Podróżują karetką przerobioną na kampera. Właśnie wrócili do Polski
Do Portugalii pojechali pod koniec grudnia 2019 r. przerobioną na kampera karetką. Ola i Andrzej w planie mieli odwiedzić Mongolię, Iran, Pakistan, Indie czy Nepal. Portugalia miała być trzymiesięcznym przystankiem, ale pandemiczny los sprawił, że zostali tam na półtora roku. Właśnie wrócili. Podróż do Polski opisała dla nas Aleksandra Wiśniewska.
"Róbcie test. Francuzi cofnęli nas z powrotem do Hiszpanii, bo nie mieliśmy" – wiadomość od Kasi. Tydzień wcześniej wracali vanem z Portugalii do Polski. Tę samą trasą, którą wkrótce będzie przemierzać nasza karetka.
Po półtora roku w kraju słodkiego porto, sardynek i 1001 rodzajów bacalhau, wracamy do Polski. Chcemy podrasować samochód do kontynuacji podróży na Alaskę, a przede wszystkim – zaszczepić się.
Żegnaj Portugalio
W piątek w niewielkiej klinice pod Lizboną robimy testy na COVID-19. W sobotę odbieramy wyniki – szczęśliwie negatywne – i pędzimy do Porto. Znajomi już czekają na tarasie restauracyjnym przed wielkim telewizorem. Wkrótce zacznie się mecz piłki nożnej: Niemcy – Portugalia. Teoretycznie jest zakaz publicznych transmisji gry. Jednak gorąca piłkarska krew portugalska bierze górę. Policja magicznie znika z ulic na 90 minut. Potem z kolei znikają telewizory, a pojawiają się patrole. Osowiałe sromotną porażką mistrzów Europy. Polska natomiast remisuje z Hiszpanią. Z nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone, niedzielnym porankiem opuszczamy Portugalię, która stała się naszym domem na 18 pięknych miesięcy.
Przeprawa przez granicę z Hiszpanią przebiega bezproblemowo. Już kilka tygodni temu kraj mocno rozluźnił pandemiczne obostrzenia i przestał wymagać testów. Przynajmniej przy przekraczaniu granicy drogą lądową. Oczekujemy, że podobnie jak Portugalia, Hiszpania odżyła po długich okresach lockdownu. Że wróciła do swojej biesiadnej natury i gwarnych spotkań przy tapas i winie. Nic bardziej mylnego.
– Szczerze mówiąc, nikomu się nie chce wychodzić z domu – mówi Hiszpan Tiago. Oprócz nas jedyny gość restauracji malowniczo pokrytej bluszczem i wielkimi czerwonymi kwiatami, które pachną tak słodko, jak wino Rioja w naszych kieliszkach. – Jedni mówią, że to wciąż ze strachu przed wirusem. Inni, że dopadła nas jakaś narodowa depresja, marazm. Zbyt długo zamknęli nas w domach. Zaszły zmiany, które ciężko będzie odwrócić.
Słowa Tiago potwierdzają niemal puste ulice kraju. Po szosach przemykają jedynie samochody, które muszą. Kamperów – i to tylko na zagranicznych rejestracjach – jak na lekarstwo. Bardzo nietypowa sytuacja dla Hiszpanii – caravaningowego raju. Przepiękne górskie krajobrazy prowadzą nas do granicy z Francją. Pod sinym niebem, nieustannie płaczącym deszczem wydają się odbijać melancholię kraju.
Tymczasem granica Hiszpania – Francja świeci pustkami. Nie ma nikogo. Ani podróżnych, ani straży. Nic. Być może wszystkie kontrole skupiły się na dużych przejściach granicznych, które my omijamy. Nie narzekając, chowamy testy do kieszeni i jedziemy dalej. Noc spędzamy przy ślicznym kościółku schowanym pośród lasu na szczycie wzgórza.
Poranny gwar towarzyszy nam przez całą trasę przez Francję. Na uliczkach schludnie utrzymanych miasteczek pełno ludzi. Niezmordowanie spacerują w tę i z powrotem pomimo szarej, ciężkiej od deszczu aury. Nad oprószonymi zielenią klifami dołączamy do nich. Delektujemy się "bezmaseczkową" wolnością. W Portugalii nawet na zewnątrz trzeba było je nosić. Niespiesznie docieramy do niemieckiej granicy.
