. I gdy wyrzuca odpady z kutra, m.in orły je łapią, a przez to, że są blisko łodzi, może je fotografować. Niestety nie mógł mnie zabrać na kuter. Zaproponowałem mu, że może zrobię mu zdjęcia na ślubie, choć nigdy wcześniej tego nie robiłem. Po dwóch latach odbieram od niego telefon. Pyta, czy propozycja jest aktualna. Po ślubie zabrał mnie na kuter, zrobiłem świetne ujęcia. Są w albumie. Połknąłem bakcyla. I ta pasja trwa do dzisiaj.
A co teraz u pana słychać?
Zrobiłem 11 filmów poświęconych przyrodzie, które pokazywane były w telewizji polskiej i innych stacjach. Telewizja NC+ Planet właśnie kupiła 10 odcinków ode mnie. Jeden z nich jest poświęcony uratowanemu przeze mnie bielikowi. Nakręciłem historię o nim od zaobrączkowania do późniejszego okresu, bo powiem pani, że to największa przyjemność spotkać go i móc stwierdzić, że to ten. Oczywiście to było możliwe dzięki zaobrączkowaniu. A gdzie go widziałem? Zimą, na krze. To była ogromna satysfakcja, że przeżył i radzi sobie na wolności. Już go drugi raz nie spotkałem.
Skąd fascynacja akurat tym gatunkiem ptaków?
Z bielikiem łączy mnie coś więcej. Trudno to nazwać. Poświęciłem mu dwa albumy, zostałem doceniony przez National Geographic. To jakaś forma zafiksowania. Nawet gdy na swojej drodze spotykam o wiele rzadziej występującego ptaka, to natychmiast, gdy tylko go zauważam, oko aparatu kieruję na niego.
Jest chroniony, ale też śmieję się, że mieszkam w zagłębiu bielikowym, bo gniazduje tu najwięcej par w Polsce. Moją fascynację tymi ptakami podzielają też rybacy, chociaż z nieco innych względów. Bieliki polują na kormorany, których szczerze nienawidzą, bo wyżerają im ryby. Orły mają bardzo ciekawą metodę polowania. Gdy widzą stado kormoranów na wodzie, nadlatują z góry jak bombowiec i atakują. Kormoran, żeby zanurkować i ukryć się pod wodę, musi wypluć tę rybę – więc bielik ma łatwą zdobycz. Wiem już skąd ta miłość rybaków do bielików. A moja? Pozostaje wciąż nienazwana, ale na szczęście można ją zauważyć na moich zdjęciach i filmach.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl