Mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej. Co się stało z cywilizacją Rapa Nui?
Była Niedziela Wielkanocna 5 kwietnia 1722 r., kiedy to holenderski admirał Jacob Roggeveen wyruszył w podróż, żeby odnaleźć "Kraj na południu". Zamiast tego trafił jednak na zapomnianą przez Boga wyspę. Skoro już tam był, przynajmniej nadał jej imię. Ze względu na datę swojego odkrycia, do map wpisał nazwę Wyspa Wielkanocna.
Holenderski admirał nie był idealnym odkrywcą. Nawet posągom Moai, których raczej nie dało się przeoczyć, nie poświęcił zbyt wiele uwagi. Podobno nie interesował się nimi dlatego, że myślał, że są z gliny. Również jego ocena lokalnej ludności nie była najdokładniejsza. W jego oczach mieszkańcy wyspy przypominali naszych przodków żyjących w czasach prehistorycznych. Trzysta lat po tym wydarzeniu wiemy już jak bardzo się mylił.
Praojciec Hotu Matu´Ou
Pierwsi mieszkańcy dostali się na wyspę najprawdopodobniej już w pierwszym tysiącleciu naszej ery. Niektóre źródła mówią nawet o latach 400–600 n.e. W lokalnych legendach można znaleźć wzmiankę o tym, jak na plażę Anakena dopłynęły dwie wielkie kanoe. Na każdej z łodzi przybyło około 300–400 przyszłych mieszkańców wyspy. Swoją nową ojczyznę nazwali Rapa Nui (wielki kraj), według innych źródeł natomiast Te Pito o Te Henua (pępek świata). Lokalny "praojciec" nazywał się według legendy Hotu Matu´ou. To właśnie ci wszyscy ludzie napisali pierwszy wiersz we wspaniałej historii Wyspy Wielkanocnej.
Sprytni, ale prymitywni? Pomyśl jeszcze raz
Jeszcze niedawno naukowcy skłaniali się do teorii, że Rapa Nui byli, delikatnie mówiąc, narodem prymitywnym, który jednak charakteryzował się sprytem i zręcznością. To właśnie te talenty dały o sobie znać przy budowie wielkich posągów Moai. Badania archeologiczne naukowców z australijskiego Uniwersytetu w Queensland zmiażdżyły tę teorię. Jak udowodnili w prestiżowym czasopiśmie naukowym Journal of Pacific Archeology, pierwotni mieszkańcy wyspy byli dużo bardziej zorganizowani, a przede wszystkim bardziej postępowi niż się dotąd uważało.
Dowód leżał w kamieniołomie
Co więcej, dowód na potwierdzenie swojej teorii australijscy naukowcy odnaleźli w kamieniołomie, czyli miejscu "narodzin" religijnych posągów Moai. W trakcie prac archeologicznych wykopali oni mianowicie około 1600 różnych narzędzi służących obróbce kamienia. To jasne, że każdy, kto chciał pracować z kamieniem, musiał skoordynować swą pracę z innymi – powiedział Dále Simpson jr., z Uniwersytetu w Queensland. Żaden prymitywny naród nie dałby rady stworzyć tylu posągów za pomocą takiej liczby narzędzi.
W 16 osadach żyło 10 plemion
Starożytni Rapa Nui mieli swoich przywódców, kapłanów oraz zwyczajnych pracowników –mówił Simpson podczas prezentacji wyników wielkiej archeologicznej wyprawy. Wszyscy żyli z rybołówstwa, rolnictwa oraz budowy posągów Moai. Ich wspólnota socjalno-polityczna musiała więc stać na pewnym poziomie – dodał. Podczas dalszych badań okazało się, że w społeczeństwie Rapa Nui od początku panowała ścisła hierarchia. W 16 osadach żyło łącznie 10 plemion. Ariki (wódz) posiadał nieograniczoną władzę. Każde plemię miało też swojego kapłana (inetao), wojowników (matatoa) oraz rolników czy służbę, dla których używało się zbiorczej nazwy mata kio.
