Małżeństwo Polki i Tunezyjczyka. "Uprzedzałam, że mogę paść z wrażenia i tak też się stało"
Stworzenie szczęśliwych związków partnerskich wymaga kompromisów. Czy można je osiągnąć, żyjąc z obcokrajowcem wychowanym w zupełnie innej kulturze i wierze? O małżeństwie z muzułmaninem opowiada Monika Jabnouni mieszkająca w Wielkiej Brytanii.
Karolina Laskowska: Jesteś od 10 lat w związku z Tunezyjczykiem. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia?
Monika Jabnouni: Trudno powiedzieć, czy to od razu była miłość. Na pewno duże zauroczenie, szczególnie po zobaczeniu się pierwszy raz przez kamerę internetową. Spotkaliśmy się rok później i zawirowało mi w głowie. Prawdziwa miłość przyszła z czasem.
Jak się poznaliście?
Pojechałam na wycieczkę do Tunezji i spotkałam tam pewnego chłopaka, z którym mnie nic nie łączyło. Potem rozmawialiśmy też na Facebooku. Później, ni stąd, ni zowąd, odezwał się tam do mnie przyszły mąż. Najpierw rozmawialiśmy na luźne tematy przez internet, a po roku postanowiliśmy się zobaczyć.
Jak wyglądało pierwsze spotkanie?
Bardzo się przed nim stresowałam. Dodatkowo wszyscy straszyli mnie przed lotem do obcego człowieka z Tunezji. Opowiadali straszne historie, których wcześniej nie znałam. Zdecydowałam się polecieć ze znajomą, żeby było raźniej.
Przyszłego partnera po raz pierwszy zobaczyłam na lotnisku. Totalnie mnie zamurowało, bo wydawał się jeszcze bardziej przystojny. Byłam oszołomiona tą sytuacją. Z emocji przewróciłam się nawet na płycie lotniska. Uprzedzałam, że mogę paść z wrażenia i tak też się stało.
Nie mogliśmy mieć wspólnego pokoju w hotelu, bo nie byliśmy małżeństwem. Wynajęliśmy więc studenckie mieszkanie niedaleko plaży, do którego dojechaliśmy rozklekotaną taksówką.
Co robiliście w Tunezji?
Dnie spędzaliśmy w domu, bo w lipcu było bardzo gorąco. Wieczorami wychodziliśmy w czwórkę zwiedzać miasto. Po tygodniu Sayed zaprosił mnie na plażę. Zdziwiłam się, bo szliśmy tam sami. Zdziwienie było większe, gdy mi się oświadczył.
Brzmi jak historia z filmu. Jak zareagowałaś na tę propozycję?
To było totalne zaskoczenie. Niedawno rozwiodłam się z Polakiem i nie bardzo chciałam wstępować od razu w drugi związek małżeński. Nie wiedziałam też, gdzie mielibyśmy mieszkać. Ale pod wpływem silnych emocji przyjęłam oświadczyny. Rodzina Sayeda powitała mnie bardzo ciepło. Nigdy nie czułam takiej serdeczności od obcych ludzi. Popłakałam się ze wzruszenia. Bariera językowa nie stanowiła większego problemu.
Jak wyglądał wasz ślub w Tunezji?
Nie było tradycyjnego ślubu, bo nie mieliśmy wiele pieniędzy. Rano, przed przyjazdem do urzędu stanu cywilnego, musieliśmy udać się do szpitala po zaświadczenie, że jesteśmy zdrowi.
Z samego przebiegu uroczystości niewiele rozumiałam. Siedziałam przy biurku razem z urzędnikiem i przyszłym mężem. A obok siedział jego tata i szwagier, którzy, jak się później okazało, byli świadkami. Nie wiedziałam, że to już jest ten moment, kiedy bierzemy ślub. Później mąż zaczął tłumaczyć mi kontrakt małżeński zawierający informację o rozdzielności majątkowej. Po powrocie do domu zjedliśmy w rodzinnym gronie obiad i tort.
Zwykle ślubne uroczystości trwają tu cztery dni. Miałam kiedyś okazję uczestniczyć w imprezie "na dachu". Panna młoda przebierała się kilka razy w piękne stroje. Zdziwiło mnie, że były oddzielne krzesła dla kobiet i mężczyzn. Muzyka i tańce w rytm bębnów też były nietypowe. Każdy mógł tu przyjść bez zaproszenia. Co ciekawe, ostatniego dnia imprezy jadło się tylko ciasteczka. Myślałam, że umrę z głodu. Śmiałam się do Sayeda, że musi przyjechać na polskie wesele i spróbować dań.
Później przylecieliście do Polski. Jak zostaliście przyjęci?
Tu już nie było tak łatwo. Moi rodzice, póki nie poznali męża, buntowali się przeciwko związkowi z muzułmaninem. Gdy leciałam w grudniu na ślub, odwoził mnie tata. Było 6-godzinne opóźnienie, podczas którego próbował mnie wielokrotnie przekonać, żebym nie leciała.
