Piotr Pustelnik: mój upór wygrał!
"Nie robię rachunku zysków i strat. Wiem jedno. Gdybym mógł cofnąć czas, to zrobiłbym dokładnie to samo. Góry były i są w moim życiu przeznaczeniem. Tak miało być" - mówi alpinista Piotr Pustelnik po zdobyciu Annapurny i skompletowaniu Korony Himalajów. Właśnie za to otrzymał nagrodę Travelera National Geographic w kategorii: wyczyn roku.
Co dla Pana oznacza zdobycie Korony Himalajów? Po 36 latach wierności górom, uprawiania himalaizmu i alpinizmu. Dodam, że swoje ośmiotysięczniki zdobywał Pan w latach 1990 - 2010, a więc przez dwadzieścia lat.
- Dla mnie Korona Himalajów to taka symboliczna wielopoziomowa kreska w życiu, bo z jednej strony to zwieńczenie całej kariery alpinistycznej w moim życiu, a z drugiej - zakończenie bardzo długiego i wyczerpującego projektu. To także sygnał dla mojej duszy, że trzeba zacząć coś nowego. Słowem, kolejny zakręt życiowy. Teraz, bo minął właśnie rok od zakończenia projektu, jestem w takim psychologicznym czyśćcu. Jeszcze nie niebo, bo stale mam wahania, co dalej robić. A już nie w piekle, bo cała psychiczna trauma związana z Annapurną odeszła nieodwołalnie. Przekonałem się o tym w Himalajach w tym roku. Rok temu na tej samej trasie, rzęziłem i dyszałem jak emeryt i rencista schorowany, a w tym roku poruszałem się jakbym miał dwadzieścia lat mniej. Psychika dużo znaczy!
Otrzymał Pan tegoroczną nagrodę Travelery National Geographic w kategorii wyczyn roku właśnie za to, że W 2010 r. stanął Pan na Annapurnie. Zdobywając tym samym (jako 20. osoba na świecie i 3. Polak) Koronę Himalajów. To była jednak nie tylko droga na szczyt, a bardziej walka z przeciwnościami losu. Bowiem Annapurnę zdobył Pan dopiero za piątym razem. Proszę opowiedzieć, co wcześniej nie pozwalało Panu zdobyć Annapurny: warunki atmosferyczne i jakie zdarzenia losowe.
- Bardzo się cieszę ze zdobycia Travlera w tym roku, choć ta wyprawa na Annapurnę była po stokroć łatwiejsza niż poprzednie. Różnica jest tylko taka, że poprzednio nie kończyłem wspinania zdobyciem szczytu a teraz tak. Moja historia zmagań z Annapurną, a właściwie zmagań z samym sobą na Annapurnie, jest długa. Zaczęła się w 2004 roku. Najpierw dwie międzynarodowe wyprawy na południową ścianę. Obie skończyły się na wysokości 7400 m. Trudności (niebanalne, bo VI, A2) i zła pogoda, i osłabienie zespołu, to główne przyczyny porażki. Potem nastąpił okres zespołu "Tres Pedros" czyli Piotr Morawski, ja i Peter Hamor. Świetna wyprawa na wschodnią grań i północno-zachodnią ścianę. Wszystko w fajnym, wspinaczkowym stylu, ale bez szczęścia, które jest w życiu potrzebne. Na wschodniej grani w czasie wejścia szczytowego osłabł i stracił przejściowo wzrok tybetański alpinista i trzeba go było sprowadzić, kosztem szczytu. Na następnej wyprawie, pogoda (burza śnieżna z piorunami) zgoniła nas spod wierzchołka. Po prostu
pech! Stąd te pięć razy :-). Ale nie jestem rekordzistą, bo właśnie tydzień temu na Annapurnę wszedł Abele Blanc z Włoch, który próbował aż sześć razy!
A co Pan teraz myśli o Annapurnie?
- Annapurna to dla mnie już przeszłość. Staram się nie myśleć o niej. Jest teraz dla mnie symbolem: uporu, góry i mnie. Mój upór wygrał!
Kojarzony jest Pan z przykładną postawą etyczną. Partnera nigdy nie zostawia się w górach, nawet w "strefie śmierci" w Himalajach, gdzie każdy może liczyć już tylko na siebie.
- Postawa etyczna w górach, to dla mnie kanon niezbywalny. Przeżyłem sporo dramatycznych chwil w górach, dlatego zdaję sobie sprawę, że trudno jest o taką postawę, gdy działa instynkt samozachowawczy. Ale jakoś nie mogę i nie mógłbym sobie wyobrazić życia po tym, jak bym zostawił świadomie partnera w górach, choćby prosił mnie o to na kolanach. Żadna góra nie jest warta takiego doświadczenia. Zresztą partnerstwo w górach, lojalność wobec partnera, spolegliwość, to cechy, które dodają uroku do wspinania. I sprawiają, że powstaje swoista, cudowna triada: góry, ja, partner. Ale partnerstwo, to rzecz, do której trzeba dojrzeć i świadomie stosować się do jego reguł. Reguł czasami okrutnych, bo zakładających porażkę w górach wskutek niedyspozycji partnera. Słowem, trzeba mieć przekonanie, że taka porażka, to dowód dojrzałości a nie słabości. Ci, którzy tego nie akceptują, niech wspinają się sami. Wtedy wszystko jest ok i fair.
Pana dwaj synowie się ostro wspinają. Piotr Morawski zginął jako 32-letni alpinista. Sam Pan mówi o strachu w górach przed śmiercią i kalectwem. Jak Pan radzi sobie z lękiem o synów jako rodzic?
- Boję się o swoje dzieci, jak każdy rodzic. Z tym, że ja bardziej, bo wiem, co robią i jakie to niesie za sobą zagrożenia. Ale tak jak moi rodzice, oswoiłem się z tym. Co jednak nie oznacza, że strach zniknął. Poza tym, muszę akceptować to co robią, bo to jest ich wybór i ich świat, do którego sam ich zresztą wprowadziłem. Jestem więc po trosze sprawcą swojego strachu. Najważniejsze, że są szczęśliwi w górach. I stoję za nimi murem, we wszystkim co robią.
Jak sam Pan policzył, w górach spędził łącznie pięć lat. Nie szkoda tego czasu z życia? Mógłby Pan w tym czasie zrobić wiele innych rzeczy. Co jest takiego w górach, co Panu to daje?
Góry mi dały i zabrały. Dały cudowne przeżycia, możliwość bycia wolnym i swobodnym i kroczenia drogą kolejnych doświadczeń. Ale też i zabrały. Zabrały te chwile, kiedy byłem potrzebny mojej rodzinie, swoim najbliższym. Zabrały ważne rodzinne wydarzenia, straciłem bezpowrotnie chwile, w których nie uczestniczyłem. Nie robię rachunku zysków i strat. Wiem jedno. Gdybym mógł cofnąć czas, to zrobiłbym dokładnie to samo. Góry były i są w moim życiu przeznaczeniem. Tak miało być.
Podobno Nepal uważa Pan za swoją drugą ojczyznę i lubi Pan bardzo Nepalczyków. Co takiego jest w tym kraju, w ludziach i w tej kulturze?
- Nepal jest moją drugą ojczyzną, bo w żadnym innym miejscu na świecie nie byłem tak długo. W Nepalu czuję się jak u siebie. Znam tych ludzi i są mi bardzo bliscy. Bardzo mi odpowiadają - charakterologicznie, temperamentem i mają takie cudowne, niematerialne podejście do życia! Ale trzeba pamiętać, że moja optyka patrzenia na Nepal jest nadal optyką - gościa, czyli kogoś, kto przyjeżdża i wyjeżdża. Więc pewnie, gdybym zamieszkał na stałe, to trochę inaczej postrzegałbym Nepal. Nie, nie mówię, że gorzej, ale inaczej. Kocham Nepal!
A jakie ma Pan górskie plany? Bo na emeryturę jeszcze chyba Pan nie przechodzi. Podobno niższe góry?
- Proszę mnie jeszcze nie pytać o plany. Teraz mogę tylko powiedzieć jedno. Góry, góry, góry. ;-)
(Marbo)
Więcej:www.piotrpustelnik.pl
| Piotr Pustelnik (ur. 1951 w Łodzi) – alpinista i himalaista, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum. Z wykształcenia inżynier chemik z doktoratem. W górach wspina się od 36 lat. Doświadczenia zdobył m.in. w Tatrach, Alpach, Dolomitach. Stanął na prawie wszystkich szczytach Korony Himalajów, ale niestety, jeden z nich - Annapurna, mimo usilnych prób, przez sześć lat pozostawał poza jego zasięgiem. Wiosną wierzchołek został w końcu przez niego zdobyty. Góra o wysokości 8091m n.p.m. jest 14 ośmiotysięcznikiem w karierze Pustelnika. Jest on trzecim Polakiem w historii (po Jerzym Kukuczcce i Krzysztofie Wielickim) i 21 osobą na świecie, której udało się zdobyć Koronę Himalajów. |
| --- |