Tajemnica posągów Moai
Według oficjalnych źródeł mieszkańcy Rapa Nui wznieśli ponad 300 tych unikalnych posągów. Mniej więcej ta sama liczba została odkryta w kamieniołomie u stóp krateru Rano Raraku oraz na różnych przypadkowych miejscach wyspy. Kim jednak są ci niemi olbrzymi? I dlaczego niektórzy z nich stoją wyżej niż inni? Czemu większość z nich patrzy w kierunku stałego lądu, zamiast jak inne Moai, wyglądać zbliżających się do wyspy statków?
Miały chronić żywych czy raczej martwych?
Niestety nie wiemy zbyt wiele o tych pięknych olbrzymach. Przez długi czas wierzono, że posągi mają przedstawiać lokalnych wodzów. Im większe znaczenie miał przywódca, tym większy był jego posąg lub nawet kilka. Tak przynajmniej głosiły lokalne opowieści. Inne legendy mówią o tym, że jeśli gdzieś zobaczymy kilka posągów Moai obok siebie, znajdujemy się właśnie w okolicy cmentarzyska, ich głowy natomiast mają kształt twarzy tych, którzy śnią na nim swój ostatni sen. Dowodem tej teorii miałyby być oczy z koralu, które miała niegdyś większość posągów.
Przecież ludzie od dawna kładą swym martwym na powieki drogie kamienie czy też cenne monety przeznaczone dla przewoźników. Dlaczego więc Rapa Nui mieliby być wyjątkiem? Na pytanie o to, czemu większość posągów "patrzy" w kierunku pewnego lądu, a pozostałe "wyglądają" napływających łodzi nie udało się do tej pory jednoznacznie odpowiedzieć.
A może oznaczają miejsce występowania pitnej wody?
Najnowsze teorie na ten temat pojawiły się w sierpniu 2019 r. Według naukowców z amerykańskiego Bighampton University Moai nie mają nic wspólnego z obrzędami religijnymi. Szef ekspedycji badawczej Carl Lipo stwierdził, że istnieje prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że chodzi tu o posągi wyznaczające miejsca występowania wody pitnej. Teorię tę eksperci traktują poważnie, tym bardziej że w wyniku katastrofy ekologicznej zostały zniszczone jej ostatnie źródła.
Nie wierzyli własnym oczom: konie piły wodę z oceanu
Naukowcom pomógł przypadek. Zobaczyli mianowicie konie, które piły wodę bezpośrednio z oceanu. Kolejne badania wykazały, że podziemna słodka woda na wyspie przenikła do tamtejszych jaskiń oraz przybrzeżnych źródeł. "Podczas odpływu na brzegu niespodziewanie pojawiały się liczne prądy czystej słodkiej wody, która następnie mieszała się z morską" – opisywali zjawisko zachwyceni badacze.
To nie ufo, to Polinezyjczycy!
Prawdziwą rewolucję spowodował swego czasu pisarz i publicysta Erich von Däniken, który w swej książce Wspomnienia z przyszłości napisał, że prawdziwymi autorami posągów są przybysze z innej planety, którzy na zapomnianej wyspie znaleźli schronienie po katastrofie swojego statku. Jednak sceptycy nie byli zainteresowani tą teorią. Co więcej, badania archeologiczne i genetyczne przeprowadzone w ciągu ostatnich lat ponad wszelką wątpliwość wykazały, że autorami posągów byli Polinezyjczycy.
Nie tylko głowy!
To, że słynne posągi na Wyspie wielkanocnej tworzą nie tylko głowy, ale także korpusy odkryła już pierwsza ekspedycja z roku 1919, prowadzona przez słynną brytyjską archeolog i antropolog Katherine Marię Routledge. Nie miała ona jednak dość czasu, aby z pomocą wykopalisk dowiedzieć się, jak głęboko zakopane są "ciała" posągów Moai.