Początkowo mąż i moi rodzice widzieli się poprzez internetowe kamerki. Po ślubie przylecieliśmy do Polski i zaczęli się poznawać. Najpierw byli sceptycznie nastawieni, ale teraz wszystko się zmieniło. Mama jest zakochana w moim mężu i czasami dba bardziej o niego niż o mnie. Tata go akceptuje, ale zachowuje, typowy dla ojców, dystans. Początki były trudne z powodu barier językowych i nieufności. Obecnie jest w porządku.
Spotkaliśmy się jednak z przejawami dyskryminacji na ulicach polskich miast. Starsze osoby patrzyły na mnie z oburzeniem, bo szłam z cudzoziemcem o innej karnacji. W tamtym czasie mąż był jednym z nielicznych obcokrajowców w okolicy. Znajomi też współczuli mi, twierdząc, że na pewno źle mnie traktuje. Oceniali nas z góry, bez jakiegokolwiek zrozumienia. Nie było to przyjemne. Mąż nie mógł też znaleźć dobrej pracy. Ze względu na brak akceptacji w Polsce i chęć poprawy sytuacji finansowej wyjechaliśmy do Wielkiej Brytanii. Tu żyje nam się dużo lepiej. Panuje większa tolerancja i oboje mamy dobrą pracę.
Wychowaliście się w innej kulturze i wierze. Trudno było dojść do porozumienia?
Mój mąż jest normalnym facetem. Jak każdy ma pasje, marzenia i humory. W związku z cudzoziemcem trzeba poświęcić więcej czasu na wzajemne "docieranie się", ale przy zawieraniu kompromisów taki związek może się udać. Trzeba brać pod uwagę różnice kulturowe czy religijne. Wiele osób twierdzi, że jeśli kobieta może chodzić wieczorem tylko w towarzystwie mężczyzny, oznacza to, że zabiera jej się wolność. A to wynika z troski o jej bezpieczeństwo. Nie wiedziałam też, że mąż czuje się urażony, kiedy wychodzę z domu bez uprzedzenia. Na początku nie wszystko rozumiałam, ale starałam się pogłębiać wiedzę.
Oboje mieliśmy trudności w wyrażaniu uczuć po angielsku. Teraz często rozmawiamy po polsku. Nauka polskiego była dość zabawna. Kiedyś zrobiłam mężowi kalafior, a on odpowiedział, żebym sama jadła ten kaloryfer! Innym razem, zamiast powiedzieć oczy, z przekonaniem stwierdził "okija".
A jak spędzacie ramadan?
Mąż modli się pięć razy dziennie i długo pości. Gotujemy razem wieczorem i robimy wielką ucztę. To trochę tak jakby mieć święta przez 30 dni. Nie przeszłam na islam, ale lubię ten okres. Z kolei Sayed oczywiście nie obchodzi Bożego Narodzenia, ale smakują mu nasze potrawy, np. karp i pierogi. Nie celebrujemy razem świąt, ale czas spędzamy wspólnie.
Co zaskoczyło cię podczas pobytów w Tunezji?
Prysznice są tu bez szyb, ale mają specjalną konstrukcję z innym odpływem. Mąż myślał, że w Polsce jest podobnie i raz prawie zalał łazienkę.
Ja z kolei usiadłam nieświadomie w kafejce tylko dla mężczyzn, którzy byli bardzo tym zdziwieni.
Jazda samochodem przypomina tu jazdę rollercoasterem, bo Tunezyjczycy nie przestrzegają przepisów i parkują nawet na rondzie.
Co ciekawe, ludzie ze względu na nieznośne upały śpią tu często do południa.
Zapamiętałam też, że ryżu nie gotuje się nigdy w torebkach.
Możesz o sobie powiedzieć, że jesteś kobietą, która zachowała niezależność w związku z muzułmaninem?
Wielu kojarzy islam z przemocą i poniżaniem kobiet. Faktycznie są mężczyźni, którzy tak postępują i interpretują Koran, jak chcą. Ale nie wszyscy. W Tunezji np. wielożeństwo jest prawnie zakazane. Trzeba też pamiętać, żeby nie okazywać uczuć publicznie, ale można chodzić za rękę.
Mitem jest, że muzułmanie muszą bić kobiety. Agresja występuje w wielu religiach i krajach. Również w Polsce często jest zamiatana pod dywan, a Kościół katolicki nieprzychylnie patrzy na rozwody. Chciałabym, żeby ludzie przestali postrzegać muzułmanów jako zawsze tych złych.
To nie jest tak, że tylko ja poślubiłam obcokrajowca. On mnie również i też musiał się czasem poświęcić. Ponadto pracuję, prowadzę własny biznes i nie czuję się ograniczana. Zachowałam zatem niezależność.