Najbardziej tajemniczy archipelag Europy. "Bardzo bym chciała, żeby Polacy poszli tą samą drogą"
Już w trakcie pierwszej wizyty Wyspy Owcze zafascynowały ją do tego stopnia, że postanowiła tam wrócić i odkryć tajemnice Farerów. O rewolucji obyczajowej, która się tam dokonała oraz o tym, dlaczego Farerzy nie chodzą na randki, opowiada w rozmowie z WP Turystyka Urszula Chylaszek, autorka książki "Kanska. Miłość na Wyspach Owczych".
21.02.2023 | aktual.: 22.01.2024 17:03
Sylwia Król: Jak pani wspomina swoją pierwszą wizytę na Wyspach Owczych?
Urszula Chylaszek: Była krótka, ale wystarczyła, abym zainteresowała się tym regionem na poważnie. To był turystyczny wyjazd. Przez część pobytu mieszkałam w domu u pewnego Farera, dzięki czemu od razu zaczęłam poznawać codzienne życie miejscowych. Pod koniec wyjazdu czułam, że będę chciała wrócić i poznać lepiej cały archipelag. Od tego się zaczęło.
Wtedy narodził się pomysł napisania tego fascynującego portretu społeczności Wysp Owczych?
Pomysł ewoluował. Zaczęło się od tekstu, który pisałam w ramach Polskiej Szkoły Reportażu, a który trafił później do "Dużego Formatu". Ten tekst dotyczył obyczajowej rewolucji wśród Farerów. Tematy związane z relacjami, seksualnością oraz zmianą, jaka w ostatnich latach zaszła w mentalności mieszkańców archipelagu, wydały mi się najciekawsze do opisania.
Później pojawił się konkurs Wydawnictwa Poznańskiego na konspekt książki reporterskiej. To była pierwsza edycja, zgłosiłam się proponując rozwinięcie tematu z wcześniejszego reportażu. Nie wygrałam, ale wydawca zainteresował się konspektem więc zaczęłam pracę nad książką. Kilkakrotnie wracałam na wyspy żeby zebrać materiał. Skupiłam się na ludziach i na tym, jak im się żyje na tak odizolowanym archipelagu. Jak klimat, położenie geograficzne, ale też niełatwa historia oraz religia, wpływają na ich codzienne życie. To tak mały region, że wszystko się ze sobą przeplata. Np. pogoda i wyspiarska przyroda to jedne z powodów, dla których prawie nikt na Owczych nie chodzi na randki. W języku farerskim nawet nie ma takiego słowa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak wspomina pani sam proces zbierania materiałów do książki?
To był najlepszy etap: rozmowy z miejscowymi, poznawanie ich, goszczenie w ich domach. Przeważnie to ja ich odwiedzałam, na wyspach nie ma wielu kawiarni, w których można się spotkać. To był dla mnie przywilej, że obcy ludzie wpuścili mnie do swoich prywatnych światów, zaufali i podzielili się swoimi historiami. Nie zawsze mi się to udawało, niektórzy nie mieli ochoty opowiadać o sobie, zwłaszcza że chodziło o miłość, seksualność itp.
Farerzy nie są szczególnie otwarci, tym bardziej doceniam tych, którzy się na to zgodzili. Przy okazji spotkań z bohaterami nadrabiałam bardziej turystyczne zwiedzanie archipelagu, co też było świetne. Miałam okazję zobaczyć wyspy o każdej porze roku i prawie w każdych warunkach atmosferycznych. To pomaga zbudować pełniejszy obraz miejsca, o którym się pisze.
Czy było coś, co szczególnie panią zaskoczyło podczas pobytu na Wyspach Owczych?
Było kilka rzeczy, które mnie zaskoczyły, np. to, że Farerzy są bardzo rodzinni. Dla nich najważniejsza jest wspólnota. Bez wsparcia innych nie przeżyje się w pojedynkę na archipelagu, to nie jest łatwe miejsce do życia. Siła farerskiej wspólnoty kontrastuje choćby z typowym skandynawskim indywidualizmem, który widać np. w Szwecji.
Drugą rzeczą, której się nie spodziewałam, było podejście Farerów do czasu i planowania. Oni są trochę na bakier z punktualnością i organizacją czegokolwiek. Umawiają się na oko, na zasadzie "może się spotkamy, a może nie". To nie wynika z ich lekceważenia drugiej osoby, ale głównie z warunków pogodowych, które często krzyżują im plany, więc z zasady nie ustalają niczego na sto procent. Tytuł mojej książki nawiązuje właśnie do tego - "kanska" to farerskie słowo, które oznacza "być może".
Czytaj także: Wyspy Owcze. Najbardziej tajemniczy archipelag Europy
Jaki jest naprawdę stosunek Farerów do reszty nordyckiego świata? Czytając książkę, odniosłam wrażenie, że to dość skomplikowana relacja.
To prawda. Mieszkańcy archipelagu to w dużej mierze potomkowie norweskich wikingów. Kulturowo i językowo najbliżej im do Norwegów oraz Islandczyków. Tymczasem przez większość stuleci wyspy należały do Królestwa Danii, które – mówiąc delikatnie – nie najlepiej traktowały Farerów.
Wyspy Owcze wywalczyły sobie częściową autonomię dopiero w 1948 roku, dzięki wsparciu Brytyjczyków. Jedną z głównych zmian, jakie wtedy wprowadzono było ustanowienie dwóch języków urzędowych; obok duńskiego pojawił się farerski, który wcześniej był marginalizowany w życiu publicznym.