I znów nic. Kontroli brak. Informacje, które uzyskaliśmy przed wyjazdem z Portugalii, mówiły, że do Niemiec można wjechać bez testu. Z tym, że jeśli się kraju nie opuści w ciągu 48 godzin, trzeba go wykonać na miejscu. Ważność naszego testu nie przekroczyła jeszcze 72 godzin. Również byłby zaakceptowany. Tymczasem wyraźnie niepotrzebny papier znów ląduje w czeluściach kieszeni. A my pędzimy do najbliższego miasteczka. Zaraz zaczyna się mecz o wszystko. Polska zmierzy się ze Szwecją.
Nie dane jest nam go obejrzeć. Wszystkie bary i restauracje pokazują tylko spotkanie Słowacja – Hiszpania. Trudno. Przynajmniej popatrzymy na nieustannie wyświetlany pasek z wynikiem naszej reprezentacji.
- Jeśli chcecie stolik w środku, musicie pokazać test – kelnerka z baru zagradza nam drogę. – A! Nie ma sprawy. Proszę bardzo – pewni swego wyciągamy wreszcie przydatny papier. – Hmmm, no tak. Tylko że my wymagamy, żeby test był wykonany do 24 godzin wstecz i ten jest już przedawniony. Ale wiecie co, wchodźcie. Te zasady żadnej logiki nie mają. No bo na przykład, przy stolikach na zewnątrz możecie siedzieć bez okazywania testu. Ale toalety mamy w środku. Więc jak chcesz skorzystać to i tak wchodzisz do środka. Do łazienki testu nie trzeba. Bzdura jakaś.
Przez całą noc niemieckie niebo płacze z nami nad zaszlachtowanymi nadziejami Polaków. Płacze tak, że robi zwarcie w instalacji elektrycznej karetki i następnego dnia na słynne niemieckie autostrady wjeżdżamy w trybie awaryjnym. Samochód nie jedzie szybciej niż 40 km/h. Resuscytujemy wszelkie kable, dokładnie je susząc. Do tego, w pierwszym lepszym miasteczku w razie czego szukamy części. Nie ma większego problemu. W końcu jesteśmy w ojczyźnie Mercedesa. Awaria jak się pojawiła, tak znika. Tylko że próby jej usunięcia kosztują nas pół dnia zwłoki. Dodatkowo dzień sponsorują niezliczone remonty "autobahnów". Korki ciągną się czasem przez kilkadziesiąt kilometrów.
Witaj Polsko
W ślimaczym tempie późnym wieczorem docieramy do granicy z Polską. Kontroli oczywiście brak. Nie mamy już sił ani jechać dalej, ani szukać odosobnionego noclegu. Wciskamy się pomiędzy tiry, na pierwszym lepszym parkingu. Tym bardziej że rozpętuje się burza jak piękna, tak przerażająca. Jak się okazało, również niszczycielska.
Rankiem dochodzą nas wiadomości o potwornym załamaniu pogody, trąbach powietrznych i gradobiciach. Teraz natomiast aura pokazuje łaskawsze oblicze. Polska wita nas słońcem, ciepłem i przepiękną podwójną tęczą.Przed nami jeszcze tylko 200 km i jesteśmy w domu. Noga robi się coraz cięższa na pedale gazu. Coraz trudniej usiedzieć w fotelu. Cyfry na liczniku kilometrów zmieniają się zbyt wolno. Raz po raz telefony od rodziny: "Gdzie jesteście?", "Długo jeszcze?". Nie, już nie długo. Już cieszymy się, rozpoznając miasteczka, szosy i zakręty, które przemierzaliśmy niezliczoną ilość razy. Już tylko 100 km, 70, 50...
Witaj Polsko. Tęskniliśmy.
Aleksandra Wiśniewska - z wykształcenia dziennikarka, z zamiłowania – podróżniczka. Chcąc połączyć obie pasje, zrezygnowała z pracy w korporacji i zamieniła wygodne życie na telepanie się ciasnym kamperem po bezdrożach świata.