EgzotykaJeden człowiek, jeden rower, jeden cel

Jeden człowiek, jeden rower, jeden cel

Ujechałem może z 10 km i była pierwsza usterka tej wyprawy - urwało się mocowanie zaczepu w przyczepce. Dzięki pomocy jednego z mieszkańców awaria została sprawnie i profesjonalnie naprawiona - straciłem jednak jakieś 1,5h.

14.04.2008 | aktual.: 09.05.2013 12:32

Obraz
© (fot. Krzysztof Przemysław Skok)

09.04.2008 r. środa - 2 dzień wyprawy

Wstałem o 6 rano - poranna toaleta, ćwiczenia rozciągające i pakowanie. Odbyło się też ważenie - ja miałem 75 kg na czczo, a sprzęt z bagażem 91 kg! Następnie było śniadanie, na którym pojawiło się kilka osób z rodziny i kolega Darek, który podarował mi Św. Krzysztofa. Śniadanie się trochę przedłużyło i było przerwane krótką rozmową telefoniczną na antenie Radia Gdańsk. Ostatecznie, zamiast o 8, wyruszyłem o 9.

Ujechałem może z 10 km i była pierwsza usterka tej wyprawy - urwało się mocowanie zaczepu w przyczepce. Dzięki pomocy jednego z mieszkańców awaria została sprawnie i profesjonalnie naprawiona - straciłem jednak jakieś 1,5h. Dalej też nie było wesoło, ponieważ droga Dzierzgoń - Pasłęk jest tak dziurawa i nierówna, że nawet z górki nie mogłem przekraczać 20 km/h! W Pasłęku był posiłek, wywiad do lokalnej gazety i pamiątkowe zdjęcie. W drodze do Ornety była kolejna telefoniczna rozmowa „na żywo” - tym razem w Radio Olsztyn (zresztą do godz. 16 było mnóstwo tel. od dziennikarzy).

Władze Giżycka zmieniły mi też plany na kolejny dzień - zaproponowały mi gościnę i nocleg u siebie. Do Ornety dotarłem stosunkowo późno (17.20), więc był tylko szybki posiłek przed Ratuszem i pamiątkowe zdjęcie. Miałem 35 km do Lidzbarka Warmińskiego, gdzie był przewidziany nocleg, który zorganizował Marek, współpracownik SKOK Stefczyka - Głównego Sponsora Wyprawy, na który dotarłem przed 20. Nocowałem w Zajeździe Uluru w Markajnach. Właściciel okazał się być zapalonym myśliwym i podróżnikiem - polował m.in. w Australii, więc było o czym rozmawiać przy kolacji, którą zresztą ufundował.

Dystans dnia - 127,57 km Dystans całkowity - 213 km Czas jazdy - 7:05:33 Średnia prędkość - 18,16 km/h * *11.04.2008 r. piątek - 4 dzień wyprawy

Wstałem o 6 rano - toaleta, 15 min rozgrzewki, a później była uczta przygotowana przez właścicieli Hotelu Helena - jadłem 30 min., ale i tak nie dałem rady zjeść! Wyjechałem po 8 rano - pierwsze 20 km było pochmurne, a później do prawie samych Suwałk lało, więc odpuściłem sobie zwiedzanie Olecka.

W Suwałkach najpierw udałem się do Przychodni NZOZ Prymus, gdzie miałem ostatnie szczepienie przeciwko żółtaczce typu „B”. Zaszczepiono mnie za darmo, abym „dobrze wspominał Suwałki”! Następnie była wizyta w SKOK Stefczyka, gdzie czekało na mnie kilku dziennikarzy i domowy obiad, przygotowany przez Panią Kierownik. Po 16 była kilkunastominutowa audycja w „Radio 5”.

Później musiałem kupić jeszcze drugą pompkę do roweru, ponieważ okazało się, że mam dwa rodzaje wentyli! Następnie ponownie zawitałem do siedziby O/SKOK Stefczyka, gdzie „czekał” na mnie rower i kanapki. Po 18 trzeba było się zbierać do Sejn, gdzie trzeba było zorganizować nocleg. Z pomocą przyszła mi Ania Kulecka (również rowerzystka), która SMS-em przysłała mi namiary na nocleg. Po drodze był jeszcze kantor, gdzie wymieniłem trochę waluty.

Zapowiadał się odcinek 31 km suchej drogi, więc spodnie przeciwdeszczowe trafiły do sakwy. Jednak wszystko zmieniło się na ostatnie 10 km - zrobiło się ciemno i była ulewa. W Sejnach czekał na mnie Pan Mirosław Banasiewicz, który zorganizował u kolegi Irka suchy garaż, a następnie mnie zawiózł do Państwa Fidrych. Tam Justyna i Przemek się mną zajęli. Była kolacja, podczas której przygotowałem sobie kanapki na drogę oraz wieczorna rozmowa przy czekoladzie. Justyna pokazała mi fajny cytat A. Kner:
_ „Życie jest podobne do drogi pełnej zakrętów, Widzimy tylko odcinek do kolejnego zakrętu, Ale wiemy, że Bóg ogarnia wzrokiem całą drogę.” _

O północy poszedłem spać.

Dystans dnia - 129,53 km Dystans całkowity - 448 km Czas jazdy - 7:06:27 Średnia prędkość - 18,22 km/h * *12.04.2008 r. sobota - 5 dzień wyprawy

Wstałem o 4 rano, a o 5 czekał na mnie Pan Irek, który zawiózł mnie z bagażem do garażu i pomógł mi wszystko zamontować. O 5.15 ruszyłem w drogę. Na granicy było pamiątkowe zdjęcie, przesunięcie zegarka o godz. do przodu i w drogę. Do Wilna tylko jechałem i jechałem - tylko jeszcze gumę złapałem w przyczepce.