150 posągów pogrzebanych na wulkanicznym zboczu
Ostatecznie udało się tego dokonać amerykańskiej archeolog i profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles Jo Anne Van Tilburg. Od roku 1982 w ramach swoich badań stopniowo odsłoniła ona całe posągi. Fotografie korpusów Moai ukrytych do tego czasu pod ziemią były światową sensacją. Około 150 posągów było zakopanych w wulkanicznym zboczu aż do poziomu ramion. Są to te najbardziej znane, najpiękniejsze i najbardziej fotogeniczne posągi na Wyspie Wielkanocnej – mówiła z nieukrywanym zachwytem Jo Anne Van Tilburg.
Mistrzowie kamieniarstwa dostawali w nagrodę… tuńczyka
W trakcie wykopalisk okazało się, że posągi stoją na brukowanych kamiennych "postumentach" zakopanych głęboko w ziemi. Co więcej, znajdują się w nich widoczne gołym okiem dziury, które miały najwyraźniej służyć do umieszczenia w nich drewnianych kłód podpierających posągi. Oprócz dużej ilości czerwonego pigmentu odnalezionego przez naukowców i służącego prawdopodobnie do zdobienia Moai archeologów czekała kolejna niespodzianka. W fundamentach jednego z pomników odkryli oni mianowicie… resztki tuńczyka. W ten sposób potwierdziły się opowieści tubylców, według których najlepsi z kamieniarzy dostawali za swoją pracę właśnie mięso z tuńczyka.
Znaki na plecach
Kolejną tajemnicą wciąż jeszcze czekającą na swoje rozwiązanie jest sekret petroglifów znalezionych na plecach większości z wykopanych posągów Moai. Czy to możliwe, że są to oficjalne "podpisy" mistrzów kamieniarstwa albo godła kamieniarskich rodzin? Teorię tę zdaje się obalać fakt, że znaków na posągach jest zbyt wiele. Poszukiwacze przygód oferują więc inne rozwiązanie. Czy może chodzić tu o klątwę rzuconą na tych, którzy chcieliby naruszyć wieczny spokój Moai? Formę klątwy, jaką można znaleźć w grobowcach egipskich faraonów?
Kapelusze z wulkanicznego krateru
Brytyjscy naukowcy z Uniwersytetu w Londynie i Manchesterze doktorzy Colin Richards i Sue Hamilton zajęli się natomiast innym szczegółem posągów Moai, a mianowicie nieco ekstrawaganckimi kapeluszami na ich głowach, którym miejscowa ludność nadała nazwę pukao. Naukowcy dokonali ważnego odkrycia podczas prac wykopaliskowych w wyglądającym niepozornie kraterze wulkanicznym. Z pewnością to właśnie w miejscowym kamieniołomie Puna Pau wydobywało się materiał na te czerwone kapelusze.
Z kamieniołomu do doliny
Naukowcy potwierdzili, że wytworzone w kraterze nakrycia głowy, które według najnowszych badań kopiowały modne fryzury z czasów swojego powstania, artyści kończyli już bezpośrednio w kamieniołomie, a następnie toczyli je po nowo odkrytej drodze bezpośrednio do doliny, gdzie umieszczali je na głowie Moai. Wydaje się, że tubylcy toczyli kapelusze ręcznie lub za pomocą drewnianych polan – twierdzi dr Richards. Jednak klucz, według którego ich twórcy wybierali pasujące głowy oraz sposób, w jaki udało im się dostać je na górę, pozostaje po dziś dzień tajemnicą.
Szamani i kapłani ożywiali posągi?
Brytyjscy naukowcy przypisują wulkanicznym nakryciom głowy przede wszystkim silne znaczenie rytualne. Polinezyjczycy postrzegali naturę jako żywy organizm; kiedy uformowali kapelusz z kamienia, a następnie włożyli go na głowę posągu, miał w niego wstąpić duch – wyjaśniał dziennikarzom dr Richards. Erich von Däniken przypisywał "ożywianie" posągów natomiast głównie plemiennym kapłanom oraz szamanom. Był on zwolennikiem teorii, że Maoi mogą zacząć się poruszać jedynie dzięki ich duchowej sile.