Pole działania Farerów w obrębie autonomii z roku na rok rośnie, ale politycznie to nadal część Danii. Nie są jednak w Unii Europejskiej, chociaż Dania do niej należy. Mogą stanowić własne prawo, chociaż z zasady przyjmują prawo obowiązujące w Danii. Wyspy otrzymują coroczne subwencje od duńskiego rządu.
Co ciekawe, w Danii jest o wiele więcej możliwości rozwoju, nauki i pracy dla młodych Farerów, więc bardzo często wyjeżdżają tam na kilka lat, czasem na stałe. Część mieszkańców wysp dąży do całkowitego uniezależnienia się od Danii, inni są za tym żeby było tak jak jest, głównie dlatego, że wsparcie finansowe czasem się przydaje. Zwłaszcza w czasach kryzysu, o który nietrudno, jeśli gospodarka opiera się na jednej gałęzi – rybołówstwie.
W książce pisze pani, że: "Obcokrajowiec jest zagadką. (...) Przyjeżdża taki i nic o nim nie wiadomo. Nawet jeśli jest zabawny i niegłupi, to na urodziny lepiej go nie zapraszać (...)". Trudno być turystą na Wyspach Owczych?
Turystą być łatwo. Gorzej, kiedy ktoś chce tam zamieszkać na dłużej, pracować, założyć rodzinę. Ciężko się "wkręcić" w lokalne towarzystwo. To są ludzie, którzy się znają od małego, spędzają czas w stałych grupach znajomych już od przedszkola. Razem dorastają, razem się uczą, całe życie mieszkają niedaleko siebie. Wiedzą o sobie wszystko.
Z jednej strony są ciekawi nowych ludzi i życzliwi, ale nigdy nie będą ich traktować jak swoich. Obcokrajowcy zawsze będą dla nich tymi spoza archipelagu. Farerzy, którzy całe życie mieszkają na wyspach, niełatwo zaufają komuś nowemu. O wiele bardziej otwarci są ci, którzy spędzili jakiś czas za granicą, choćby w Danii na studiach.
Jak pani sądzi, co sprawiło, że ten konserwatywny kraj przeszedł tak ogromną przemianę obyczajową?
Jest co najmniej kilka czynników, które wpłynęły na zmiany w farerskiej mentalności w ostatnich dekadach; od częstszych podróży, które otwierają na inność, poprzez internet, aż po samych ludzi, którzy mocno pragnęli zmiany. Mam na myśli np. aktywistów, edukatorów, założycieli stowarzyszenia LGBT Føroyar, które od kilkunastu lat wspiera osoby nieheteronormatywne. Ogromną rolę odegrały kobiety, które poprzez działalność na rzecz ofiar pedofilii, doprowadziły do zmian w prawie. Farerzy chcą iść z duchem czasu, laicyzują się i stawiają na dobro człowieka bardziej niż na dobro całej wspólnoty – tak jak to było kiedyś. Nie chcą pozostać w tyle za bardziej postępowymi krajami nordyckimi, a to duża motywacja.
Z książki wynika, że Farerki to wyjątkowo silne kobiety. Czy to im Wyspy Owcze zawdzięczają tę niesamowitą rewolucję?
Moja bohaterka, pastorka Anne-Mette powiedziała, że kobiety są trochę niebezpieczne dla patriarchalnego świata, bo to za ich sprawą zachodzą zmiany. Coś w tym jest. Patriarchat przeszkadza głównie kobietom, więc to one w pierwszej kolejności dążą do zmian. Kształcą się, rozwijają, chcą czegoś nowego i wiedzą jak te zmiany wprowadzić. Można powiedzieć, że to głównie one stoją za obyczajową rewolucją na wyspach. Edukacja odgrywa w tym ważną rolę, ale nie stawiałabym nacisku na wyższe wykształcenie. Kobiety z niższym mogą mieć w sobie ten sam imperatyw. Większość bohaterek mojej książki nie studiowała na uniwersytetach.
Czy zbierając materiały do książki, dostrzegła pani pewne podobieństwa społeczności Wysp Owczych do Polaków? Bardzo wiele osób uważa, że nas czeka podobna droga?
Bardzo bym chciała, żeby Polacy poszli tą samą drogą, co Farerzy. Na razie jesteśmy daleko za nimi. Mimo podobieństw, takich jak duży wpływ religii na obyczajowość, czy przywiązanie do rodziny, między Polakami i Farerami jest jednak więcej różnic. Oni są narodem nordyckim, który regularnie stara się nadgonić pozostałe kraje północy np. w kwestii liberalizacji prawa. Mają inną mentalność, są bardziej postępowi i nie cofają się. Nawet jeśli do głosu dochodzą konserwatyści, to szanują fakt, że pewne zmiany już się dokonały i nie ma powrotu do przeszłości.
U nas to różnie bywa. Poza tym myślę, że o wiele łatwiej wprowadzać zmiany w małym kraju, gdzie żyje ok. 54 tysięcy osób, niż w kraju 38-milionowym. Im więcej ludzi, tym więcej różnych opinii i ciężej dojść do porozumienia.
Urszula Chylaszek to absolwentka Akademii Sztuk Pięknych oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Zawodowo zajmuje się projektowaniem graficznym. Pisze i fotografuje. Publikowała m.in w "Dużym Formacie", "Piśmie", "Kontynentach" i "Krainie Bugu"