Na granicy miasta czekało na mnie czterech kolegów z Niemenczyna (jednemu wkrótce popsuł się rower i dalej jeździliśmy w czwórkę). Pojechaliśmy na Cmentarz na Rossie, gdzie zapaliłem znicz, a następnie było szybkie, rowerowe zwiedzanie Wilna. Na koniec było 20 km drogi na nocleg, na który dotarliśmy po 20.30. Tym sposobem pokonałem ponad 200 km jednego dnia!

Warto wspomnieć o jeszcze jednym - przez całą drogę zaczepiali mnie ludzie z jadących samochodów i pozdrawiali mnie. Raz Polacy jadący do Wilna poczęstowali mnie kawą (spotkaliśmy się później w Wilnie), a raz Polak busem na litewskich tablicach rejestracyjnych wyprzedził mnie, a następnie zatrzymał się, aby pogadać!

Dystans dnia - 201,78 km Czas jazdy - 10,27 h Średnia prędkość - 19,30 km/h Dystans całkowity - 650 km * *3.04.2008 niedziela - 6 dzień wyprawy - dzień odpoczynku!

Wstałem o 9.30 i po porannej toalecie poszedłem na mszę. Popołudnie spędziłem na przesyłaniu relacji do Polski I na spotkaniach ze znajomymi z Niemenczyna. Udzieliłem także wywiadu Panu Zygmuntowi Żdonawicz z „Kuriera Wileńskiego”.

14.04.2008 r. - 7 dzień wyprawy

Wstałem o 6 rano – szybka toaleta, a następnie ponad 20 min. gimnastyki na rozgrzewkę dla rozruszania mięśni po dniu przerwy. Dalej było śniadanie z moim przyjacielem i gospodarzem Antonim Zakiewicz, które to wspaniale przygotowała jego mama. Ona tez podarowała mi chleb św. Agaty, aby chroniła mnie przed nieszczęściami w podroży (dzień wcześniej otrzymałem różaniec od mojej koleżanki Reginy Klukowskiej).

Ok. 8 rano wyruszyłem z Niemenczyna w kierunku Łotwy. Po przejechaniu 20 km spotkałem tatę Antoniego, z którym jeszcze chwile posiedziałem i porozmawiałem. Czas spędzony w samochodzie pozytywnie wpłynął na moje samopoczucie, które ze względu na zimny wiatr i pochmurne niebo nie było najlepsze. 10 km dalej była wieś Wesolowka z polską szkołą, w której dyrektorem jest mój dobry kolega Robert Komorowskij.

Zaprosił mnie dzień wcześniej, abym poprowadził lekcje geografii dla starszych klas, poświęconą mojej wyprawie. Było też dużo pytań uczniów i autografy! Następnie poczęstowano mnie obiadem oraz kawą z ciastkami. Dostałem także kanapki na drogę.

Kolejne 70 km byłoby bez historii, gdyby nie fakt, ze przejechałem przez Centrum Uteny, w której nic ciekawego nie zauważyłem. Za Utena na parkingu spotkałem dwóch kierowców TIR-ów (Marcina i Przemka z Siedlec). Zaprosili mnie na kawę, a na koniec były pamiątkowe zdjęcia. Dalej juz jechałem przy słonecznej pogodzie, a i wiatr delikatnie sprzyjał. Ok. 20 zacząłem rozglądać się za noclegiem – pierwsze trzy próby były nieudane, a czwarta wyszła, gdy okazało się, że jestem Polakiem. Przyjął mnie do siebie na noc straszy Pan, którego zięć jest Merem Kowna! Ponad godzinę siedzieliśmy i rozmawialiśmy sobie, nim położyliśmy się spać.

Statystyki dnia: • dystans dnia – 124,15 km • czas jazdy – 6:48:56 h • średnia prędkość – 18.87 km/h

15.04.2008 r. - 8 dzień wyprawy

Wstałem tradycyjnie o 6 rano – mój gospodarz już nie spał. Kiedy ja byłem zajęty poranną toaletą, on w tym czasie przygotował śniadanie.

O 7.15 wyruszyłem w drogę. Do granicy miałem 20 km, które pokonałem w spacerowym tempie. Tam przekąsiłem, porozmawiałem z Polskimi kierowcami TIR-ów (czekali aż Pani skończy się przerwa, aby mogli kupić winiety). Do Daugavpils jechało mi się dobrze. Trochę zwiedziłem miasto, a na jego obrzeżach kupiłem trochę jedzenia. Kolejne miasto na mojej drodze to Rezekne – 80 km dalej. Postanowiłem je podzielić na cztery części, a po każdej z nich krotka przerwa na przekąszenie. Pierwsza cześć poszła super – jechałem ok. 27 km/h.

Niestety po przerwie nogi się zbuntowały – bolały mnie, a jazda nie szła. Ostatecznie do Rezekne dotarłem godzinę później niż planowałem. Zatrzymałem się na wjeździe do miasta, aby zrobić pamiątkowe zdjęcie. Ruszając ponownie, ze zdziwieniem zauważyłem, że mam usterkę w rowerze – cos piszczało jak pedałowałem (ale tylko do przodu).

Zatrzymałem się na pobliskiej stacji benzynowej, aby sprawdzić co się stało. Niczego nie zauważyłem, wiec ruszyłem w miasto w poszukiwaniu sklepu rowerowego lub mechanika, aby poradzić się. Niestety było po 18 i było za późno. Zatrzymałem się na chodniku przy wyjeździe z miasta i zacząłem od nowa przeglądać wszystkie tryby. Zauważyłem, ze z tylu nie pracuje najmniejsza zębatka, a „z góry” jest wolny jeden bieg. Nie doszedłem o co chodzi, wiec zacząłem rozpytywać się znajomych o mechanika. W pobliskim domu mieli znajomego, który naprawia rowery. Ale z przerzutkami nie miel jeszcze do czynienia.

Ale 70 letnia Pani Irena, właścicielka domu (syn Iman), jak się dowiedziała, że jestem Polakiem, zaproponowała mi nocleg, a rano syn ma mnie zaprowadzić do sklepu rowerowego.

