Mieszkańcy Budapesztu mają dość turystów imprezujących do rana na ulicach miasta
Węgierska stolica od kilku lat przyciąga turystów spragnionych nie tylko zwiedzania, ale również imprezowania. Mieszkańcy 7. dzielnicy, słynącej z najbardziej rozrywkowej atmosfery, mówią: dosyć.
Piwo za 1,5 – 2 euro. Nocleg znaleziony za pośrednictwem serwisu Airbnb za 30 euro. "Dostajemy tu tak dużo za tak mało" – cieszą się Duńczycy, którzy do Budapesztu przyjechali na imprezowy weekend. A wtórują im Brytyjczycy i inni przybysze z droższych regionów Europy, którzy w stolicy Węgier odnaleźli mekkę niedrogiego balowania. Chętnie ją odwiedzają, bo – za sprawą rozbudowanej siatki tanich połączeń z całym kontynentem – na miejsce można dolecieć szybko i naprawdę za niewiele.
Jednak nie wszystkim jest do śmiechu. Jak informuje AFP, budapesztanie mają dosyć imprez do białego rana i dołączają do Magaluf na Majorce oraz innych ośrodków, których mieszkańcom zachowanie turystów wychodzi bokami. "Ściany mojego mieszkania drżą od muzyki, nie można spać" - skarży się Dora Garai z rozsławionej 7. dzielnicy, Erzsébetváros. "Rano muszę sprzątać wymiociny z mojego samochodu" – dodaje.
Zmęczeni sytuacją lokatorzy dzielą się przykrymi doświadczeniami na założonej na Facebooku grupie "Garai". Uważają, że bary powinny być zamykane najpóźniej o północy, a nie – jak jest obecnie – o 6 rano. Chcą również, by ratusz stworzył strefę imprezową poza centrum miasta. Mieliście kiedyś okazję zaszaleć w Budapeszcie? Uważacie, że ich żądania mają uzasadnienie?