LudzieŁukasz Czeszumski - opowieści ze świata wojny kokainowej

Łukasz Czeszumski - opowieści ze świata wojny kokainowej

Łukasz Czeszumski, autor książki "Biały szlak. Reportaże ze świata wojny kokainowej", podczas rozmowy z Wirtualną Polską zdradza m.in. jak poznał tajniki produkcji kokainy, w jakim kraju rocznie ginie 15 tys. osób w związku z porachunkami karteli, a ciała kobiet są znajdywane na pustyni z wyciętymi pentagramami.

Łukasz Czeszumski - opowieści ze świata wojny kokainowej
Źródło zdjęć: © Łukasz Czeszumski

20.03.2015 | aktual.: 27.10.2016 08:22

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Spędził w Ameryce Południowej w sumie kilka lat. Pochłonęła go tematyka związana z kokainowym biznesem. Podczas swoich reporterskich śledztw brał udział w akcjach policji narkotykowej, rozmawiał z gangsterami, wysłuchał dziesiątek ludzkich historii. Łukasz Czeszumski, autor książki "Biały szlak. Reportaże ze świata wojny kokainowej", podczas rozmowy z Wirtualną Polską zdradza m.in. jak poznał tajniki produkcji kokainy i w jakim kraju rocznie ginie 15 tys. osób w związku z porachunkami karteli, a ciała kobiet są znajdywane na pustyni z wyciętymi pentagramami.

Rozmawia Urszula Drukort-Matiaszuk, Wirtualna Polska

WP: Lektura Pana książki sprawia, że inaczej zaczynamy patrzeć na Amerykę Południową. Ilość szczegółowych danych oraz przykładów okrucieństwa poraża. Czy te wszystkie reportaże powstały przy okazji podróży, czy wręcz odwrotnie - wyjechał Pan, żeby napisać książkę?
Zaczęło się od pierwszego wyjazdu do Ameryki Południowej – to był 2003 r. Studiowałem dziennikarstwo, a podróż ta miała być, poza zwiedzaniem i poznawaniem krajów, wyjazdem reporterskim. Wziąłem urlop dziekański, wyjechałem do Stanów, zarobiłem trochę pieniędzy pracując w sklepie i potem wyruszyłem na południe. W podróż, która trwała sześć miesięcy, wyruszyłem w lutym autostopem z USA. Czytałem przed nią wiele książek, wszystko co udało mi się zdobyć na temat Ameryki Łacińskiej. Zbierałem różne informacje, ze szczególną ciekawością śledziłem wszystkie tematy związane z wojną kokainową. Nie było tego jednak dużo. Podczas wyjazdu, jak miałem jakiś pomysł, to starałem się zdobyć jak najwięcej informacji na dany temat, aby zrealizować materiał. Powstały dwa reportaże – jeden z Chapare (prowincja w środkowej Boliwii, gdzie uprawia się liście koki, niezbędne do produkcji kokainy – przyp.red.), a drugi z Rio de Janeiro. Wróciłem do Polski. Trochę publikowałem, stworzyłem stronę internetową. Wiedziałem już, że
wrócę do Ameryki Południowej, żeby tam mieszkać. Wyjechałem do Boliwii i zostałem na trzy lata. Oprowadzałem wycieczki turystów, żeby się utrzymać. Jak tylko miałem wolny czas i trochę pieniędzy, jeździłem do Kolumbii, do Wenezueli, żeby lepiej poznawać temat związany ze światem narkotyków. Zacząłem się tym coraz bardziej interesować. W końcu pojawiła się myśl, żeby robić z tego reportaże, a potem wydać je w książce. I jak już się wydawało, że z tym skończę, to pojawiał się kolejny pomysł. Żeby jeszcze gdzieś pojechać, jeszcze czegoś się dowiedzieć.