Statystyki dnia: • dystans dnia – 137,03 km • czas jazdy – 7:19:33 h • średnia prędkość – 18.70 km/h

16.04.2008 r. - 9 dzień wyprawy

Wstałem wyjątkowo późno – kiedy budzik zadzwonił o 7.30 wszyscy spali, więc ja postanowiłem pospać sobie do 8.15. po porannej toalecie udałem się z synem Pani Ireny, Imamem, w poszukiwaniu sklepu rowerowego, w którym byłby mechanik. W pierwszym nie udało się, ale wskazali sklep kilka metrów dalej. Niestety był otwierany o 10, a była 9.15. Po 15 min. pojawiła się sprzedawczyni. Poinformowała ona, ze mechanik będzie po południu. Krotki bajer o wyprawie i zadzwoniła do mechanika, który pojawił się po kilku minutach. Czekając na niego zauważyłem, że ceny części rowerowych są o 15-20% wyższe niż w „sklepie rowerowym Zuchlinski” w Gdyni. Naprawa trwała kilka minut, a właściwie to solidnie wyregulował tylną przerzutkę i trochę przednią. Mam wątpliwości, czy to na dłużej wystarczy – czas pokaże.

My wróciliśmy do domu, gdzie Pani Irena przygotowała śniadanie, które trochę się przedłużyło. Warto zwrócić uwagę, ze w Rezekne są dwa kościoły katolickie i polska szkoła.

Wyjechałem przed 12, ale to była męka – co prawda po kliku kilometrach wyszło słońce, ale nim dojechałem do granicy i tak się schowało. Większym problemem był wiatr, pod który jechałem praktycznie cały dzień – momentami wiał niemiłosiernie. Dodatkowo kiepski stan dróg łotewskich dobijał całkowicie. Przy wjeździe na granice łotweską, Białorusin, którego poprosiłem o zrobienie zdjęcia, gorąco mnie namawiał, abym zawrócił, bo dalsza droga jest zbyt niebezpieczna. Na granicy, pomimo że spędziłem niecałą godzinę (byłem atrakcja i jechałem bez kolejki), zmarzłem okrutnie, a mięśnie zesztywniały. Przed odjazdem z niej zrobiono mi pamiątkowe zdjęcie, ale od razu pogranicznicy mnie dopadli i kazali je wykasować.

Byłem tak zmarznięty, że dojechałem do najbliższej stacji benzynowej, gdzie w barze zamówiłem sobie gorący gulasz z makaronem i herbatę. Chciałem jak najszybciej odjechać od granicy i szukać noclegu – niestety, ale bez efektu. Było klika domów na ok. 25 km od granicy, ale to raczej były letniskowe (tzw. dacze) lub całkowite ruiny. Kilka kilometrów dalej natrafiłem na motel z łóżkiem za 200 rub. i prysznicem za 30 rub., czyli razem za 23 zl. Na tym spasowałem poszukiwanie noclegu.

Statystyki dnia: • dystans dnia – 93.79 km • czas jazdy – 5:58:25 h • średnia prędkość – 15.69 km/h

17.04.2008 r. - 10 dzień wyprawy

Budzik obudził mnie o 6.30, ale stwierdziłem, ze skoro płace za nocleg, to trzeba wypocząć. Wstałem godzinne później, ale dzień nie zapowiadał się milo – było pochmurno i trzeba było zając się kołem, z którego późnym wieczorem raptownie zeszło powietrze – tak jakby pod wpływem ciepła pokoju. Kiedy robiłem koło rozpadało się. Więc zamówiłem sobie herbatę, a następnie jajecznice na śniadanie, ale nie przestało padać.

Już miałem ruszać, kiedy pojawił się Marcin z Siedlec (kierowca TIRa, którego poznałem pod Utena) – okazało się, że jak ja przekraczałem w spokoju granice, ich trzymali i dokładnie sprawdzali (no i dwa dni stali w kolejce). Chciał mnie zabrać na kawę, ale jako że zbliżała się 10, ruszyłem w deszczu w drogę. To była rzeź – deszcz lał cały dzień, droga była niesamowicie pofalowana (skończyły się równiny), a dziur było jak w szwajcarskim serze. Do tego pierwsze 50 km było pod wiatr, a reszta to naprzemian boczny i ukośny od przodu. Po prawie 40 km był bar, w którym trzeba było się ogrzać.

Chciałem to zrobić kilka kilometrów wcześniej, ale zbliżała się 12 i pani sklepowa robiła sobie przerwę obiadową. Trzeba było kupić produkty i robić kanapki pod sklepem. W knajpie spędziłem ponad dwie godziny (trochę czytałem i rozmawiałem ze paniami z obsługi) – wypiłem kawę, herbatę i zjadłem duży talerz barszczu. Lało dalej, wiec ruszyłem na ostatnie 12 km do Pustoszki w deszczu, gdzie zjadłem kanapkę i wypiłem małą kawę rozpuszczalna za 10 rub. Po kolejnych 20 km drogi na Nevel była kolejna stacja benzynowa, gdzie poprosiłem, aby mi nalali do mojego kubka wrzątku i tym sposobem zrobiłem sobie kawę zbożowa z miodem i zacząłem jeść kanapki przed budynkiem. Jedna z pan z obsługi zawołała mnie do środka, a sama zabrała moje brudne i mokre rękawiczki, bo kradną!

Do Nevela było jeszcze 30 km, wiec ruszyłem dalej do boju. Po 20 km zacząłem myśleć o noclegu. Na 5 km przed miastem była wioska, której pierwsze domy zaczynały się przy głównej ulicy (generalnie wioski w Rosji są przy bocznych dróżkach, oddalone o 2-3 km od głównej drogi). W pierwszym z nich poprosiłem o herbatę „bo zimno”. Dostałem zupę solankę z chlebem (pychota), a gdy starsi juz gospodarze Nikolaj i Irena dowiedzieli się, że sam jadę rowerem do Chin, zaproponowali mi nocleg.