Polacy na wyspie
Polacy prowadzą badania archeologiczne na Wyspie Wielkanocnej od roku 2001. Polski zespół składający się z archeologów, antropologów, architektów oraz speleologów różnych specjalności zajmuje się głównie dokumentacją jaskiń oraz ich ochroną. Ponieważ część jaskiń wciąż jeszcze jest własnością wyspiarskich rodów oraz spełnia funkcje sakralno-pogrzebowe, ich badanie nie jest proste. Polscy naukowcy wykonali do tej pory plany ok. 340 z nich. Pozostało ok. 700, których lokalizacja jest już znana.
Porozrzucane Moai nie istnieją
Ponieważ wielkie badania posągów Maoi jeszcze się nie skończyły, możliwe, że czekają nas jeszcze kolejne niespodzianki. Jedną z nich są dane opublikowane przez prestiżowe czasopismo naukowe "Journal of Archaeological Science", które postawiły na głowie teorię o tym, że wszystkie rzeźby miały być umieszczone na wybrzeżu. Teoria ta zakładała, że figury leżące w różnych częściach wyspy zostaly tam pozostawione przez leniwych tubylców. Naukowcy przypuszczają, żę przede wszystkim posągi umieszczone w kamieniołomach nie są jedynie niedokończone, ale były przeznaczone do oddawania im czci bezpośrednio w tym miejscu.
Woda i nawozy sztuczne
Może się też okazać, że posągi były formą podziękowania naturze za jej dary, które tubylcy znaleźli właśnie w kamieniołomach. Na przykład za wodę, do której dokopano się w trakcie kopania kamieniołomu, a która pomogła lokalnej ludności przy nawadnianiu jałowej ziemi. Współcześni geolodzy pracujący na Wyspie Wielkanocnej zwrócili uwagę na fakt, że podczas wydobycia doszło do odkrycia podłoża bogatego w wapń, fosfor oraz inne minerały. Były to pierwotne nawozy, których tam bardzo potrzebowała wówczas ziemia niszczona silnymi procesami erozji. Z tego powodu Rapa Nui musieli z początku mieć poczucie, że ich kraj to prawdziwy raj na ziemi.
Ludzi-ptaki pożarły rekiny
W niektórych wyglądających śmiertelnie poważnie przewodnikach będziecie mogli przeczytać, że drugim najważniejszym magnezem na turystów (zaraz za posągami Maoi) jest tzw. Człowiek-Ptak. Jego coroczne wybory miałyby być niezapomnianym spektaklem. Jest to jednak niestety bzdura, a autorzy podobnych artykułów najwyraźniej zatrzymali się w czasie, a konkretnie spóźnili o jakieś 150 lat.
Rodziny wybierały swoich reprezentantów
Kult Człowieka-Ptaka na wyspie rzeczywiście istniał. Młodzi i wyćwiczeni mężczyźni byli co roku wybierani przez swoje rodziny, aby następnie mogli się zmierzyć w rywalizacji o tytuł Człowieka-Ptaka. Pół roku przygotowywali się na chwilę, kiedy to będą mogli rzucić się w morskie fale, aby dopłynąć na sąsiednie miniaturowe wysepki Motu Nui, siedzibę rzadkiego gatunku ptaka manutara, czyli rybitwy czarnogrzbietej.
Kusząca nagroda dla zwycięzcy
Zadaniem zawodników było znaleźć świeżo zniesione jajo tego uświęconego kudłacza, przepłynąć z nim pięciokilometrową odległość z powrotem na Rapa Nui, a następnie dotrzeć z nienaruszonym jajkiem przez strome klify do wioski Orongo. Zwycięzca turnieju oraz jego rodzina zyskiwali wyjątkowy bonus, a mianowicie całoroczną kontrolę nad wymianą handlową na Wyspie trwającą aż do kolejnego konkursu.
