WyspyPolacy na Islandii. "Nie miałam bladego pojęcia, że taki kraj w ogóle istnieje"

Polacy na Islandii. "Nie miałam bladego pojęcia, że taki kraj w ogóle istnieje"

Gdy opuszczali Polskę, większość z nich nie potrafiła wskazać, gdzie Islandia leży na mapie. Dziś nie wyobrażają sobie innego miejsca na Ziemi. Kuba Witek, podróżnik, nakręcił o ich codziennym życiu film dokumentalny pt. "ISOLAND: Islandzkie historie polskich emigrantów".

Polacy na Islandii. "Nie miałam bladego pojęcia, że taki kraj w ogóle istnieje"
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com

12.12.2018 | aktual.: 12.12.2018 21:08

Kuba Witek w 2016 r. przemierzył samotnie Krainę Ognia i Lodu na dwóch kółkach. Doznał wtedy wiele sympatii od Polaków mieszkających na tej wyspie. Po roku wrócił i nakręcił o nich opowieść.

– Podczas mojej samotnej wyprawy rowerowej po Islandii spotkało mnie bardzo wiele życzliwości ze strony rodaków. Dzięki codziennym relacjom na Iceland News Polska moją podróż śledziło i wspierało wielu emigrantów z naszego kraju. Rok później postanowiłem wrócić, żeby poznać ich bliżej i zapytać o ich nadzieje, zachwyty i rozterki, które związane są z życiem na odległej wyspie – mówi Kuba Witek, autor filmu i podróżnik. – Moi bohaterowie mnie zafascynowali. Potrafili poradzić sobie w kraju odmiennym kulturowo i trudnym do asymilacji. Prowadzą własne firmy i w większości świetnie sobie radzą. Choćby Maciek, który z sukcesem prowadzi bar z kebabem, podróżuje po całym świecie, ma piękny dom i powinien prowadzić wykłady z prowadzenia do biznesu.

Podróżnik zdjęcia kręcił w ciągu dwóch tygodni. I znów postanowił zrealizować zadanie sam. Bez dźwiękowca ani operatora, postawił sobie ambitny plan i wyruszył w drogę.

– Pomyślałem, że to będzie bardzo dobry pomysł, żeby spędzić z moimi bohaterami dzień lub dwa w bardziej intymnej atmosferze. Myślałem, żeby zatrudnić fachowców, ale w końcu zrezygnowałem z tego pomysłu. W końcu wszystko robiłem w pojedynkę. Dzięki temu udało mi się stworzyć dobrą atmosferę i otworzyć moich rozmówców – opowiada autor filmu.

Jaki portret naszych rodaków wyłania się z tego materiału? Okazuje się, że jest w nich silny duch przedsiębiorczości, prowadzą własne biznesy, nie zatracając się w pracoholizmie, wiodąc przy tym spokojne, szczęśliwe życie. Choć Hekla i Katla nie dają o sobie zapomnieć, a turyści wkraczają z butami w ich nieskazitelną przyrodę. Jak się żyje w tej odległej krainie?

– Nie wiedziałam, gdzie Islandia leży na mapie, nie miałam bladego pojęcia, że taki kraj w ogóle istnieje. Dowiedziałam się, że w fabryce ryb potrzebują ludzi do pracy, to przyjechałam – mówi Bogusia, która dziś pracuje w domu spokojnej starości i mieszka w Stöðvarfjörður na wschodzie kraju. Na Islandię przyjechała w 1991 r., prawie 28 lat temu.

Obraz
© ISOLAND

– Było to w czasach, gdy rodziła się w Polsce wolna gospodarka. Próbowałem wtedy prowadzić własną działalność, ale niestety nie wyszło i ruszyłem za chlebem w świat. Przyjechałem na Islandię w środku arktycznej zimy i już po tygodniu zakochałem się w tym kraju – opowiada Gregor, który od 22 lat mieszka w Dalvik w Północnej Islandii. Od kilku lat prowadzi własną restaurację á Gregor’s i jest spełnionym człowiekiem.

– Nic nie wiedzieliśmy o tym kraju. Ktoś się z nas śmiał, że lecimy na białe niedźwiedzie. Każdy był przekonany, że tutaj jest tylko lód i przeraźliwa zima. Gdy Zbyszek, jeszcze wtedy mój narzeczony, a dzisiaj mój mąż pokazał mi, gdzie jest Islandia, to mnie to przeraziło – opowiada Sylwia, która wraz ze Zbyszkiem i trojgiem dzieci (Karolina, Ania, Adaś) od 19 lat mieszka na Islandii. Obecnie w Selfoss na południu kraju.