Statystyki dnia: • dystans dnia – 95,97 km • czas jazdy – 5:41:04 h • średnia prędkość – 16,88 km/h

18.04.2008 r. - 11 dzień wyprawy

Wstałem ok. 7 – gospodyni śpieszyła się na autobus i wkrótce wyszła, a gospodarz nie miał ochoty mnie puścić. Wiec była kawa, śniadanie i mila rozmowa. Ja jednak o 8 ruszyłem w deszczu, który towarzyszył mi przez pierwsze 20 km.

Po 10 km, na wyjeździe z Newela, zatrzymałem się przy spożywczaku, gdzie zjadłem pierożka i kupiłem na drogę kwas chlebowy i czekoladę. Jakieś 2 km dalej stal znak, który wprowadził mnie w osłupienie – informował mnie, że dalszy przejazd ta droga jest płatny! Nie było jednak bramek z opłatami (szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia). Przez kolejne 100 km jakoś się jechało – nawet nieźle, tylko raz miałem 5 km remontowanej drogi, co oznaczało przejazd po pomarańczowej mazi, pod którą były ostre kamienie. Zresztą cała droga była przeplatana odcinkami dobrymi i dziurawymi (wszyscy bawili się w ich omijanie).

Przy jednej z takich dziur „wychaczył” mnie radiowóz (jechałem środkiem), ale skończyło się na pogadance o wyprawie. Nawet o paszport nie zapytali! Było to k. Vieleza, gdzie w spożywczaku posiliłem się i zdjąłem spodnie przeciwdeszczowe. Po 2 km musiałem je znowu ubierać. Po kolejnych 15 km znowu było gorąco i trzeba było się rozbierać.

Ostatnie 20 km to była juz męczarnia – ewidentnie miałem już dość. W końcu doczołgałem się do wioski, gdzie w pierwszym z brzegu domu otrzymałem gościnę. Żona nie była może zachwycona, ale mąż Vitalij (miał trochę wypite) jak najbardziej był za. Z nim zjadłem kolacje i jakieś 2 godziny przegadałem – ma małe gospodarstwo i niewielką firmę budowlaną (patrząc na wygląd w środku i brak drzwi trochę trudno w to uwierzyć). Spać poszedłem o 23.

Statystyki dnia: • dystans dnia – 168,89 km • czas jazdy – 9:23:30 h • średnia prędkość – 18,01 km/h

19.04.2008 r. - 12 dzień wyprawy

Wstałem po 7 – gospodyni doiła już krowy, a Vitalij jeszcze spał. Miałem więc czas na spokojną gimnastykę na rozgrzewkę. Gdy skończyłem pojawiła się żona i obudziła gospodarza. Jeszcze przed 8 była jajecznica na śniadanie, a dla mnie paczka żywnościowa – chleb, cebula, jajka i mleko. Przy zaczepianiu przyczepki okazało się, że wyskoczyła metalowa opaska z uchwytu przyczepki i została w uchwycie przyczepki. W 5 min. było naprawione.

Ruszyłem do Olszy, gdzie wg informacji od moich znajomych kierowców TIR-ów, był duży przystanek „naszych”. Po kilkunastu metrach jazdy pojawiło się dziwne skrzypienie w tylnym kole – na postoju trochę naoliwiłem i przeszło (widocznie woda się wdarła). W Olszy od razu zauważyłem postój TIR-ów – faktycznie naszych było sporo. Marcina i Irka z Siedlec jednak nie zauważyłem (planowali tam być w sobotę rano), pomimo ze byłem tam ok. godziny. Natomiast na obiad zaprosił mnie do swojej ciężarówki Krzysztof – była domowa zupa i pierogi o solidnej wielkości. Było bardzo smaczne, dzięki! Na koniec było pamiątkowe zdjęcie. W tym czasie ustąpiła tez silna, poranna mgła, którą zastąpiły chmury. Deszczu jednak nie było.

Od przystanku w Olszy do Gniezdowa było tylko 9 km, a do Katynia kolejne 3 km. Pod Gniezdowem (miejscem wyładunku polskich oficerów) wyprzedziła mnie stara ciężarówka – odgłos był jak z tej więźniarki z filmu A. Wajdy „Katyń” – uczucie okrutne! Dworzec kolejowy jest 150 m od głównego skrzyżowania. Wyremontowany, bez śladów z dawnych lat. A potem był sam Katyń, a właściwie „Memorial Katyń”, jak nazwali to Rosjanie – miejsce straszne dla nich i dla nas. Jak przyjechałem byłem jedynym odwiedzającym – panie z obsługi od razu przyszły zrobić mi pamiątkowe zdjęcie i zaproponowały po zwiedzaniu herbatę i toaletę otworzą dla mnie! Byłem traktowany wyjątkowo. Samo zwiedzanie było krótkie – w sumie to niewielki teren, a jak zobaczyłem na cmentarzu nowożeńców robiących sobie pamiątkowe zdjęcia ślubne, odechciało mi się całkowicie chodzenia po nim. Przy wyjściu panie czekały na mnie, aby zaprosić do budynku administracyjnego, gdzie czekała na mnie juz kawa, kanapka, cukierki, no i oczywiście była „normalna” toaleta.

W rozmowach górowała kobieta, która w dniu dzisiejszym kierowała wszystkim – pytała co myślę o Katyniu, Zamku Krzyżackim w Malborku, o Unii Europejskiej (interesowało ja m.in., czy pracami Komisji Europejskiej może kierować Rosjanin!). A na koniec czekała mnie telefoniczna rozmowa z Naczelniczką, która chciała wiedzieć, czy mi się podoba Cmentarz. W sumie przegadałem ok. 1,5 h.