Uczta dla rekinów!
Być może zadajecie sobie teraz pytanie, co w tym trudnego. Po półrocznym treningu pływacy mogliby już przecież bez problemu poradzić sobie z około dziesięciokilometrową odległością. Co więcej, turniej odbywał się bezpośrednio po zniesieniu jaj przez ptaki, co znacznie ułatwiało ich znalezienie pomiędzy kamieniami. Problem polegał na tym, że trasa zawodów aż roiła się od rekinów, które za każdym razem cieszyły się z odwiedzin specjalnych gości. Kiedy w roku 1867 Rapa Nui zdali sobie sprawę, że poczet potencjalnych Ludzi-Ptaków wyraźnie się uszczuplił, zakończyli zabójczą rozrywkę.
Nagle życie na wyspie się zatrzymało
Ze względu na lokalne warunki atmosferyczne, liczba mieszkańców wyspy nadal pomyślnie rosła. Jeszcze w roku 1550 Rapa Nui zamieszkiwało ok. 15 tys. szczęśliwych tubylców, z tym że już pół wieku później sytuacja się znacznie pogorszyła, tak jakby życie na wyspie nagle się zatrzymało.
Raj na ziemi
Naukowcy mają nawet osobne pojęcie na to, co stało się potem. Tym pojęciem jest tzw. ekocyda, a propagatorem tej myśli amerykański naukowiec, pisarz, profesor geografii oraz fizjologii na Uniwersytecie Kalifornijskim Jared Mason Diamond. W swojej książce Upadek wygłosił on teorię, że potomkom Hotu Matu wydawało się, że odkryli prawdziwy raj na Ziemi – wyspę pośrodku oceanu pełną zdrowych palm, otoczoną morzem pełnym ryb.
Pułapka, z której nie było ucieczki
Z tym że raj na Ziemi okazał się z czasem jednocześnie śmiertelną pułapką. Ponieważ wyspa leży daleko od stałego lądu, jej ziemia nie może być użyźniania pyłem wulkanicznym transportowanym przez wiatr. Co więcej, lokalne wulkany były już od stuleci nieczynne. Tubylcy nie mogli również jak w przypadku Egiptu i Nilu polegać na regularnych powodziach. Na tej suchej i dość chłodnej wyspie trudno było znaleźć jakąś rzekę lub chociażby potoczek.
Kiedy z wyspy zniknęły palmy…
Czy ta rozwinięta cywilizacja zniszczyła w końcu sama siebie? Odpowiedź na to pytanie jest niestety częściowo twierdząca. Miejscowi nauczyli się wprawdzie doskonale korzystać z rosnących na niej palm i przemieniać je w pewien rodzaj drewna opałowego, umieli wytworzyć z nich kanoe, których używali do połowu ryb nawet daleko od wyspy, jednak zmniejszali oni w ten sposób co roku powierzchnię palmowych gajów, tak że pewnego dnia drzewa kompletnie z niej zniknęły. Nowe palmy nie urosły, a Rapa Nui zdali sobie sprawę, że znajdują się w pułapce. Nie mieli już mianowicie z czego budować łodzi. Po tym, jak z wyspy zniknęły również jedwabniki, nie było też z czego upleść sieci rybackich. W końcu tubylcy musieli się przeprowadzić z powodu zimna ze swych romantycznych chatek do chłodnych i bezosobowych jaskiń.
Cywilizacja Rapa Nui uległa autodestrukcji
W ciągu kilku lat mieszkańcy wyspy stracili dostęp do mięsa oraz owoców morza. Nie trwało długo, zanim miejscowej ludności udało się też wymordować wszystkie ptaki. Również miejscowi rolnicy notowali wielkie straty. Erozja trawiła dotąd żyzną ziemię, a na niegdyś idyllicznej wyspie Rapa Nui zapanowało piekło. Jared Diamond napisał w swej książce: Upadek tej izolowanej cywilizacji jest najbardziej oczywistym przykładem społeczności, która zużyła swoje zasoby ulegając w ten sposób autodestrukcji.
