Odwiedziłam najwyżej położoną miejscowość w Tatrach. Od początku zadawałam sobie jedno pytanie
Do Štrbského Plesa jadę z ciekawości, ale też z lekką podejrzliwością: kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby budować miejscowość tak wysoko, ponad 1300 m n.p.m., przy górskim stawie bez drogi dojazdowej? Odpowiedź okazuje się prosta i zupełnie nie "narciarska".
To miejsce od początku wymyślono dla zdrowia, a dziś, mimo nowych hoteli, wyciągów i sezonów zimowych, ten pierwotny pomysł wciąż jest tu wyczuwalny przy każdym głębszym oddechu.
Skąd wzięło się miasteczko na 1350 metrach?
Do Štrbského Plesa dojeżdżam krętą drogą z Popradu. Z każdym zakrętem widok jest trochę szerszy, powietrze chłodniejsze, a las gęstszy. Gdy pojawia się tabliczka z wysokością ok. 1350 m n.p.m., pierwszą myśl mam taką: "dlaczego ktoś postanowił zbudować miejscowość tak wysoko, na tej surowej, kamiennej półce nad lodowcowym stawem?".
Odpowiedź kryje się w XIX w., kiedy w okolicy nie było jeszcze nic poza wodą, świerkami i ścieżkami myśliwych. W 1871 r. do Popradu dotarła kolej z Koszyc do Bogumina, a za nią nowi przyjezdni: działacze, lekarze i właściciele ziem. Jednym z nich był Jozef Szentiványi, który jako pierwszy zobaczył w jeziorze coś więcej niż plamę wody na mapie. W 1872 r. postawił tu myśliwską chatę, a w kolejnych latach przekształcił teren w miejsce wypoczynku.
Kawałek Polski, który zniknął. Turyści nadal próbują go znaleźć
Właśnie wtedy pojawił się pomysł, który z dzisiejszej perspektywy brzmi śmiało: skoro wyżej jest bardziej sucho i chłodniej, a powietrze pachnie żywicą, to może da się tu leczyć ludzi. Lekarze szybko podchwycili ideę. Zaczęły się pierwsze pobyty klimatyczne, spacery wokół jeziora i badania, które miały potwierdzić, że wysokość pomaga przy chorobach płuc. W 1885 r. Štrbské Pleso oficjalnie ogłoszono uzdrowiskiem klimatycznym, najwyżej położonym w Austro-Węgrzech.
Nie była to jednak prosta inwestycja. Zanim powstała droga, wszystkie materiały trzeba było wnosić rękami lub wciągać końmi po stromych, błotnistych ścieżkach. Dopiero w 1896 r. uruchomiono kolej zębatą ze Štrby, która wreszcie połączyła górskie jezioro z doliną i pozwoliła osadzie rozwijać się jak prawdziwe miasteczko. Miejscowi powtarzają, że charakter miejsca się nie zmienił, bo nadal przyjeżdża się tu "pooddychać". Jedni po chorobie, inni po zimie spędzonej w smogu, jeszcze inni po prostu po spokój, którego nie trzeba szukać daleko.
Štrbské Pleso nadal działa jak uzdrowisko, choć już nikt go tak nie nazywa. Wysokość, las, cisza i chłodne, rześkie powietrze robią swoje.
Dawne wille, uzdrowiskowe rytuały i życie wokół jeziora
Kiedy dziś spaceruję alejką wokół Štrbského Plesa, łatwo zapomnieć, że to jezioro było kiedyś centrum życia całej miejscowości. W czasach, gdy działały tu sanatoria, każdy pacjent miał wyznaczoną trasę do przejścia. Jedni robili pół okrążenia, inni cały obchód. Spacery mierzono, zapisywano i traktowano równie poważnie jak zabiegi. Lekarze zakładali, że świeże powietrze, chłód i ruch są lepszym lekarstwem niż połowa ówczesnych medykamentów.
Potem willa po willi zaczęły rosnąć na brzegach jeziora i wzdłuż drogi prowadzącej z lasu. Dzisiejsze pensjonaty nadal mają w sobie tamten układ: szerokie werandy do leżakowania, długie balkony wychodzące w stronę wody, duże okna wpuszczające dużo światła.
Nie ma tu nic z przesadnej dekoracyjności zakopiańskich willi. Tutejsza architektura jest prostsza, surowsza, czasem wręcz ascetyczna. Ściany z grubego bala, metalowe balkony, wielkie dachy, które musiały wytrzymać zimy cięższe niż dzisiejsze.