Wyjechałem po 15 i po godzinie drogi byłem w Centrum Smoleńska przed historycznym Soborem (widać go już z daleka). Na podjeździe pod Sobor poczułem ból w lewym kolanie. Zwiedzanie zajęło mi kilka minut, a potem trzeba było ustalić, jak jechać na Moskwę, aby nie nadkładać drogi. Ludzie kierowali mnie różnie, na szczęście intuicja, a następnie znaki drogowe wyprowadziły mnie z miasta – niestety było ok. 2,5 km ostrego podjazdu, na którym chyba na dobre uszkodziłem lewe kolano. Przed wyjazdem na główną drogę Mińsk – Moskwa, na przystanku autobusowym, była okazja zjeść produkty od Vitalija – nie udało się wszystkiego.

Dochodziła 18, a mi zależało, aby jak najdalej odjechać od Smoleńska. Niestety kolano nie pozwoliło. Ujechałem tylko ok. 15 km droga w kierunku Moskwy (2 pasy w każda stronę), kupując po drodze na stacji benzynowej słodką wodę mineralną – jedyny wydatek dnia, 16 rub. Z noclegiem był problem, ponieważ w okolicy Smoleńska są lasy. W końcu trafiła mi się jedna wioska z daczami – tam trafiłem do dużego domu, gdzie ojciec Paweł i syn Roman „świętowali”. Mogłem się spokojnie umyć, zjadłem kolacje, a na nogę dostałem od Pawła silnie rozgrzewającą maść – piekło i grzało przez kilka godzin.

Statystyki dnia:

• dystans dnia – 95,12 km • czas jazdy – 5:52:05 h • średnia prędkość – 16,21 km/h

Warto jeszcze wspomnieć o Polskich kierowcach TIR-ów, których jest bardzo wielu na trasie Mińsk – Moskwa. Wielu z nich przyjaźnie trąbi, pozdrawiają rekami, a czasami wręcz „osłaniają” przed nierozsądnymi kierowcami osobówek lub też tak mnie wyprzedają, aby i cos dla mnie zostało z tutela powietrznego i wiatru, który robią. Wielkie dzięki. Także kierowcy Rosyjskich TIR-ów jada bardzo kulturalnie.

20.04.2008 r. - 13 dzień wyprawy

Maść rozgrzewająca na noc od Pawła to było chybione rozwiązanie – kilka razy w nocy się budziłem, bo strasznie piekło, a rano było opuchnięte. Zastosowałem więc maść zabraną z Polski i opuchlizna po kilku godzinach znikła. Od rana cały czas padał deszcz (lub lał) i wiał wiatr. Moi gospodarze wstali ok. 8.30, zrobili śniadanie, a następnie Roman poszedł spać. Ja natomiast rozmawiałem z Pawłem do południa, a później on też poszedł spać. Miałem czas dla siebie. W TV były same teleturnieje i programy rozrywkowe, np. odpowiednik naszej Familiady. Do Kościoła nie miałem gdzie pójść, wiec odmówiłem I Cześć Różańca (odtąd codziennie podczas postojów odmawiam jedna Cześć).

Ok. 14 wstał Roman – trochę porozmawialiśmy i zacząłem zbierać się do drogi. Nie za bardzo miałem ochotę jechać w deszczu, ale wiedziałem, że moi gospodarze też po południu wyjeżdżają. Postanowiłem, że jak Bóg pozwoli, to przejadę w deszczu i wietrze jakieś 50 km i poszukam kolejnego noclegu. O 15 udało mi się wyjechać, robiąc pamiątkowe zdjęcie na pożegnanie.

Droga właściwie bez historii. Po jakiś 20 km miałem postój na jedzenie, a po kolejnych 10 km natrafiłem na postój z „naszymi” TIR-ami. Tam dostałem od jednego z kierowców gorącej wody i mogłem sobie zrobić kawę zbożową. Było to w Jarcewie. Miejscowi z obsługi stacji paliwowej twierdzili, że będzie tak Kościół Katolicki. Na miejscu jednak okazało się, że to jest przede wszystkim dom mieszkalny, a w jednym z pomieszczeń podobno funkcjonował jakiś odłam – „Kościół pięćdziesiątnicy”. Kawałek dalej znowu trafiłem na Polskich kierowców, wiec znowu postałem i chwile z nimi porozmawiałem.

Jednak zbliżał się wieczór i trzeba było szukać noclegu. Okazało się i tym razem, że to nie problem. Natalia i Gienadij przyjęli mnie do siebie i nakarmili. No i mogłem rozwiesić swoje mokre rzeczy. Kazali mi żałować, że nie przyjechałem wcześniej, bo bym poznał ich 26-letnia córkę Ljeke, którą oddaliby mi za żonę.

Statystyki dnia: • dystans dnia – 53,87 km • czas jazdy – 3:44:14 h • średnia prędkość – 14,41 km/h

21.04.2008 r. - 14 dzień wyprawy

Obudziłem się o 6.30 rano i z przerażeniem zauważyłem, że jedyny elektryczny grzejniczek, który miał osuszyć moje ubranie i buty został wieczorem wyłączony – wiec go włączyłem i położyłem się jeszcze na półgodziny. Gienadij po 7 poszedł do pracy (daroznik), a Natalia zrobiła mi śniadanie – smażone ziemniaki i również smażony, przerośnięty boczek. Do tego 2 duże herbaty, kawa i chleb – wystarczyło na pół dnia drogi.

Wyjechałem po 8. Kolano cały czas bolało, wiec jechałem ostrożnie, z naciskiem na prawa nogę. Rano asfalt był bardzo mokry i było pochmurno, a od południa padał deszcz. Cały czas wiał wiatr. Na 39 i 92 km mojej drogi zrobiłem sobie dłuższe postoje na gorącą kawę – polecam stacje paliwowe „Lukoil” – maja WC na europejskim poziomie. Jako, że buty nie wyschły przez noc, cały dzień przyszło jechać w mokrych.

Jak tylko wykonałem plan min. (ponad 105 km), zacząłem szukać noclegu. Akurat przez 10 km miałem las, a następnie musiałem dojechać jeszcze 2 km do wioski – ostatnie 300 metrów było po rozmiękłej, polnej drodze. W końcu dotarłem do domu, gdzie mieszkało starsze małżeństwo i wiekowa staruszka – oni przyjęli mnie do siebie. On napalił w centralnym i rozwiesił moje mokre rzeczy, a ona dala mi miskę cieplej wody, abym ogrzał stopy. Oczywiście później była kolacja.

