EgzotykaGalapagos - nurkowanie jak sen

Galapagos - nurkowanie jak sen

Wiszę w toni ogarnięty rozproszonym niebieskozielonym światłem. Dokoła mnie przesuwają się niczym przestrzenne piksele miliony drobinek zawieszonego w wodzie planktonu. Naraz punkciki przede mną zaczynają ciemnieć i z każdą chwilą buduje się z nich coraz wyraźniejszy kształt

24.05.2006 | aktual.: 09.05.2013 09:44

Obraz
Obraz
© (fot. Magazyn Nurkowanie)

Wiszę w toni ogarnięty rozproszonym niebieskozielonym światłem. Dokoła mnie przesuwają się niczym przestrzenne piksele miliony drobinek zawieszonego w wodzie planktonu. Naraz punkciki przede mną zaczynają ciemnieć i z każdą chwilą buduje się z nich coraz wyraźniejszy kształt: charakterystyczny szeroki łeb, wrzecionowate cielsko z pionowymi szczelinami skrzeli, trójkątna płetwa i wielki falujący ogon... Ale na tym nie koniec: Z nicości oceanu, niczym duchy, wyłaniają się kolejne zjawy! Nade mną przepływa właśnie niezliczone stado rekinów-młotów... W ciągu pół minuty zliczam ich prawie setkę!

Prawdziwy zachwyt

Spodziewałem się, że pobyt i nurkowania na Galapagos będą emocjonujące, ale to, co zobaczyłem w ciągu tygodnia, wprawiło mnie w prawdziwy zachwyt. Egzotyka zaczęła się w zasadzie zaraz po wylądowaniu - aby wsiąść na zodiak, który miał nas podrzucić na łódź nurkową, musieliśmy niemal kluczyć pomiędzy lwami morskimi, wygrzewającymi się na pomoście w promieniach słońca... Od tego momentu właściwie nie było sensu wypuszczać aparatu fotograficznego z dłoni. Nad głową śmigały wielkie fregaty i pelikany, a lwy morskie wskakiwały na każdą pustą łódkę w porcie, aby przenocować \"na sucho\"...

Łódź nurkowa wybrana przez naszych organizatorów, Madzię i Piotra, okazała się wyśmienita: swoją klasą i poziomem obsługi przewyższała wszystko, na czym miałem okazję do tej pory pływać (to zresztą opinia całej naszej grupy). Każda z ośmiu dwuosobowych kabin posiadała klimatyzację, pełnowymiarowe łóżka, szafę i własną łazienkę. Pokoje były codziennie sprzątane przez personel (jak zresztą cały jacht, który lśnił czystością). Warunki w jadalni i salonie sprawiały, że czuliśmy się naprawdę komfortowo. Kucharz rozpieszczał nasze podniebienia owocami morza i innymi smakołykami. Obsługę dopięto na ostatni guzik, np. po wejściu na pokład i zrzuceniu skafandra każdy nurek dostawał świeży, gorący ręcznik i szlafrok (!).

Pokład nurkowy wyposażony był w ławki z zaczepami na butle. Pod nimi znajdowały się boksy, w których można było przechowywać pomocniczy ekwipunek. Środek zajmowały wieszaki na skafandry. W części rufowej mieściły się dwa prysznice ze słodką (ciepłą!) wodą oraz specjalny pojemnik do płukania sprzętu fotograficznego. Do jego składowania i obsługi przeznaczone zostały dwa długie stoły. Obok stała butla z pistoletem pneumatycznym, umożliwiająca przedmuchanie elementów aparatu suchym powietrzem. Każdy sprzęt dostał niewielką zawieszkę z numerkiem, aby obsłudze łatwiej było podać na zodiak właściwy aparat - niby drobiazg, a jak usprawnia działanie...

Na czas nurkowań mój jacket wzbogacił się o bojkę, \"kaczorka\" oraz radiolokalizator. Do dyspozycji miałem 12-litrową butlę napełnioną nitroksem 32 (część ekipy nurkowała na powietrzu). Nurkowania prowadzone były w dwóch ośmioosobowych zespołach pod opieką doświadczonych przewodników. Transport do miejsc nurkowych odbywał się z wykorzystaniem zodiaków zwanych panga.

Kręcenie kółek, beczek i salt

Już samo nurkowanie sprawdzające okazało się spełnieniem jednego z moich wielkich marzeń. Chwilę po znalezieniu się pod wodą patrzyłem zdumiony w inne ciekawskie oczęta: samiczka lwa morskiego (bardzo przypominają one foczki) z ciekawością zaglądała mi w maskę, dosłownie muskając ją nosem... Potem pojawiły się \"koleżanki\" i rozpoczęły się wesołe harce: kręcenie kółek, beczek i salt oraz polowanie na wydychane przeze mnie bąble powietrza. Zwinność tych stworzeń jest nieprawdopodobna. Rozpędzone niczym pocisk w ostatnim momencie robiły unik, unikając niechybnego zderzenia. Żałowałem tylko, że przejrzystość wody była tego dnia wyjątkowo marna i wiedziałem, że fotki nie będą rewelacyjne...

Nocą łódź przebazowała się w okolice wyspy Seymour. Poranny briefing prowadzony przez Antonia i Piotra wdrożył nas w specyfikę nurkowań w prądzie. Rysunki miejsc nurkowych, które sporządzał Antonio, grubo wykraczały poza tradycyjne szkice: nie dość, że naśladowały rzeźbę terenu - to jeszcze posiadały przekroje (!). Piotr tłumaczył briefingi, uzupełniając je swoimi uwagami, popartymi bogatym doświadczeniem.

Rekin galapagoski, dwa orlenie i żółw

Przezornie wrzuciłem do kieszeni jacketu hak do kotwiczenia się o skały (na Galapagos w większości miejsc nurkowych nie ma raf i dopuszcza się, a nawet wręcz nakazuje, łapanie elementów dna, aby nie zostać wyniesionym w ocean). Zgodnie z planem wskoczyłem do wody nad piaszczystą łachą i niesiony prądem wzdłuż opadającego zbocza dotarłem w pobliże podwodnego wzgórza. Nad szczytem falowało stado kilkunastu rekinów białoczubych, a od czasu do czasu wśród towarzystwa pojawiał się także rekin galapagoski, dwa orlenie i żółw.

Prąd był momentami niezwykle silny i co gorsza - niezbyt laminarny u podstawy wzgórza. Użycie haka okazało się mało przydatne, ponieważ w momencie zwolnienia naprężenia (prądy wsteczne) wypinał się z załomów skalnych. Pozostały więc ręce - bardzo żałowałem, że nie pomyślałem o rękawicach: ostre muszle pąkli (i ich mieszkańcy) nieźle raniły skórę... W takich warunkach robienie zdjęć graniczyło z akrobatyką. Jedna ręka nie zawsze wystarczała do utrzymania w miarę stabilnej pozycji, nie mówiąc już o możliwości wykonania korekty parametrów lamp czy ich położenia (siła prądu potrafiła składać ramiona!).

Drugie nurkowanie przeprowadzone w tym samym miejscu pozwoliło mi na modyfikację planu nurkowania. Dałem się znieść prądowi na sam szczyt wzgórza, gdzie nurt był w miarę jednolity i rzuciłem tam swoją kotwicę :). W końcu miałem obie ręce wolne i mogłem zrobić kilka fotek. Rekiny na początku trzymały dystans, ale po już chwili bez skrępowania penetrowały teren, niemal wycierając mi maskę płetwami ogonowymi.

Nie muszę chyba mówić, jaka atmosfera panowała wśród ekipy po takich atrakcjach. Wszyscy gadali jeden przez drugiego, opowiadając swoje wrażenia i chwaląc się zrobionymi fotografiami. Niektóre ze zdjęć zostały zrobione nawet \"bez zoomu!\" - o czym w przypływie euforii informował nas jeden z kolegów.

Spacer po wyspie

Tego dnia zaliczyłem pierwszy spacer po wyspie. Poruszałem się za przewodnikiem wyznaczoną ścieżką, podglądając zwierzęta, które absolutnie nic sobie nie robiły z mojej obecności. Mewy, kraby, lwy morskie, pelikany, wysiadujące w gniazdach fregaty z wielkimi napompowanymi worami w kolorze ostrej czerwieni, niebieskonogie głuptaki drepcące swój taniec godowy, pisklęta różnej maści, majestatycznie sunące iguany lądowe i morskie... Jeśli dodać do tego czerwone zabarwienie gleby oraz skał, las opuncji (kaktusów) i ponaddwumetrowe fale, w których harcowały lwy morskie - trudno rzec, że krajobraz wyglądał pospolicie.

Wyspy Wolf i Darwin

Po kilkunastu godzinach rejsu łódź rzuciła kotwicę w pobliżu dwóch najodleglejszych samotnych perełek archipelagu: wysp Wolf i Darwin. To był zasadniczy cel wyprawy. Strome ściany wokół Wolfa i podwodny kanał na Darwinie - to dwa magiczne miejsca, gdzie spotkać można prawdziwie niezliczone stada rekinów-młotów, rekinów białoczubych, galapagoskich, a także - jeśli dopisze szczęście - rekinów wielorybich. Byłem dość sceptycznie nastawiony do takich opowieści divemastera, ale niedługo... Kiedy tylko udało mi się dopaść dna i znaleźć schronienie przed piekielnym prądem, zaczęły napływać pierwsze stada młotów.

Niesamowite wrażenie... Mieszająca się woda o różnych temperaturach wibrowała, zmieniając swoją przejrzystość i ukazując falujące w toni cielska. Piotr, który miał największe doświadczenie z nas wszystkich, wpadł na pomysł i zszedł kilkanaście metrów niżej. To, co zobaczył, zupełnie go oszołomiło! Na szczęście wpadł na drugi świetny pomysł i nakręcił aparatem krótki filmik, dokumentujący ilość przepływających nad nami rekinów... Nie brakowało też spotkań z orleniami, żółwiami, murenami czy stadami pokolców.

