Polka na Wyspach Owczych. "To nie jest miejsce dla każdego"
Wyspy Owcze kojarzą się nam często z krwawymi rzeziami wielorybów i delfinów, ale ten kraj ma także zupełnie inną twarz. O plusach i minusach życia w tym miejscu, pięknie lokalnej przyrody i farerskich sposobach na szczęście opowiada Kinga Eysturland, przewodniczka, autorka bloga KierunekDania.pl.
Magdalena Owczarek: Łączysz życie na Wyspach Owczych i w Urugwaju. Jak to się zaczęło i jak udaje ci się godzić pobyty w tak odległych miejscach?
Kinga Eysturland: Na Wyspy Owcze trafiłam za sprawą stypendium naukowego, Urugwaj wybrał za mnie mój mąż. Okres od kwietnia do października spędzamy na Wyspach Owczych, a do Urugwaju wyjeżdżamy na czas europejskiej zimy. Życie w rozkroku między dwoma brzegami Atlantyku jest zarówno ekscytujące, jak i wyczerpujące. Taki styl życia wymaga stosownych nakładów finansowych i dobrej logistyki.
Nasz dom w Klaksvíku dzieli od mieszkania w Montevideo aż 11650 km, więc kiedy jesteśmy akurat w Urugwaju, a w domu na Wyspach Owczych pęknie rura, możemy liczyć tylko na pomoc przyjaciół lub sąsiadów. Funkcjonuję między dwiema półkulami od lat, więc przyzwyczaiłam się do takiego balansowania.
Co daje ci kontakt z tak odmiennymi kulturami?
Wybudzenie z rutyny, w którą wpadam, przebywając gdzieś dłużej. Podróżując, dość szybko się przystosowuję i przyjmuję zasady obowiązujące w danym miejscu. Życie w nordyckim, słowiańskim i latynoskim świecie przypomina mi o różnorodności kultur i ludzkich zachowań. Różnice między Farerami i Urugwajczykami są ogromne!
Na przykład w Urugwaju powszechny jest całus w policzek na powitanie, nawet między obcymi. Tymczasem Farerzy praktycznie się nie dotykają, kontakt fizyczny ogranicza się do uściśnięcia dłoni przy zapoznaniu. Farerzy są dość powściągliwi w okazywaniu emocji i potrzebują czasu, żeby się przed kimś otworzyć. Z kolei Urugwajczycy są bezpośredni, ale też bardziej powierzchowni. Dzięki znajomości różnych kodów kulturowych łatwiej mi nawigować pomiędzy tymi miejscami i narodami, dostrzegając przy tym własną odmienność.
Prowadzisz blog KierunekDania.pl, należysz do kolektywu Nordic Talking, z entuzjazmem opowiadasz o farerskiej codzienności. Ale też otwarcie przyznajesz, że pogoda na Wyspach Owczych jest fatalna, kuchnia kiepska, dość trudno tam się dostać, ceny są wysokie. Dlaczego więc wybrałaś sobie to miejsce na jeden z domów?
Od dziecka marzyłam o mieszkaniu na Islandii, to jedno z moich niespełnionych marzeń. Trafiłam jednak na Wyspy Owcze, które okazały się równie ciekawe. Lubię to miejsce i nie jest tak, że dostrzegam tylko jego ciemne strony. Równie chętnie mówię o plusach: bezpieczeństwie, zniewalającej przyrodzie, szacunku do drugiego człowieka.
Jestem jednak realistką - kiepska pogoda czy drożyzna na Wyspach Owczych to fakty. Ciężko mi też bronić farerskich tradycji wielorybniczych, zwłaszcza obserwując konsumpcjonizm Wyspiarzy i nonszalancję, z jaką wyrzucają jedzenie.
Czuję się częścią tego społeczeństwa, mam farerskie obywatelstwo i daję sobie prawo do wyrażania swojego zdania na temat tutejszych realiów.
Prowadzisz profil facebookowy Polonia Farerska. Czy na Wyspach Owczych mieszka wielu Polaków? Czym się tam zajmują?
Polaków na Wyspach Owczych systematycznie przybywa. Ostatnie lata to na archipelagu okres dynamicznego rozwoju - powstają nowe tunele, budynki, mieszkania. 50 tys. stałych mieszkańców to za mało, żeby sprostać tak dużej liczbie projektów budowlanych. Dlatego przyjeżdża coraz więcej pracowników zarobkowych - budowlańców, stoczniowców, kierowców, w tym wielu Polaków.
Niestety, część z nich szybko orientuje się, że ciężko zaoszczędzić przy tutejszych kosztach życia. Nie wszyscy są też w stanie znieść tak trudne warunki atmosferyczne, zwłaszcza przy pracy na zewnątrz.