Statystyki dnia: • dystans dnia – 117,38 km • czas jazdy – 7:12:50 h • średnia prędkość – 16,27 km/h

22.04.2008 r. - 15 dzień wyprawy

Obudził mnie ruch w domu ok. 6.20, ale jeszcze kilkanaście minut poleżałem, za nim wstałem i zacząłem się ubierać. Tradycyjnie już otrzymałem śniadanie – smażone ziemniaki, gotowane jajka, czarny chleb i dwa sporej wielkości kotlety mielone. Jajek nie dałem rady zjeść, wiec zapakowano mi je na drogę.

Sama droga minęła spokojnie. Praktycznie cały czas jechałem pod wiatr, a po południu miałem nawet ciepłe słońce. Były dwa przystanki na 147 i 97 km drogi (wzdłuż dróg w Rosji stoją małe znaki informujące, który to jest km drogi od jej początku lub do jej początku). Tam zatrzymywali się Polscy kierowcy TIR-ów. Zatrzymałem się także na postoju na 138 km, gdzie jeden z naszych naprawiał sprzęgło, a inny jadł obiad. Tam też kupiłem rosyjską kartę telefoniczną na moskiewską oblasc (Rosja jest podzielona na kilkadziesiąt oblasci/rejonów i tylko odbierając telefon będąc w „swoim rejonie” nie płaci się za to – w pozostałych traktowane jest jako romming). Kierowca jedzący obiad zaprosił mnie na kawę. Podczas rozmowy kilkakrotnie namawiał mnie, żebym zapakował rower i pojechał z nim do Niznego Nowgorodu – „1000 km w jeden dzień”. Faktycznie bym przyspieszył. Jednak pomimo bólu w kolanie, nie dałem się złamać.

Droga, którą jechałem od Smoleńska do Moskwy, omijała dużym łukiem wszystkie miasta, do których trzeba było odbić kilka kilometrów. Jako, że bolało mnie kolano, ograniczałem się do jazdy główną drogą (aby je oszczędzać).

Noclegu tradycyjnie poszukałem już na wiosce – ok. 88 km od Centrum Moskwy. Tym razem nie w pierwszym, a drugim domu udało się i po raz pierwszy pokazałem swój paszport. Zaopiekowała się mną Anna (wdowa) i jej syn Zenia (mój rówieśnik). Mogłem się wykąpać oraz dostałem kolacje w zachodnioeuropejskim stylu. Jak mi wytłumaczyła Anna „dbają o linie”. Wieczór spędziliśmy na wspólnym oglądaniu zdjęć.

Statystyki dnia: • dystans dnia – 125.12 km • czas jazdy – 7:56:08 h • średnia prędkość – 15.76 km/h

23.04.2008 r. - 16 dzień wyprawy

Budzik miałem ustawiony na 6.45, ale przebudził mnie trochę wcześniej poranny chłód – w pokoiku domku letniskowego (w którym sam spałem) mały grzejnik elektryczny nie wystarczył. Chociaż może gdybym spał w moim ciepłym śpiworze Cumulusa nie byłoby zimno. Ale dzięki temu szybciej udało mi się zebrać do drogi. Spakowałem się i przygotowałem sprzęt do drogi, a następnie udałem się na śniadanie. Znia był już w pracy. Natomiast Anna przygotowała jajecznice usmażona z parowkami oraz serem i posypała to pietruszka. Chciała mi przygotować kanapki, ale nie było takiej potrzeby – najadłem się do syta. Na pamiątkę od Anny (oprócz zdjęcia) dostałem porcelanowego pieska.

Droga minęła stosunkowo szybko i spokojnie. Nie było już postojów „naszych” TIR-ów, a ja chciałem jak najszybciej dotrzeć do Moskwy. Miałem tylko jeden dłuższy postój – na ok. 44 km przed celem zjadłem swoje wcześniejsze zapasy żywnościowe. Ostatnie 30 km jechałem w dużym zagęszczeniu samochodów, a czasami stałem razem z nimi w korkach (jechali nawet poboczami).

Na Plac Czerwony dotarłem bez większych problemów ok. 16. Tu jednak wokół mnie i roweru działo się dużo. Najpierw zaczepił mnie Maks (nauczyciel pochodzenia marokańskiego). Następny był Dima, który jak się dowiedział, że mam pustą kartę telefoniczną, zaproponował że mi ją z własnej kieszeni doładuje za 100 rub., a inny Rosjanin dal mi do reki 100 rub! Był także Polak, z którym chwile porozmawiałem. No i oczywiście było sporo zdjęć i pytań na temat całej wyprawy rowerowej „Pekin 2008”. Generalnie rzecz biorąc przez 2 godziny byłem spora atrakcja na Placu Czerwonym.

Miedzy czasie udało mi się zorganizować nocleg oraz porozmawiać telefonicznie z Kierownikiem Konsulatu RP w Moskwie (nie zdążyłem zapisać nazwiska, bardzo miły Pan), który potwierdził, ze MSZ zgodnie z obietnica rozesłał informacje o mojej wyprawie. Nocleg dostałem „u swoich”, wiec i mam pełny sanitariat. Wieczorem jeszcze spotkałem się z Aleksiejem, moim znajomym z Tuly, który obecnie pracuje w Moskwie, praktycznie całodobowo. Współczuję mu!

