Filipiny. Daleka Azja, potwory z głębin i raj dla nurków
Filipiny to raj dla miłośników snurkowania i nurkowania z akwalungiem. Daleka Azja, ale katolicka, gdzie ludzie mówią po angielsku, są serdeczni, w większości mają hiszpańskie nazwiska i chętnie się z tobą napiją, najlepiej lokalnego, paskudnego dość rumu, śpiewając przy tym karaoke.
14.10.2019 | aktual.: 19.01.2022 09:36
Idealna destynacja na przetrwanie polskiej zimy - właśnie od listopada do kwietnia pogoda jest tam najbardziej łaskawa. A i ceny biletów lotniczych nie przyprawiają już o zawał, bo można odbyć podróż w dwie strony za 1800 zł. Dużo tańsze są bilety lokalnych linii lotniczych, dzięki którym można dostać się z Manili, regionu centralnego, na inne wyspy - wybrane spośród... siedmiu tysięcy. Nie ma obowiązku szczepień, choć w niektórych regionach występuje ryzyko malarii i dengi.
Łatwo dojechać, łatwo przeczekać
Stolicę potraktowałam właściwie tylko jako węzeł przesiadkowy. Wytrawni podróżnicy na pewno będą chcieli ją poznać od podszewki, ale ostrzegam, że nie jest to przyjemne doznanie: przeludniona, z korkami, zanieczyszczona, niebezpieczna, naznaczona piętnem brutalnych czystek reżimu Duterte, prowadzonych pod płaszczykiem walki z handlarzami narkotykowymi. Warto więc zajrzeć na stronę internetową choćby linii Cebu Pacific i poszukać wygodnych połączeń. Jeśli nie trafi się nic natychmiast, można przeczekać, wynajmując pokój albo kapsułę do spania wprost na lotnisku - Wings Transit na terminalu nr 3.
Lecimy na południe, do Tagbilaran na wyspie Bohol. Tam bierzemy taksówkę do portu. Taksówką jest najpopularniejszy na Filipinach środek transportu - tricykl, czyli motor z przyczepką. Z wypisanymi na niej cytatami z psalmów. Zresztą wszystkie środki transportu na Filipinach są zachwycające. Dla mnie objawieniem był jeepney - przerobiona (wydłużona) amerykańska ciężarówka z demobilu, pamiętająca jeszcze czasy II wojny światowej. Można podróżować nawet na dachu takiego przyozdobionego jaskrawymi malunkami i hasłami cuda.
W porcie czeka (zamówiony wcześniej) kolejny typowy środek transportu - łódka wyglądająca jak wodny pająk. Mała czy duża bangka zawsze wyposażona jest w bambusowe pływaki po bokach, zapewniające stabilność. Oczywiście można też podróżować statkiem albo promem, ale bangki dają radę również na dłuższych dystansach.
Woda robi się przejrzysta, seledynowa, jaśniejsza od nieba. Za nią pas białego jak mąka piasku i pióropusze palm. To maleńka wyspa Pamilacan. Polacy ukochali na niej zwłaszcza bungalowy tuż przy kościele - w wersji niskobudżetowej, ale my wybieramy nieco na uboczu położny Liwayway sa Bohol. Tajemnica tego wyboru jest prosta - bieżąca woda. Deszczówka. Bo wody na wysepce nie ma. Tę do picia trzeba codziennie przywozić bangką. Liwayway to strzał w dziesiątkę: przytulnie, smacznie, ze strefą spa, gdzie masaże wykonują panie z wioski, warto więc wspomóc lokalną społeczność i dać się porozpieszczać. Na stole ląduje ryba z porannego połowu, a stół stoi dosłownie na rajskiej plaży. Wisienką na torcie jest Coral Garden oddalony o 100 m w prostej linii od naszych okien. Kawał rafy w świetnej formie, mieniący się tysiącem barw koralowców, z buszującymi nań rybami i morskim i żółwiami.
Raj dla fanów nurkowania
Oswajam Kasię, moją przyjaciółkę i najlepszą towarzyszkę podróży, z maską i fajką do snurkowania. Z początku obawia się: - Przecież tam mogą być jakieś morskie potwory!
- Kasik, nie ma już potworów, niezidentyfikowanych bestii czających się w morskiej toni. Jest XXI w., przyroda nie ma przed nami tajemnic - przemawiam uspokajająco. I naprawdę w to wierzę.
W ciągu następnych dni korzystamy z ciepłego morza wokół Pamilacan do woli. Parę godzin spędzając tuż pod powierzchnią, w koszulkach, żeby nie spalić pleców. Ale też wybierając się z miejscowymi chłopakami na oglądanie delfinów - one też nas oglądają i nieźle się przy tym bawią, wnosząc po odgłosach i pluskach towarzyszących brawurowym skokom przed dziobem łodzi. Albo płynąc z rybakiem na poszukiwanie rekinów wielorybich. Wiemy, że na pewno można spotkać je w Oslob, ba, nawet z nimi popływać, ale proceder ten jest dość wątpliwy etycznie. Są dokarmiane, a wokół kłębi się tłum turystów robiących sobie selfie. Chcemy spróbować znaleźć je w naturalnych warunkach i zanadto się nie zbliżać, nie płoszyć ich. Tym razem się nie udaje, a chcemy już płynąć dalej, na Panglao.
Może następnym razem. Na pewno! Tym bardziej, że gospodarz pisze: - Kiedy wracacie? Mamy instruktora nurkowania!
Są czy nie ma?
"Nie ma już potworów..." - kołacze mi w głowie po powrocie do domu, gdy miesiąc później czytam elektryzujące doniesienia: naukowcy odkryli w zatoce na wyspie Mindanao pierwszy żywy okaz gigantycznego, prehistorycznego mięczaka. Ukryty w skorupie podobnej do kłów, ciało ma czarne i lepkie, o długości metra. Profesor Dan Distel ekscytuje się, że to jak znalezienie żywego dinozaura, jednorożca wśród mięczaków. Inny członek zespołu badawczego, profesor nauk medycznych z uniwersytetu w Utah zdradza, że wpadli na trop dzięki filmowi dokumentalnemu, który jeden ze studentów znalazł na YouTube a na którym miejscowi nurkowie zbierają wielkie czarne robaki i je gotują.
Ale małż-gigant to nie wszystko. Pod koniec września 2017 r. morze wyrzuca na mieliznę wyspy Leyte coś, co przypomina wielkiego, zagrożonego wyginięciem szarego wieloryba. Tyle że ma inne nozdrza, kształt głowy, a płetwę nie tak zakrzywioną - udaje się ocenić naukowcom na podstawie zdjęć. Tajemniczą martwą bestię morze zabiera z powrotem, zanim ją zidentyfikują. "Co jeszcze się tam kryje?" – myślę.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl