Pandemia zabrała Portugalczykom frajdę z biesiadowania. Pedro donosi z Porto
- Portugalczycy są niebywale karnym społeczeństwem, nierewolucyjnym, nieprotestującym. Nie burzą się, nie robią scen, bo przecież jest czerwone wino i świeci słońce - o życiu w Portugalii opowiada Piotr Budka, Polak, który swoje miejsce na ziemi znalazł w Porto.
Piotr Budka - w Portugalii Pedro - z wykształcenia i zamiłowania kulturoznawca i socjolog, po kilku latach pracy dla Polsko-Portugalskiej Izby Handlowej i Teatru Narodowego São João, tworzy obecnie dział Costumer Servise dla polskiej firmy, dzieląc życie między Lizbonę i Porto, nigdy nie zapominając o swojej miłości i tęsknocie do Polski.
Prowadzi na Facebooku profil "Porto&Pedro" oferując zwiedzanie tego magicznego miasta od kuchni, pokazując zakamarki i niuanse życia w nim, których nie doświadczymy dzięki kupionemu w kiosku turystycznemu przewodnikowi. Nie bez przyczyny w jednym z odcinków telewizyjnej serii "Jestem z Polski" pokazał widzom Porto, jakie go oczarowało.
Joanna Klimowicz: Jak to było z twoją przeprowadzką do Portugalii?
Piotr Budka: Na pewno nie była to ucieczka z kraju. Przeprowadzka nie była też decyzją z dnia na dzień. Realizując dla PPCC wybrane projekty, dzieliłem czas między Polskę a Portugalię, aż w końcu osiadłem na stałe. W międzyczasie otrzymałem propozycję pracy w Narodowym Teatrze São João i zakochałem się. Zacząłem żyć jak Portugalczyk.
W moim odczuciu nie ma już emigracji na zawsze. Europa, świat są dziś otwarte i decyzje o wyjeździe nie muszą być nieodwracalne w swych skutkach. Kiedy zatęskniłem, po prostu wsiadałem w samolot. Było ogromnie dużo połączeń, dwa razy w tygodniu latał Ryanair, WizzAir, Tap Portugal, a podróż samolotem do Polski trwa 2 godziny i 50 minut - to ja dłużej jadę pociągiem z Warszawy do mamy, do Poznania. Przez wiele lat nie odczuwałem rozłąki. Dopiero w tym roku, ze względu na pandemię i dużo mniejszą liczbę lotów, jest trudniej.
Polki, które założyły w Portugalii świetnie już prosperującą firmę Dama de Copas mówiły mi o ułatwieniach dla przedsiębiorców i ogromnej otwartości Portugalczyków, dzięki czemu prościej jest tam otworzyć własny biznes. Potwierdzasz?
Raczej nie, a mam porównanie, bo przez 15 lat prowadziłem w Polsce własną firmę, a w Portugalii, by zrealizować wiele projektów, także musiałem otworzyć działalność gospodarczą. Nie odczułem, by było łatwiej czy trudniej, urzędnicy też są upierdliwi. Ale fakt, że jako ludzie Portugalczycy są niebywale uprzejmi, otwarci. Nie masz wrażenia, że ktoś ci usiłuje specjalnie coś utrudnić.
Stałeś się znany szerszej publiczności jako ten sympatyczny przewodnik "Porto&Pedro". Czym jeszcze się zajmujesz?
Ten produkt, który promowałem w telewizji, czyli organizowanie wycieczek, w pewnym momencie zajmował mi tyle czasu, że myślałem, że już tylko to będę robił. Ale… w marcu wszystko się skomplikowało. Nastała pandemia i mam dużo mniej pracy jeśli chodzi o turystów, więc okazało się, że dobrze się stało, że wcześniej zdecydowałem się na kontrakt w Lizbonie, gdzie pracuję teraz od poniedziałku do piątku. Na weekendy zjeżdżam do Porto.
Ach, czyli jednak Porto?
Tak, Porto uwielbiam. Lizbonę znałem wcześniej, bardzo przypomina mi Warszawę - z tym jej pośpiechem, korkami, zlepkiem ludzi z całego kraju. Przez to podobieństwo jest bliska mojemu sercu, ale też potrafi zmęczyć. Kiedy przyjechałem do Porto, miałem wrażenie, że to moje miejsce na ziemi, miasto uszyte na wymiar - nie za duże, nie za małe, blisko oceanu, gdzie wszędzie trafisz pieszo, nie musisz jeździć metrem. Idealne.