Kanibalizm i wyniszczająca wojna domowa
Rapa Nui, wcześniej rozpieszczani przez przyrodę, poznali uczucie głodu. Na wyspie na jakiś czas pojawił się nawet kanibalizm. Trzeba było znaleźć winnego tej trudnej sytuacji. Właśnie w tym czasie nastąpiła kulminacja sporów pomiędzy pojedynczymi plemionami, która zakończyła się wojną domową. Wszyscy walczyli ze wszystkimi. Ale czy na pewno ta wyniszczająca wojna domowa była główną przyczyną tego, że niegdyś tak dumna i rozwinięta cywilizacja Rapa Nui stanęła na skraju wyginięcia? Czy może chodziło o coś zupełnie innego?
Na pewno nie groziło im wymarcie
Kiedy w roku 1722 Wyspę Wielkanocną odkryli Europejczycy, zastali na niej wprawdzie już silnie zdziesiątkowaną cywilizację, ale także cywilizację, która powoli zaczyna stawać na nogi. Tubylcy nie wyglądali wcale jakby groziło im wyginięcie. Jednak to właśnie obcy zdobywcy doprowadzili do katastrofy.
Dopiero po trzech dniach pozwolili im zdjąć łańcuchy
Na przykład załoga amerykańskiego kutra do połowu fok Nancy, który zacumował na wyspie w roku 1805 doszła do wniosku, że przydałaby jej się tania siła robocza. W tym celu zabrali na pokład w łańcuchach dziesięć mężczyzn i dwanaście kobiet, którzy mogli je zdjąć dopiero trzy dni po wypłynięciu na pełne morze. Najwyraźniej myśleli, że Rapa Nui nie będą chcieli się buntować. Mylili się. Po zdjęciu łańcuchów wszystkich 22 jeńców natychmiast wskoczyło do morza i zaczęło płynąć w stronę domu. Tylko jeden z nich przeżył.
Łowcy niewolników porwali ponad 1500 ludzi!
Minęło prawie pół wieku, gdy społeczność Wyspy Wielkanocnej spotkał kolejny cios. W grudniu roku 1862 na wyspę przybyli bezwzględni łowcy niewolników, którzy w ciągu kilku miesięcy porwali z niej ponad 1500 mieszkańców do śmiercionośnych peruwiańskich kopalni guano. Przybyszom udało się wówczas zniszczyć wybudowaną w ciągu kilku wieków hierarchię panującą na wyspie. Niewolnikiem stał się również ostatni król Maurat wraz z rodziną.
Zdobywcy przywlekli na miejsce ospę
Jest jeszcze jedna teoria dotycząca przyczyny upadku cywilizacji Rapa Nui. Odpowiedzialni są za niego handlarze niewolników oraz ci niewolnicy, którym udało się wrócić na wyspę, ale którzy najprawdopodobniej przywlekli tam ospę. Jej epidemia miała straszliwy przebieg. W lokalnych pismach znajduje się nawet informacja, że pewnego dnia nie było już nikogo, kto by mógł grzebać zmarłych.
Chrześcijański misjonarz sprowadził gruźlicę
O resztę postarał się kościół, a konkretnie pierwszy chrześcijański misjonarz Eugène Eyraud, który dotarł na wyspę w roku 1867. Oprócz bagażu przyniósł ze sobą mianowicie również kolejne śmiertelne schorzenie – gruźlicę. Walkę z tą straszną chorobą przegrała ćwierć lokalnej ludności. Kiedy w roku 1877 na wyspie przeprowadzono spis ludności, okazało się, że na Rapa Nui żyje już tylko 111 mieszkańców. Zniszczenie jedynej w swoim rodzaju cywilizacji właśnie się dokonało.