Statystyki dnia: • dystans dnia – 91,60 km • czas jazdy – 6:06:42 h • średnia prędkość – 14,98 km/h • dystans całkowity – 1755 km • całkowity czas jazdy – 101:05 h

24.04.2008 – 17 dzień wyprawy

Jako że mieszkam niedaleko Kościoła Katolickiego, dzień mój zaczął się od Mszy Św. w j. rosyjskim. Po niej chwilę rozmawiałem z zastępcą Biskupa Diecezji Moskiewskiej, Ks. Wikariuszem Andrzejem (Polak). Następnie udałem się do Proboszcza, Ks. Józefa, z zapytaniem czy nie zna lekarza, który mógłby obejrzeć moje kolano. Pomimo, że Ksiądz wypytał się wszystkich swoich znajomych i współpracowników, nie udało się. Więc udałem się w tej sprawie do Konsulatu RP, który jest niedaleko. Spędziłem tam ok. 1,5h, ale dowiedziałem się tylko tyle, że wszyscy dyplomaci akredytowani w Polsce leczą się w jednej przychodni (dostałem adres, niezbyt blisko).

Natomiast podczas rozmowy z jednym z \"naszych\" ochroniarzy, usłyszałem, że chyba to przeciążenie i brakuje mi tej mazi co wypełnia staw kolanowy. Jego teść to MP w Kolarstwie. Niestety był zbyt duży ruch, a mnie wywołali dalej i nie mogłem się nic więcej dowiedzieć. Natomiast rosyjscy milicjanci sprzed Konsulatu pokazali mi Prywatną Klinikę \"MEDSI\", w której podobno dobrze leczą. Klinika była niedaleko, więc się do niej udałem. Wizyta lekarska 1490 Rub., a następnie USG 1190 rub. - trochę to kosztuje. Jako że mam ubezpieczenie, postanowiłem z niego skorzystać.

Po kilkunastu minutach oczekiwania otrzymałem odpowiedź, że mam brać rachunek, a oni mi zwrócą - Klinika nie chciała przelewu od ubezpieczyciela. Pani doktor (uparli się, że to musi być chirurg) stwierdziła, że przeciążenie i brak mazi. Generalnie kazała 2 tyg. odpocząć i będzie wszystko ok (nie za bardzo się przejęła). Wszystko to zajęło mi sporo czasu. Wróciłem po południu, zrobiłem jedzenie i poszedłem szukać internetu. Nie udało mi się go znaleźć, ale dostałem komputer, na którym mogłem chociaż przygotować relacje do wysłania. To zajęło mi kilka godzin (z przerwą na Mszę Św. w j. polskim). Teraz trzeba tylko znaleźć internet i będzie można wszystko wysłać.

25.04.2008 pitek – 18 dzień wyprawy

Dzień zaczął się (poza toaletą) od porannej Mszy Św. w j. rosyjskim. Następnie było ponowne zbieranie informacji o kafejkach internetowych (jest ich w Moskwie już nie wiele i w niektórych trzeba mieć własnego laptopa). Dalej były skromne zakupy (ceny w Moskwie chyba przewyższają znacznie te Warszawskie), a w końcu śniadanie. Następnie odbyła się przeprowadzka całego mojego \"majdanu\" z pokoju do pokoju obok. Trwała dość sporo czasu, ponieważ przy okazji trochę sprzęt poczyściłem, sprawdziłem, czy nie ma usterek w plecakach, itd. No i cały czas myślę, jak zmniejszyć wagę swojego bagażu.

Cały czas wysyłam także SMSy w sprawie mojego kolana - może komuś coś się uda ustalić. Następnie dzięki pomocy dwóch Księży Salezjan, Zbigniewa i Marka, dostałem na chwilę bezpłatny internet i mogłem wysłać przygotowane relacje z podróży. Ok. 15 dotarłem do pobliskiej stołówki - obiad z dwóch dań kosztuje 180 rub (ok. 18 zł) - smaczny, ale na temat zniżki nie było z kim rozmawiać. Może jutro się uda. Po obiedzie zrobiłem sobie krótki spacer po aptekach, ponieważ dostałem informację, jakoby wyciąg z chrząstki rekina może mi pomóc - bez efektu. Jako że nie wiedziałem, jak w j. rosyjskim jest ten wyciąg, zaszedłem do Konsulatu, aby mi przetłumaczyli.

Przy okazji rozglądałem się za ochroniarzem, który bez wizyty u lekarza wiedział, co mi jest (może wie, jak leczyć), ale bezskutecznie. O 18 poszedłem na Nowennę i Mszę Św. do Katedry - odrobię zaległości! Wieczorem zrobiłem jeszcze pamiątkowe zdjęcie i udałem się do siebie. Na drogę wydrukowałem sobie trochę relacji z podróży innych rowerzystów do Azji, więc trzeba je czytać i pozbywać się tych mniej przydatnych. Na noc, zgodnie z zaleceniem lekarza, zrobiłem sobie opatrunek w postaci waty nasączonej wódką! Nie za bardzo w to wierzę, ale kupiłem butelkę wódki za 100 rub., więc spróbuję. No i wieczorem zadzwonił jeszcze kuzyn Arek z informacją, że dla sportowców robi się serię trzech zastrzyków w kolano leku Synvisk. Ciekawe czy tu coś takiego mają?

26.04.2008 sobota – 19 dzień wyprawy

Początek dnia standardowy - poranna toaleta, a następnie Msza Św. w j. rosyjskim. Później był spożywczak i zakupy na śniadanie. Wszystkie swoje ruchy spowalniam, bo przecież trzeba kolano oszczędzać, a i mam dużo czasu. W Kościele przyszedł mi do głowy pomysł, który zrealizowałem po śniadaniu - zażyłem 2 tabletki Olfenu (max dawka dobowa) - środku przeciwbólowego i przeciwzapalnego - po kliku godzinach ból całkowicie zniknął.

Szkoda, że nie leczy (tak mówi ulotka). Czas jaki miałem przedpołudniem postanowiłem przeznaczyć na zrobienie kilku pamiątkowych fotek na dzielnicy w koszulkach, które dostałem od sponsorów i patronów medialnych. Ok. 14.30 zameldowałem się na stołówce, gdzie była kompetentna osoba (Siostra Renata) i dzięki wcześniejszemu stawiennictwu Ks. Andrzeja, cena obiadu spadła ze 180 do 100 Rub. Po obfitym obiedzie, postanowiłem wziąć się za przegląd roweru.