Zdradzisz swoje ukochane miejsca w Porto?
Porto to miasto zakamarków, a ja lubię poznawać je od kuchni, "behind the scene", błądząc dróżkami, które nie istnieją na mapach. Kiedy trzeba przejść korytarzami, przez dziedziniec, by znaleźć taras widokowy.
Tak jak w "moim" parku Virtudes schowanym za sądem, do którego wiedzie pokrętne przejście i trzeba wiedzieć, którą furtkę wybrać. A w parku jest restauracja Árvore, polecam.
Uwielbiam dzielnicę Foz, zwłaszcza jej bliższą część - Praia de Alegria czy dziewiczą, niespenetrowaną jeszcze przez turystykę dzielnicę Bonfim. I targ Bolhão, przy którym mieszkam - kwintesencję Porto, pełen sympatycznych, prostolinijnych ludzi handlujących warzywami i owocami (tymczasowo jest w przebudowie).
A czego trzeba koniecznie w Porto posmakować? Oprócz wina porto, rzecz jasna.
Zacznij od zupy zupa caldo verde, zielonej. W ogóle mieszkańcy Porto jedzą więcej zup, bo mają bardziej dżdżysty, chłodniejszy klimat niż np. Lizbona. Ja bardzo też lubię bacalhau, czyli dorsza, zwłaszcza w wersji com natas - ze śmietaną. Dla mnie to takie polsko-portugalskie jedzenie. Uwielbiam też francisinhę w sosie piwnym.
Tę bombę kaloryczną - kanapkę z różnymi mięsami?
Ciężka jest, ale co jakiś czas warto. To danie typowe dla Porto. Podobnie jak tripas - flaki, które dzielą ludzi - podobnie zresztą jak w Polsce - na tych, którzy za nimi przepadają i tych, którym już na samą myśl buzia się wykręca. Mieszkańcy Porto dodatkowo zanurzają te flaki w fasoli i ryżu. Lizbończycy przezywają ich "tripeiras" - flakożercy.
A jak Portugalczycy radzą sobie z pandemią koronawirusa?
Jako socjolog dostrzegam specyfikę narodu, która ma ogromne znaczenie w tych czasach. Otóż Portugalczycy są niebywale karnym społeczeństwem, nierewolucyjnym, nieprotestującym. Nie burzą się, nie robią scen, bo przecież jest czerwone wino, słońce świeci, życie jest piękne, zawsze jakoś było i jakoś pewnie będzie.
Nie ma walki, umartwiania się, rozbierania na czynniki pierwsze czy rząd podjął dobrą czy niedobrą decyzję, czy ma ona podstawy czy nie. Wszystkie takie emocje zasysa oceaniczna bryza. Tu nie chodzi o lenistwo, tylko specyfikę narodu, który nie będzie podskakiwał, skoro może iść.
Kiedy byłam w Portugalii na początku października, jeszcze nie trzeba było nosić maseczek w przestrzeni publicznej otwartej. A mimo to wiele osób je nosiło.
Nie ma takiego kraju w Europie, gdzie ktoś powie ci, że fajnie jest nosić maskę, a podczas upałów było naprawdę ciężko. Aż do pierwszego tygodnia października jeszcze plażowałem i widziałem osoby leżące na plaży w maseczkach, mimo że nikt im nie kazał. Tacy są zapobiegawczy! Portugalczycy chodzili w maskach nawet kiedy nie było takiego obowiązku. Teraz trzeba nosić je w określonych godzinach.
Jak zmieniło się twoje życie w pandemii?
Muszę się przyznać, że za jedną rzecz ją lubię - za home office. Można pracować z domu, wszystko załatwiać zdalnie, nie trzeba prasować koszuli (śmiech). Po pracy dla zresetowania wychodzę na rower, jeżdżę bardzo długo, wracam z zakupami, więcej niż przed pandemią gotuję. Jestem niepoprawnym optymistą. Jednak zauważyłem, że pandemia zabrała Portugalczykom niekłamaną frajdę, którą czerpali ze wspólnych obiadów, kolacji. My aż tak nie biesiadujemy, a oni non stop, i to w szerszym gronie, co najmniej pięciu - sześciu osób. Ale też mogą sobie na to pozwolić, bo jest tanio.
Sam także chodzę do "taszki", prowadzonej przez portugalską rodzinę, gdzie za 5 euro masz obiad z karafką wina. Do takich prawdziwych, realnych, niekoniecznie eleganckich miejsc zabieram Polaków.