"Był przerażony i bardzo płakał, cały się trząsł". Burza w sieci po emocjonalnym wpisie instruktora narciarstwa
9-letni Antek utknął na stoku, po tym jak opiekun stwierdził, że "dziecko się nie słucha, więc musiał je zostawić." Instruktor Marcin Kęsek pomógł przerażonemu chłopcu zjechać, a całą sprawę opisał w mediach społecznościowych, żeby zwrócić uwagę na problem opieki nad dziećmi podczas szkółek i obozów. W sieci rozpętała się burza.
Na zboczach Kotelnicy, w największej stacji narciarskiej na Podhalu sezon w pełni. Instruktor Marcin Kęsek ma chwilę przerwy przed lekcjami, więc zjeżdża rekreacyjnie po białczańskich trasach. W pewnym momencie jego wzrok przykuwa chłopiec, który samotnie stoi z boku stoku. Zjeżdża dalej. Ale z wyciągu zauważa, że dziecko wciąż jest w tym samym miejscu. Obserwuje, jak podjeżdża do niego grupa z instruktorem, chwilę rozmawiają i zostawiają chłopca samego. Zdziwiony Kęsek postanawia podjechać do malucha, bo mija już 20 minut odkąd zobaczył go pierwszy raz w tym miejscu.
"Antek był przerażony i bardzo płakał, cały się trząsł. Mówił, że on się tej górki boi i że jego grupa ma za trudne ćwiczenia" - relacjonuje na Facebooku instruktor. Kęsek pomaga chłopcu zjechać i czeka z nim na instruktora. "Czy to tak powinno wyglądać, że zupełnie obca osoba opiekuje się dzieckiem, które przyjechało z grupą zorganizowaną?" – pyta retorycznie.
Według relacji Kęska, instruktor próbował się tłumaczyć tym, że dziecko ciągle płacze i nie chce się słuchać. "Po sekundzie wkroczyły dwie panie w wieku powyżej 35 lat, które zaczęły owego pana bronić... Mówiły, że dziecko się nie słucha, więc musieli je zostawić. Wyobrażacie to sobie? Słyszałem taki tekst od dorosłych, dojrzałych kobiet. W pierwszej chwili wręcz zamarłem i totalnie mnie zatkało" – czytamy.
O sprawie zrobiło się głośno w sieci. Pod postem instruktora, udostępnionym m.in. przez serwis Tatromaniak, trwa emocjonująca dyskusja.
Choć Kęsek nie zdecydował się podać nazwy szkółki ani nazwiska instruktora, ludzie szybko doszli o kogo chodzi. Głos zdecydowali się zabrać właściciel firmy, z którą Antek znalazł się w Białce oraz rodzice chłopca. Utworzyły się dwa fronty. Część internautów wspiera Kęska, część broni instruktora, którego zna osobiście z licznych wyjazdów.
- Uważam, że najbardziej odpowiedni jest komentarz rodziców i on zamyka sprawę – mówi Wirtualnej Polsce właściciel firmy, który chce pozostać anonimowy. – Ten wpis na Facebooku powstał na podstawie subiektywnych odczuć pojedynczego instruktora. Od siebie dodam jedno. Szkoda, że kolega w swojej relacji nie wspomniał, że stok, na którym sytuacja miała miejsce, miał 200 m. Komentarze są takie, jakbyśmy zostawili dziecko na 8 km trasie. Bzdura. Grupa była na stoku, cały czas byli w zasięgu wzroku Antka, więc nikt go nie zostawił. Stawianie sprawy w ten sposób jest szukaniem sensacji – dodaje właściciel.
W gąszczu komentarzy pod postem można znaleźć odpowiedź mamy chłopca, która zaprasza Kęska do kontaktu. - Do spotkania jeszcze nie doszło. Ma się do mnie odezwać tata Antka. Zostawiłem im swój numer telefonu i czekam. Ja ich numeru nie otrzymałem – mówi WP Marcin Kęsek.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
"Porozmawiałam z synem na temat całego zajścia i sporo pan jednak przekoloryzował. A wybaczy Pan, bardziej wierzę synowi. Który stał u góry wyciągu, ale nie został zostawiony sam. Przy każdym zjeździe instruktorzy do niego podjeżdżali. Syn miał pecha i trafił na instruktora z kiepskim podejściem do małych dzieci. A instruktor miał pecha, że trafił na Antka. Dziś już ładnie i z dużą przyjemnością śmiga. Nie zna pan całej historii i nie zna pan Antka". – skomentowała matka chłopca pod postem Kęska.
- Jesteśmy cały czas na stoku. Dzieci jeżdżą, są zadowolone – potwierdza w rozmowie z WP właściciel firmy. - Nie uczę pierwszy rok. Prowadzę firmę od 2003 roku. Pierwszy raz za to zdarza mi się taka kontrowersyjna sytuacja – dodaje.
Kęsek jednak broni swojej wersji. -Jakoś nie chce mi się wierzyć, że dziecko nie jest zrażone do nart po tej sytuacji – mówi. - Wiadomo, że czasem zdarza się w grupie dziecko, któremu trzeba poświecić więcej czasu, albo takie, które jest niegrzeczne. Ale w życiu bym nie wpadł, żeby takie dziecko zostawić – dodaje.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Choć internauci nie są zgodni, komu przyznać rację, to jedno jest pewne - post Marcina Kęska poruszył ważny problem. I, jak tłumaczy sam autor, to właśnie miał na celu.
- Nie chodzi mi w tym wpisie o tę konkretną firmę – podkreśla Kęsek w rozmowie z WP – Tym wpisem chciałbym zwrócić uwagę na niepokojące zjawisko. Nie może być tak, że opiekun zostawia dziecko samo na stoku. Jeżeli dziecko jest niegrzeczne, tym bardziej trzeba mu pomóc, a nie zrażać do nart.
I rzeczywiście. Wystarczyło uderzyć w stół. Pod emocjonalnym wpisem pojawiło się dużo komentarzy na temat opieki nad dziećmi podczas obozów, nie tylko narciarskich.
"Smutne, ale prawdziwe. Sam jestem instruktorem i widziałem podobne sytuacje. Firmy które zatrudniają pseudo-instruktorów, w dodatku na zbyt dużą liczbę dzieci o różnych umiejętnościach, tak że nie ma jak oddzielić lepiej jeżdżących od słabszych" – komentuje na Facebooku Miłosław Nowicki.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Skąd mamy mieć pewność, że biuro z którym posyłamy dziecko na obóz albo szkółka, do której zapisujemy malucha są godne zaufania? - Przy wyborze szkółki narciarskiej czy instruktora trzeba przede wszystkim sprawdzić jego uprawnienia – radzi Kęsek.
Warto także sprawdzić, czy obóz, na który wysyłamy dziecko, został zgłoszony do specjalnej bazy Ministerstwa Edukacji Narodowej (MEN). Wszyscy organizatorzy wypoczynku dla dzieci i młodzieży powinni być w niej zarejestrowani. Jeśli kolonia figuruje w spisie, oznacza to, że miejsce, w którym będą przebywać dzieci, spełnia wymogi dotyczące bezpieczeństwa oraz kadra kolonijna jest odpowiednio liczna i posiada wymagane kwalifikacje.