Cztery nurkowania dziennie z takimi emocjami to naprawdę wielki wysiłek. Po trzech dniach dosłownie padałem z nóg. Tym bardziej że czasami było dosyć stresująco: silne prądy nie tylko przemieszczały się w poziomie, ale potrafiły też ściągać w dół...

Zabawy z lwami morskimi

Na szczęście kolejne nurkowiska okazały się wręcz rekreacyjne. Podwodne uskoki skalne wokół Cousin Rock i Plaza obfitowały w zabawy z lwami morskimi, fotografowanie odpoczywających rekinów białoczubych i prześlicznych koników morskich ukrytych w formacjach koralowca. Pomiędzy nurkowaniami miałem okazję posnorkować z pingwinami tropikalnymi oraz zwiedzić wulkaniczny stożek wznoszący się nad wyspą Bartolome, skąd roztacza się piękna panorama na całą okolicę. Okazało się, że wyspa usiana jest wielkimi \"kretowiskami\" wygasłych wulkanów.

Wyspa Plaza, którą odwiedziłem następnego dnia, powitała mnie u swych brzegów sporym stadem lwów morskich, klifem zasiedlonym przez liczne ptasie kolonie oraz kolorowymi iguanami, cierpliwie czekającymi, aż spadną na ziemię dojrzałe pączki opuncji...

Przed zakończeniem pobytu na Galapagos udałem się jeszcze do Stacji Darwina, aby zobaczyć słynne olbrzymie żółwie lądowe. Widok prawie trzystukilogramowych kolosów rzeczywiście robi wrażenie.

Tak minął pierwszy nurkowy tydzień wyprawy. Jej druga część rozpoczęła się po kilkugodzinnym locie - już na kontynencie południowoamerykańskim. Andy, ośnieżone stożki wulkanów, lasy deszczowe, gorące źródła, dorzecza Amazonki, szalony rafting po Apper Napo, kolejki linowe, przepaście, wodospady, hacjendy i konne eskapady... - ale to już zupełnie inna historia...

Galapagos - archipelag na Oceanie Spokojnym, leżący na równiku w odległości 1000 km na zachód od wybrzeży Ameryki Południowej. Składa się z 13 większych wysp oraz kilkunastu mniejszych. Administracyjnie terytorium przynależy do Ekwadoru. Wszystkie wyspy są pochodzenia wulkanicznego. Wchodzą wraz z otaczającymi je wodami w skład ścisłego parku narodowego.
Wstęp do parku płatny jest bezpośrednio po przylocie na wyspy i wynosi 100 $.
Wiza dla obywateli polskich wydawana jest bezpłatnie na lotnisku (Quito, Guayaquil).
Waluta: dolar amerykański

_ Warunki nurkowe: _

  1. widoczność (skala 1-10): 6
  2. temperatura: powietrze ok. 30 st. C, woda ok. 22 st. C
  3. flora i fauna (skala 1-10): 10
  4. obiekty podwodne, wraki (skala 1-10): 2
  5. stopień trudności (skala 1-10): 7-10
  6. prądy (skala 1-10): 7-10
  7. strome ściany (skala 1-10): 8
  8. zagrożenia: silne prądy, w tym prądy zstępujące, niska przejrzystość wody

Dodatkowe ubezpieczenie (komora dekompresyjna): 35 $
Kilka uwag: optymalny skafander: \"mokra piątka\"; konieczne zabrać ze sobą rękawice \"robocze\" (rękawice nurkowe po tygodniu używania nadają się do wyrzucenia). Przyda się również hak i linka do kotwiczenia się w miejscu silnych prądów. Zasilanie na łodzi, jak i w całym Ekwadorze, to 110 V - pamiętajcie więc o \"przejściówkach\" i sprawdzeniu, czy Wasze ładowarki i urządzenia będą działały przy takim napięciu. O kremach z filtrem, czapkach i okularach nie ma co specjalnie się rozpisywać - wiadomo: jedziemy na równik, a tam ze słońcem żartów nie ma. Na spacery po wyspach potrzebne będą buty turystyczne oraz coś wodoodpornego na nasze aparaty fotograficzne (na wypadek deszczu). Kurtka przeciwdeszczowa i polar przyda się na pewno w Quito - stolicy Ekwadoru - gdzie najczęściej miewa się przesiadki w drodze na wyspy. Sama stolica położona jest w Andach na wysokości... 3000 m n.p.m. (!) - przydaje się więc aspiryna, aby rozrzedzić nieco krew. Jeśli wybieracie się w dorzecze Amazonki, wskazane jest zabranie
środków antymalarycznych oraz środków przeciw komarom.

_ Koszty: _

  1. koszt safari: ok. 4000 euro (z przelotem i dodatkowym tygodniowym pobytem w Ekwadorze) Polski organizator: SAFARI PAZOLA www.safaripazola.com, www.zanurkuj.com, e-mail: info@safaripazola.com tel.: +2 012 779 4419

_ Tekst: Marek Rokowski Foto: Marek Rokowski, Jeremiusz Dutkiewicz _
Oficjalne wydanie internetowe www.nurkowanie.v.pl

Zobacz także
Komentarze (0)