WP: Jak zaczął Pan zbieranie informacji? Kto wprowadzał Pana w ten mroczny świat?
Podczas tego pierwszego wyjazdu, w Rio de Janeiro poznałem na ulicy bardzo ciekawego człowieka z burzliwą historią życia. Był to wykształcony w USA Kanadyjczyk, pochodzący z bardzo zamożnej rodziny. Jak był młody, przyszedł mu do głowy zwariowany plan, który zrealizował - napadł na bank. Został jednak złapany i wsadzony do więzienia. Za skrócenie wyroku i wyczyszczenie kartoteki został wysłany na wojnę w Wietnamie. Jak wrócił, po pewnym czasie wylądował w Rio. Fascynował się tematami z pogranicza, miał znajomości w _ _. Jak go poznałem, był już szalonym dziadkiem po trzech rozwodach, kochającym hazard i organizującym wycieczki do slumsów. Powiedział, że może mnie zabrać do faweli – dużo opowiadał, znał wiele szczegółów, gdyż kontaktował się m.in. z ludźmi z karteli. I tak się znalazłem pierwszy raz w takim miejscu. Poznałem wiele tajemnic tamtego nieznanego
powszechnie świata
. Na tę wycieczkę poszło z nami czterech turystów – policjantów z Niemiec. Przed wejściem nasz przewodnik ostrzegł ich tylko, żeby się nie zdradzili, gdzie pracują. Bycie policjantem oznacza w faweli wyrok śmierci.

WP: Czy zdradzi Pan jakąś ciekawą informację o najbardziej znanym mieście Brazylii?
Jedna z takich ciekawostek dotyczy dzielnicy Copacabana, gdzie znajduje się jedna z najbardziej znanych na świecie plaż. Otóż graniczy ona właśnie z fawelą. Dzieli je tylko ulica. Jak się ją przekroczy, to zaczyna się zupełnie inny świat – ludzie z granatami i z karabinami. Fawela to dzielnica jak każda inna – wygląda jak taka spokojna wioska. Jednak policja nie ma tam wstępu - mają jedynie radiowóz obserwacyjny przy bramie wejściowej. Wchodząc do środka, najlepiej z przewodnikiem, widzi się ludzi z karteli – przechodzi chłopak z bronią na wierzchu, z krótkofalówką, kwitnie nielegalny handel liśćmi koki i to nikogo nie dziwi. Tylko zdjęć ludziom nie wolno tam robić.

WP: Dzięki komu dotarł Pan do najciekawszych informacji?
W Boliwii skontaktowałem się z komendantem policji, zrobiłem z nim wywiad. Zgodził się, żebym jeździł na patrole z jego ludźmi. Dołączyłem do jednego z 8-osobowych oddziałów, które wyjeżdżały w dżunglę w poszukiwaniu fabryk kokainy. Jeździłem z nimi na akcje. Potem podobnie działałem w Peru czy Kolumbii. Jednak w Kolumbii z policją trudno było się skontaktować, łatwiej było z wojskiem. Tam jest wojna domowa, sytuacja jest poważniejsza – walka z partyzantami i oddziałami paramilitarnymi, które utrzymują się z handlu kokainą (kraj ten wciąż jest jej największym producentem na świecie - przyp.red.). Wszystko jest napędzane przez zyski z narkotyków. Rozmiar zjawiska jest olbrzymi.

WP: W książce uderzają bardzo dokładne opisy m.in. procesu produkcji kokainy. Jak wszedł Pan w posiadanie takiej wiedzy?
Ten opis ze wstępu otrzymałem od policji w Boliwii. Jak pojechałem z nimi na akcję, zobaczyłem także jak wygląda takie laboratorium, wszystko mi wytłumaczyli. gdy byłem w kolumbijskiej prowincji Putumayo, która jest w strefie partyzanckiej, poznałem lokalnego chłopa. Po krótkiej rozmowie pokazał mi jak się produkuje kokainę. Prowadził on fabrykę jednoosobową, w swoim domu, w pokoju dziecięcym. Składał ją z części, które były ukryte w różnych miejscach w mieszkaniu. Jak wojsko wpadało na kontrolę to niczego nie znajdowało. Tymczasem on nocami sobie te elementy łączył i produkował sam, a potem sprzedawał. Mówił, że partyzanci, którzy nazywają siebie "wyzwoleniem dla wsi" kłamią, deklarując jedynie ściąganie podatku od chłopów na produkcję koki. W rzeczywistości im muszą sprzedawać pastę kokainową, mają monopol i mało płacą. Jak odkryją, że sprzedajesz komuś innemu to zaraz spacer do dżungli i poderżnięcie gardła. On był nietypowym handlarzem, bo zarabiał dużo pieniędzy. Miał kontakt z ekwadorskim
wojskowym - ryzykując życie sprzedawał towar jemu, a nie partyzantom.