Na początek okazało się, że mam maleńką dziurkę w kole od przyczepki, więc to naprawiłem. Dokręciłem także nakrętkę przy stopce rowerowej, a następnie trzeba było się wziąć za \"brudną\" robotę, tj. wyczyścić ze smaru i błota łańcuch i zębatki. Jakoś poszło. Nie udało się natomiast wyregulować tylnej przerzutki - są problemy ze zmianą niższej na wyższą zębatkę - trzeba dźwignię przesunąć o 2 biegi, aby przeskoczyła o 1.

Wieczorem chciał mi nawet pomóc Salezjanin, Ks. Igor (zapalony rowerzysta), ale nie udało mu się - wg niego uszkodzona jest manetka od zmiany biegów. Zaproponował, abym jutro pojechał to naprawić do znanego mu sklepu rowerowego - jakieś 15 km drogi, a w niedzielę jest mniejszy ruch - tym bardziej, że wg Kalendarza Prawosławnego przypada Niedziela Wielkanocna (Pascha). Oni pracują także w Święta - przekonywał Ks. Igor. Ja jednak dostałem od jednego z uczniów Salezjanki, Siostry Ireny, namiary na lekarza, który leczy m.in. sportowców (podobno jest bardzo dobry). Do tego czasu postanowiłem się wstrzymać z wsiadaniem na rower. Wieczorem zadzwoniła do mnie mama - od niej wiem, że popsuła się trochę pogoda, czyli w Moskwie piękna pogoda też się skończy, zapewne w poniedziałek.

27.04.2008 – 20 dzień wyprawy

Wstałem po 8 rano - sam się obudziłem. Umyłem się i poszedłem po zakupy na śniadanie. Następnie do południa czytałem relacje z wyjazdów innych podróżników (niestety koleją) do Chin - może ich informacje się przydadzą. Na 13 poszedłem do Kościoła na Mszę Św. w j. polskim, a po niej na obiad i dalej do lektury. Przeczytałbym całą niedzielę, gdyby nie Aleksiej, który wrócił z ich Świąt Wielkanocnych, które spędzał w rodzinnym domu k. Tuły. Prawie 2 godziny spaceru i rozmowa ze znajomym przydała się.

Zauważyłem także różnicę w obchodzeniu Świąt w Rosji i w Polsce - tu prawie wszystkie sklepy spożywcze są otwarte, a na ulicach pełno ludzi. Aleksiej chciał coś kupić do picia w McDonaldzie, ale kolejka była tak duża, że kupił w pobliskim kiosku. Zresztą był to kolejny ciepły dzień. Na jednym z termometrów było 22 stopnie! Po rozstaniu się z Aleksiejem, ustaliłem z Siostrą Ireną, jak dotrzeć w poniedziałek do lekarza (na mojej mapie nie było tej ulicy - jest już na obrzeżach Moskwy) oraz podziękowałem Ks. Józefowi za wszelkie łaski i życzliwość z jego strony - jutro wyjeżdża do Polski na miesiąc, bo kończy mu się wiza. A wieczór to ciąg dalszy czytania. A jutro chyba będzie dla mnie sądny dzień - wizyta u lekarza i być może decyzja w mojej sprawie.

28.04.2008 - 21 dzień wyprawy

Wstałem po 7 - ciężki dzień. Po porannej toalecie udałem się pod Konsulat RP, aby spróbować złapać kontakt z naszym wartownikiem, z którym rozmawiałem w czwartek. Poszedłem na 8, a okazało się, że otwierają o 9. Poczekało się, ale i tak nie udało mi się z nim skontaktować. Usłyszałem, że jest na terenie Moskwy. Wracając do siebie, zaszedłem do Kościoła. Po śniadaniu udałem się do stacji metra.

Miałem do przejechania 4 przystanki, ale metro dwa razy zatrzymało się także poza przystankami. W końcu o 10.40 dotarłem do właściwej stacji, ale do Kliniki i tak spóźniłem się 5 min. Były tego dwa powody - część ludzi nie wiedziała, gdzie to jest, a druga poprowadziła mnie na około (z powrotem szedłem znacznie krótszą drogą). U lekarza nie było kolejki (zresztą klinika nie jest dla najbiedniejszych), tylko na niego samego musiałem chwilę poczekać.

Lekarz podotykał przez chwilę moje zdrowe i chore kolano z boku (od wewnętrznej strony) i stwierdził, że trzeba operować. Koszt ok. 1000 euro. Dał mi wizytówkę - jak się zdecyduję, to mam zadzwonić. Nim wyszedłem z samej kliniki, puściłem info do znajomych. Była także rozmowa z ubezpieczycielem, mam sam omówić sprawę z lekarzem i dać mi znać.

Ja wróciłem do siebie, trochę pochodziłem bez sensu, aż w końcu poszedłem na obiad. Po obiedzie trochę pochodziłem i wychodziłem po godzinie czasu darmowy internet na całe popołudnie (z przerwą na Mszę Św. w j. polskim), więc nadrobiłem trochę zaległości, rozesłałem info do znajomych. Było już po 20, jak zadzwonił lekarz ubezpieczyciela i poinformował mnie, że mam zapalenie stawu rzepkowo-udowego i uszkodzenie łękotki przyśrodkowej. Przyznał także, że śledzi wyprawę na stronie www.rowerem.zehej.pl!!!

Umówiliśmy się, że na następnego dnia będzie kolejna wizyta u lekarza wybranego przez Ubezpieczyciela i po niej ostateczna decyzja - krótkie leczenie w Moskwie (jeżeli jest możliwe), a jak długie leczenie - natychmiastowy powrót do kraju i leczenie z funduszu NFZ. Cały wieczór upłynął na odbieraniu telefonów z kraju i czytaniu niezliczonej liczby SMS-ów z wyrazami poparcia! Dziękuję:-)

chinyroweraktywnie
Zobacz także
Komentarze (0)