Jezioro, które dziś jest spokojnym punktem spacerowym, dawniej miało znaczenie prawie ceremonialne. Zimą, gdy zamarzało grubą warstwą lodu, organizowano tu zawody, ślizgano się, a nawet skracano sobie drogę na drugą stronę osady. Mówi się, że kiedy w 1970 r. odbywały się w Tatrach Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym, część kibiców stała właśnie na jeziorze, bo trybuny nie pomieściły wszystkich.
Narciarskie ambicje, skocznie i trasy narciarskie
Historia Štrbskiego Plesa ma dwie równoległe linie: uzdrowiskową i sportową. Ta druga pojawiła się nieco później, ale rozwinęła się równie intensywnie. Początek XX w. przyniósł tu pierwszych narciarzy, którzy wjeżdżali na nartach z pobliskich dolin, testując nachylenia zboczy i naturalne trasy w lasach. W latach 20. i 30. zaczęto organizować pierwsze zawody, a miasteczko szybko zyskało opinię miejsca, w którym zima ma swój własny styl.
Najbardziej namacalnym śladem tej historii są skocznie, które stoją do dziś, choć nie używa się ich od lat. Jedna mniejsza, porośnięta drzewami. Druga większa, ale używana tylko do treningowych skosów na trawie. To tu w 1970 r. odbyły się Mistrzostwa Świata w narciarstwie klasycznym, wydarzenie, które na kilka dni zamieniło Štrbské Pleso w centrum sportowej Europy.
Współczesne Štrbské Pleso wciąż stawia na sport, choć już w inny sposób. Na stoku Solisko trasy są krótsze niż w wielkich alpejskich kurortach, ale dobrze ułożone i wygodne. Ten sezon przynosi nowość, o której w miasteczku mówi się często: nową, 8-osobową, podgrzewaną kolej. Modernizacja jest tu rzadkością, więc każda zmiana budzi emocje. Podgrzewane siedzenia brzmią jak luksus, dopóki nie nadejdzie poranek przy –12 st. C – wtedy stają się praktycznym argumentem, który doceni każdy, kto choć raz zmarzł na starym krześle.
Jednak prawdziwe życie sportowe Štrbskiego Plesa to nie zjazdy, ale biegówki. Trasy wokół jeziora i te poprowadzone głębiej w las są jednymi z najlepszych w Tatrach. Równe, długie, dobrze utrzymane. Przez lata trenowali tu słowaccy kadrowicze, a dziś można zobaczyć zwykłych narciarzy, którzy od świtu wchodzą na pętlę.
Co i gdzie zjeść w Štrbskim Plesie?
W Štrbskim Plesie dzień zwykle kończy się przy stole. Czasem jest to stół z białym obrusem w Grand Hotelu Kempinski High Tatras, czasem drewniana ława w kolibie nad jeziorem, a czasem wysoki hoker w barze pod wyciągami.
W hotelowej Grand Restaurant karta wygląda jak mały przewodnik po słowackich produktach. Pojawia się pstrąg w rolce z rabarbarem i zielonymi truskawkami, halušky w luksusowej odsłonie z królikiem duszonym jak perkelt, comber z dziczyzny z pieczoną szalotką i liśćmi boćwiny. A na deser potrafią podać krem ze słodkiego czosnku i konfiturę o musztardowym posmaku. To fine dining, ale osadzony w Tatrach: dużo bryndzy, grzybów, sezonowych warzyw i ziół z hotelowego ogrodu.
Kilka minut spacerem dalej jedzenie zmienia charakter. Tu zaczyna się après-ski: niewymuszone, szybkie, idealne po kilku godzinach na nartach. Bar Pekyland jest niewielki, zawsze pełen narciarzy w butach i ludzi próbujących dogadać się po polsko-słowacku. W środku pachnie kawą i pizzą, a w menu są śniadania od rana, proste makarony, burgery i ciasta "na szybko". Muzyka zmienia się z rocka na hity sprzed lat.
Na bardziej tradycyjną kolację najlepiej iść do Koliby Patria nad samym jeziorem. W drewnianej chacie z półotwartym paleniskiem królują klasyki: kapustnica, gulasz, halušky z bryndzą, pieczony pstrąg, smażone sery i słodkie knedliki. Zimą pod kolibą stoją rzędy nart opartych o płot, latem rowery i wózki.
Štrbské Pleso przez dekady zmieniło funkcję, ale nie charakter. Nadal jest miejscem, które działa w swoim rytmie. Dziś przyjeżdża się tu już nie z zalecenia lekarza, ale z wyboru. I może właśnie dlatego ten spacer wokół jeziora nadal ma w sobie coś, co trudno podrobić.