WP: Czy żucie liści koki, stosowane w Ameryce Południowej od tysięcy lat, w celu poprawienia koncentracji czy zabicia głodu, wciąż jest praktykowane?
W Peru i Boliwii liście koki, z których produkowana jest kokaina, spożywane są na co dzień. Legalnie można je kupić na każdym rogu ulicy - można je posiadać, jeśli nie jest to ilość hurtowa. Stosują je przede wszystkim przedstawiciele zawodów, które wymagają dużej siły i odporności – górnicy, drwale, itp. Mają ją zawsze przy sobie. Inaczej niż w przypadku kokainy, „zażywanie” liści koki nie uzależnia. Dawka alkaloidu kokainy jest w nich na tyle mała, że działa jedynie doraźnie. Sprawia po prostu, że można dłużej i wydajniej pracować.

WP: Poznał Pan podczas pobytu w Ameryce Południowej kogoś, z kim znajomość mogła być niebezpieczna?
Nie. Każdy kontakt był wartościowy. Inne były te z oficjelami czy funkcjonariuszami, a inne z byłymi przestępcami. Z ludźmi, którzy aktualnie pracują w kartelu, zwłaszcza na jakimś wysokim stanowisku, trudno się dogadać. Teoretycznie jest to możliwe, ale proces jest długotrwały i niebezpieczny – im nie zależy. Są jednak ludzie, którzy są byłymi członkami karteli – oni albo odsiedzieli swoje, albo udało im się wycofać z tamtego świata. Opowiadają o tym co się działo w przeszłości, wiele ciekawych anegdot. W Los Angeles, czego nie ma w książce, poznałem np. byłego szefa gangu. Powiedział mi jak się do takiej organizacji wstępuje, jak wygląda rekrutacja, ilu jest chętnych. To wygląda tak, jakby absolwent Harvardu chciał się dostać do znanej korporacji. Każdy wielki gang, od czasów kiedy pojawił się _ crack _ (silnie uzależniająca, tańsza forma kokainy, o natychmiastowym, krótkotrwałym działaniu - przyp.red.), zarabia miliony, więc tam nikogo na siłę nie ciągną – jest kolejka chętnych. Ten były gangster
zabrał mnie do Skid Row w centrum Los Angeles, znajdującego się tuż pod wieżowcami korporacji, będącego dzielnicą narkomanów (jedno z największych w USA skupisk bezdomnych – przyp.red.). Ocenia się, że mieszka tam 3-5 tys. bezdomnych. Śpią na ulicy, w kartonach, dostają zapomogę z rządu, zorganizowano im jadłodajnie. Jednak wszystkie pieniądze wydają na narkotyki. I tak się ten interes kręci.