Odradzam przeprowadzkę na Wyspy Owcze w celach stricte zarobkowych. To świetne miejsce dla osób szukających spokoju i życia blisko natury. Ale nie można tu liczyć na wiele rozrywek czy prywatność, bo przy tak niewielkiej liczbie mieszkańców w zasadzie każdy jest na świeczniku, a plotkowanie to farerski sport narodowy. Wszystkim, którzy marzą o przeprowadzce na Wyspy Owcze, polecam najpierw odwiedzić to miejsce, najlepiej zimą.
Zajmujesz się turystyką, prowadzisz pensjonat Eysturland Lodge w Klaksvíku. Jaki typ podróżnika przyciągają Wyspy Owcze?
Pensjonat prowadzę od 2013 roku. Początki były skromne, bo mało kto słyszał wtedy o Wyspach Owczych. Przełomem był marzec 2015 roku, kiedy na archipelagu i na Svalbardzie można było obserwować całkowite zaćmienie słońca. Pomaga też Instagram.
Dotąd przyjęliśmy tysiące gości, którzy zawsze byli dobrze przygotowani pod względem ubioru, sprzętu i nastawienia. Wyspy Owcze przyciągają miłośników szeroko pojętej Północy, górskich wędrówek i ptaków - są tu imponujące kolonie maskonurów, wydrzyków, ostrygojadów czy głuptaków.
Polscy turyści są zachwyceni Wyspami Owczymi i dobrze się tutaj czują. Z myślą o nich razem z Łukaszem Łachem prowadzę podcast "Wyspy Owcze bez tajemnic".
Czy pandemia mocno odcisnęła się na lokalnej turystyce?
Turystycznym apogeum był rok 2019, kiedy poczułam, że turystów zaczyna być za dużo. Przedtem największą zaletą Wysp Owczych był dla mnie ich odludny charakter. Dziś trafiają tu tabuny ludzi. Lokalni farmerzy są tym trochę przerażeni i nie wiedzą jak reagować, stając oko w oko z obiektywem aparatu. Wyspy Owcze znalazły się też na celowniku azjatyckich podróżników, zanim koronawirus odciął ich od archipelagu.
W 2020 roku sezon zaczął się dopiero w połowie lipca. Farerzy z jednej strony bali się wirusa, a z drugiej nie chcieli zamrażać gospodarki. Wprowadzono więc sprawny system testowania przyjezdnych. Tegoroczny sezon przeszedł bez większych perturbacji, choć turystyka jeszcze nie wróciła na dawne tory. Brakowało samochodów na wynajem, restauracje były przepełnione, a wiele prywatnych kwater nie przyjmowało zagranicznych gości.
Jak odbierałaś pandemię na odciętym od świata archipelagu na środku oceanu? Cieszyłaś się z naturalnej izolacji czy miałaś katastroficzne wizje jak z książki "Wyspa" Sigríður Hagalín Björnsdóttir?
Fabuła "Wyspy" opowiada o Islandii, która pewnego dnia zostaje kompletnie odcięta od reszty świata. Mieszkańcy są zdani tylko na siebie, walczą o przetrwanie. Czytając tę książkę, doszłam do wniosku, że w podobnej hipotetycznej sytuacji Farerczycy nie przetrwaliby nawet pół roku. Piękne krajobrazy nie zrekompensują jałowej ziemi ani uzależnienia od surowców i produktów z Europy.
Na szczęście pandemia nie była aż tak radykalnym doświadczeniem: sklepy były zaopatrzone, połączenia morskie i lotnicze nie zostały całkiem zerwane, choć były mocno ograniczone i obwarowane restrykcjami. Farerski świat w dobie koronawirusa opisał Kuba Witek, który utknął w tym czasie na archipelagu. Nakręcił wtedy dokument "Razem w izolacji".
Jesteś współautorką książki "Codziennie jest piątek. Szczęście po nordycku". Jaki jest farerski przepis na zadowolenie z życia?
Farerzy szukają szczęścia w małych rzeczach - rodzinnym spotkaniu, słonecznym dniu, smacznym posiłku, wycieczce w góry ze znajomymi. Są też bardzo rodzinni, wspólnie gotują, robią na drutach, grają w bingo lub podróżują. Pandemia skutecznie zachęciła Farerów do eksploracji własnego archipelagu, nawet odizolowane wyspy odżyły jak za dawnych lat.
Gdzie widzisz siebie na emeryturze: na Wyspach Owczych, w Urugwaju, w Polsce czy jeszcze gdzieś indziej?
Nie lubię snuć tak dalekosiężnych planów, bo wizja emerytury wydaje mi się odległa i nierzeczywista. Zazwyczaj mam plany na maksymalnie sześć miesięcy do przodu. Na razie przygotowuję się do najbliższych wyjazdów: do Urugwaju, na urlop do Afryki i na Boże Narodzenie do Polski.
Lubię powiedzenie: "Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach". Od Farerów nauczyłam się nie wybiegać zbytnio w przyszłość, a od Urugwajczyków - radości z dnia dzisiejszego.