Obraz
© ISOLAND

W większości takie głosy pojawiają się wśród rozmówców Witka, a poza tym jedni mieli przyjechać na chwilę, a zostali 10 lat, jeszcze inni jechali za miłością swojego życia, kolejni uciekali od problemów, od biedy, od dnia codziennego w Polsce.

– Nie spodziewałam się, że wylądujemy na kompletnym odludziu, że w obrębie naszego wzroku nie będzie żadnego domu – wspomina Kasia, która od ponad dwóch lat pracuje na farmie i prowadzi portal islandzkifarmer.pl.

– Gdy znalazłem się w Keflaviku, nie wiedziałem gdzie jestem. Wstałem rano. Mnóstwo śniegu. Dali mi mapę turystyczną. Wziąłem kabanosa. Nałożyłem plecak na plecy i poszedłem szukać pracy. Zgubiłem się, poszedłem w inną stronę i dzięki temu znalazłem świetne zajęcie. Po dwóch czy trzech godzinach szukania. Jako szef kuchni. I tak już zostałem – opowiada o swoich początkach Maciek, który na Islandii mieszka od 10 lat i z sukcesem od trzech lat prowadzi Viking Kebab.

Ufni, otwarci, gościnni

Na pytanie, jacy są Islandczycy, Polacy wymieniają same pozytywne cechy.

– Ich ulubiona maksyma brzmi: "Nigdy nie jest tak źle, żeby mogło być gorzej". Pogodnie spoglądają na nadchodzący dzień, nie uskarżają się, nie są malkontentami – opisuje swoich sąsiadów Gregor.

Obraz
© ISOLAND

– Są bardzo szczerzy, gościnni, może nawet zbyt ufni. Teraz to się zmieniło, gdy więcej ludzi zaczęło napływać z Europy. Wcześniej każdy dom był otwarty, w samochodzie były kluczyki, teraz jest inaczej. Ale myślę, że gdybyś ktoś zapukał do jakiegoś domu i spytał, czy może skorzystać z toalety, to nie byłoby z tym problemu. Przypuszczam, że każdy otworzyłby drzwi – zauważa Bogusia.

Na ufność i otwartość Islandczyków zwracają również uwagę Grzesiek i Kasia, którzy od ponad dwóch lat pracują na Islandii. Wspominają choćby pierwszy dzień w nowym miejscu. Nie dość, że zaoferowano im parter w domu gospodarzy, w pełni umeblowany i wyposażony to jeszcze, gdy Polacy obudzili się następnego dnia okazało się, że dom był zupełnie pusty, nikogo w nim nie było. Na stole czekało na nich śniadanie. Byli kompletnie zaskoczeni, że obcy ludzie zostali zostawieni sami sobie.

– Islandczycy są pozytywnie nastawieni do nowych ludzi. Dają szansę zaaklimatyzowania się, ale trzeba spełnić kilka warunków. Jednym z nich jest próba zrozumienia ich kultury i nauki języka. Jeżeli ktoś nie wykazuje chęci zainteresowania ani nie podejmuje próby nauki islandzkiego, to niestety automatycznie tę osobę odsuwają od siebie. Nie dają w nieskończoność kredytu zaufania – zauważa Gregor.

O innej sytuacji opowiada Bogusia.
– Gdy pracowałam jeszcze w fabryce ryb zdarzyła mi się historia, o której chcę opowiedzieć. To było wtedy, gdy umarł papież Jan Paweł II, a brygadzista nie chciał nam, Polakom, dać wolnego. Powiedział, że jeśli nie przyjdziemy do przetwórni, to nas zwolni. Więc przyszłyśmy. Islandki powiedziały mu, że one nie przystąpią do pracy, jeśli my nie dostaniemy wolnego do godz. 14:00 – mówi kobieta.

"Poczekaj pół godziny, a klimat się zmieni"

Islandia jest położona daleko na północy i blisko kręgu polarnego. Tutaj spotyka się ciepłe, wilgotne powietrze z południa z zimnym, suchym polarnym. To zderzenie łagodnego i ciepłego klimatu oceanicznego z zimnym arktycznym powoduje różne skutki, m.in. częste zmiany pogody w ciągu dnia, nagłe opady, nagłe oziębienia i równie szybkie ocieplenia.

– Klimat jest surowy, ale ja jestem nim zafascynowany. Jest takie powiedzenie islandzkie: "Jeżeli nie pasuje ci pogoda, poczekaj pół godziny, a na pewno się zmieni" – zauważa Gregor.

Nieco inaczej o panującej aurze pogodowej mówi Sylwia, która wspomina, że 3 lata temu nawiedziła ich taka zima, że naliczyła aż 40 sztormów. Pracująca na farmie para wspomina, że zima trwała tutaj 5 miesięcy, a oni byli praktycznie odcięci od świata.