WP: A jaki jest w tej chwili najniebezpieczniejszy kraj ze względu na biznes związany z kokainą?
Meksyk. Ten temat miałem w tyle głowy od lat, wcześniej nie byłem w tych okolicach. A ostatnio tam zrobiło się najbardziej niebezpiecznie. Kiedyś najgorsza była Kolumbia - duże kartele, które rządziły całym krajem. A w Meksyku zaczęła się wojna totalna. Tam jest 120 milionów ludzi, to jest trzy razy więcej niż w Kolumbii. Od 2007 r. odnotowano ponad 100 tys. zabitych w związku z wojnami narkotykowymi. Tylko w 2012 r. - 10 tys. zabitych i 5 tys. zaginionych w związku z działalnością karteli. Miałem kolegę, który był w meksykańskich siłach specjalnych. Skontaktowałem się z nim po dłuższym czasie, gdyż chciałem go odwiedzić. Okazało się, że już nie mieszka w Meksyku, tylko jest uchodźcą w Teksasie. Pojechałem do niego – mieszka na farmie, nie utrzymuje kontaktu z żadnymi Meksykanami. Musiał uciekać. Był w grupie do zadań specjalnych rządu. Walczyli z jednym kartelem dzięki informacjom z innego, konkurencyjnego. Jego grupa została jednak rozpracowana – kartel, z którym walczyli jest potężny, ma m.in.
swojego gubernatora i olbrzymie pieniądze. Był na niego nieudany zamach, po czym podłożono mu narkotyki oraz broń i aresztowano. Dzięki wojsku udało mu się wyjść. Wszyscy członkowie jego jednostki, włącznie z dowódcą, musieli uciekać zagranicę. Jego koledzy rozjechali się po całych Stanach Zjednoczonych, generał wyjechał do Europy. Ten mój kolega czeka teraz w USA na status uchodźcy. Szacuje, że gdyby wrócił, za jego głowę płacono by 100 tys. dolarów. To wszystko ze względu na gigantyczne pieniądze, jakie zarabiają kartele meksykańskie na pośrednictwie w sprzedaży kokainy na cały świat. Kupują z Kolumbii kilogram za 10 tys. dolarów, sprzedają do USA za 40 tys. dolarów, a do Europy nawet za 80 tys. Natomiast ludzkie życie w Meksyku jest bardzo tanie. „Zwyczajne” zabójstwo kosztuje 50 dolarów. W Juarez słynna była sprawa kartelu La Línea, znanego z bardzo brutalnych morderstw. Okazało się, że wykonawcami byli skorumpowani policjanci. Po weryfikacji wyrzucono ze służby kilkuset funkcjonariuszy.

WP: Czy Meksyk jest niebezpieczny również dla zwykłych obywateli i turystów?
Generalnie nie, chociaż to zależy od stanu. W miejscowościach turystycznych jest spokojnie, oczywiście zdarzają się pojedyncze wypadki, ale nie jest to nagminne. Póki turyści nie zapuszczają się poza centrum czy okolice plaży i hotelu, nic im nie grozi. Rząd tego pilnuje. Ale już na północy, przy granicy z USA, ta napięta atmosfera jest wyczuwalna na ulicy. Przygraniczne miasta, takie jak np. Juarez, kiedyś żyły z Amerykanów - z żołnierzy z baz wojskowych czy nastolatków, którzy przyjeżdżali napić się alkoholu na imprezie, z handlu przygranicznego. Teraz centra turystyczne na północy są puste. Głośne są sprawy zaginionych kobiet – znikają bez śladu w zaludnionych miejscach, po czym ich ciała, ze znakami diabolicznych rytuałów, z powycinanymi pentagramami, są znajdowane po miesiącach na pustyni w okolicy Doliny Juarez, będącej pod kontrolą karteli. Na początku podejrzewano o to jakiegoś zboczeńca, ale biorąc pod uwagę liczbę zaginionych, która osiągnęła już 700 osób, podejrzenie pada właśnie na
narkotykowe grupy przestępcze. Ten proceder wciąż ma miejsce, a władze wydaje się, że nie chcą dowiedzieć się prawdy.