– Pamiętam jeden taki rok. Do domu miałem ok. 400 metrów i…. pokonywałem tę trasę ponad godzinę, czołgając się pod wiatr w zaspach śniegu. Dotarłem w pewnym momencie na cmentarz, dotknąłem nagrobku, bo nie było żadnej widoczności i wtedy wiedziałem, że na prawo jest dom, w którym mieszkam – opowiada Gregor.

Do surowego klimatu można się przyzwyczaić, jednak najgorszy jest lęk przed trzęsieniem ziemi i wybuchem wulkanów.
– To było 17 czerwca. Islandzkie święto narodowe, siedzieliśmy w ogródku i piliśmy kawę i nagle pojawił się narastający huk nie wiadomo skąd. Najpierw zaczęły skakać kamienie, a potem nastąpiło szarpnięcie. Wszystko na stołach się poprzewracało, my padliśmy na ziemię, a gdy chcieliśmy się podnieść to ta ziemia znowu zaczęła falować jak łóżko wodne. I tak leżeliśmy na tym trawniku od ok. 15:30 do 20:00 – wspomina pierwsze swoje doświadczenie Sylwia, która przyznaje, że boi się wybuchu wulkanów i na bieżąco śledzi doniesienia na ten temat.

– Jest zagrożenie wybuchem Hekli, Katla również może eksplodować. A jeśli tak się stanie, to nasz region zostanie zalany. Jest taka ciekawostka dotycząca nazwy jednego z tych wulkanów. Katla to była ponoć straszna złośnica, głośna i pyskata kobieta. Prawdopodobnie wybuch jest bardzo głośny, więc stąd to miano – opowiada mama trójki dzieci.

Nieco inaczej o tym zjawisku opowiada para pracująca na farmie.
– Obiecałem, że jak wybuchnie wulkan to się oświadczę – żartuje Grzesiek.

Obraz
© ISOLAND

Polacy mieszkający na wyspie zgodnie zauważają, że zagrożeniem dla naturalnej, nieskażonej przez człowieka przyrody są… turyści.
– Obawiam się, że Islandia może stać się zadeptanym miejscem przez turystów, że te dzikie miejsca w jeszcze większym stopniu staną się opłotkowane i oschodkowane – zauważa Sonia, krytyk sztuki.

Na brak kultury odwiedzających kraj zwraca uwagę Bogusia. Mówi o turystach, którzy wyrzucają pełne reklamówki śmieci. Marta dodaje, że urlopowicze zostawiają samochody w różnych nietypowych miejscach, przez co zdarzają się wypadki.

– Przed turystycznym boomem wszystko kosztowało o połowę mniej – zauważa przedsiębiorca. – Na podwyżkę cen skarżą się również sami Islandczycy.

Mieć coś własnego

Na zainteresowanie Krainą Ognia i Lodu przez turystów cieszą się Monika i Rysiek, którzy w miejscowości Vogar na Półwyspie Reykjanes prowadzą Arctic Wind Hotel.

– Sześć lat temu pomyślałem, żeby otworzyć własny biznes. Najpierw chciałem prowadzić pizzerię, ale szukając lokalu otrzymaliśmy taką ofertę. I pomyśleliśmy, dlaczego by nie spróbować – opowiada Rysiek. – I choć całe to przedsięwzięcie kosztowało nas wiele pracy, opłacało się.

Maciek, który dziś prowadzi Viking Kebab, zawsze marzył o posiadaniu własnej restauracji, od trzech lat wciąż spełnia swoje marzenie.

Obraz
© ISOLAND

– Najpierw, a dokładnie 3 lata temu kupiłem auto i po prostu z niego sprzedawałem kebab. Po pół roku udało mi się uzbierać pieniądze, żeby otworzyć własny biznes. Włożyliśmy razem z żoną wszystkie oszczędności, ale udało się – mówi właściciel baru.

Kolejną historią z happy endem dzieli się Gregor.
– 14 lat temu zmarła moja żona, zostałem sam z dwójką dzieci. Tak się potoczyło moje życie, że musiałem zacząć gotować. Nie przypuszczałbym, że kiedykolwiek będę prowadził własną restaurację. Choć o posiadaniu czegoś własnego zawsze marzyłem. Pewnego dnia znajomy poprosił mnie o przetłumaczenie ogłoszenia o sprzedaży baru na polski i rosyjski. Pomyślałem, że to zrządzenie losu i po prostu go kupiłem – zauważa właściciel restauracji.

– Zafascynowały mnie historie tych ludzi, którzy w miejscu odmiennym kulturowo i surowym klimacie znaleźli miejsce dla siebie i odnieśli sukces w biznesie. Być może procentuje ludzkie podejście do drugiego człowieka, a Islandczycy doceniają tę naszą polską gościnność – zauważa autor filmu dokumentalnego.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (341)