WP: Miał Pan takie momenty, w których chciało się powiedzieć „dość, tego okrucieństwa już za wiele, nie warto”?
Z reguły to były chwile, w których rozmawiałem z jakimś świadkiem, uczestnikiem wydarzeń. Po tych brutalnych opowieściach, jak sobie myślałem czy warto pojechać w jakieś miejsce żeby dowiedzieć się więcej, rozpytywać, stwierdzałem, że to jednak byłoby zbyt niebezpieczne. Łatwo jest tam zaginąć bez śladu. Nie każda gra była warta świeczki. W Juarez był taki dziadek, którego syn, trener drużyny szkolnej, został zamordowany. Po jakimś wygranym meczu była fiesta, na którą wtargnęli bandyci i wystrzelali wszystkich, nawet te małe dzieci. Zupełnie bez powodu. Wśród członków karteli panuje po prostu już taka degeneracja, że zabijają dla zabawy albo żeby wypróbować „młodych”. Wykrywalność morderstw w Meksyku w 2012 r. w większości stanów nie przekraczała 2 proc. Wiele niewygodnych osób jest wrabianych. Np. jak jakiś policjant nie chce brać łapówki, podkłada mu się np. narkotyki, żeby go wyeliminować.

WP: A jaki jest najniebezpieczniejszy dla turystów kraj w Ameryce Południowej?
Jeśli nie chodzi się po niebezpiecznych dzielnicach, wszędzie jest w miarę bezpiecznie. Chyba, że znajdziemy się w złym miejscu o złym czasie – wówczas możemy być świadkami lub nawet uczestnikami np. jakiejś strzelaniny. Zagrożenie na ulicy, pospolita przestępczość zdecydowanie największa jest w Wenezueli. Zwłaszcza w Caracas jest niebezpiecznie, szczególnie po zmroku. Nie ma co się zapuszczać również w północne fawele Rio de Janeiro. W wielu krajach zdarzają się także tzw. „porwania ekspresowe”. Łapią człowieka, torturują w celu wydobycia pinów do kart, a po wydobyciu całych pieniędzy wypuszczają. Zdarzały się jednak przypadki, że ofiary były zabijane.

WP: Jakie ma Pan teraz plany? Kolejny region świata do poznania i opisania?
Teraz, jak skończyłem już te reportaże meksykańskie, na razie zajmę się czymś innym. Chcę pisać powieści. Czas już na bardziej stabilne życie. Pojadę gdzieś może ze dwa razy w roku, jak wpadnie jakiś pomysł żeby napisać reportaż. Myślę, że może tym razem do Afryki. W Ameryce Południowej już mało co mnie zaskoczy. Choć wciąż tak samo oburza mnie okrucieństwo, jakie dzieje się tam każdego dnia.

BIAŁY SZLAK. REPORTAŻE ZE ŚWIATA WOJNY KOKAINOWEJ
Od gór Boliwii, przez favele Rio i kolumbijskie ziemie bezprawia po pustynie północnego Meksyku. Dżungle i slumsy, komunistyczna guerilla i paramilitarne szwadrony śmierci, biznesmeni w luksusowych willach i pierwszoligowi płatni zabójcy. Ciężkie worki gotówki zmieniające właścicieli i strzelaniny w centrach miast. Obcięte głowy leżące na pustyni i dożywocie w celach więzień supermax. Witamy w świecie wielkiej desperacji, wielkich pieniędzy i wielkiego strachu. To typowe obrazki na wojnie, o której tak mało się słyszy.

*Łukasz Czeszumski *- ur. 1980 r. Podróżował i mieszkał w krajach obu Ameryk i Azji. Organizował wyprawy przygodowe i ekspedycje w Ameryce Południowej. Pisał reportaże o wojnie z terroryzmem w Afganistanie i walce z narkotykami w Ameryce Południowej. Obecnie pracuje jako fotograf medyczny. Jak możemy przeczytać na jego stronie internetowej _ sukcesem jego młodości było to, że udało mu się wieść życie czasami bardzo chaotyczne, ale bogate w wydarzenia, życie bezdomnego wędrowca, którego nieznana siła pcha wciąż w nowe awantury. To był wielki uniwersytet wiedzy o świecie. Czerpie z niego do dziś, a tamte przeżycia na zawsze będą dla niego inspiracją _.

Źródło artykułu:WP Turystyka
meksykkokainakolumbia
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (121)
Zobacz także