Polka w Turcji o koronawirusie. "Nie podaje się informacji, w których miastach znajdują się chore osoby"
Choć specjaliści podnoszą alarm, że krzywa zakażeń koronawirusem w Turcji szybko pnie się w górę, to ludzie nie panikują i nie wykupują żywności na zapas, ale pokornie stosują się do zaleceń. - Większość osób się boi i siedzi w domach. Jakby chcieli gdzieś wyjść, to i tak nie ma gdzie, bo wszystko jest zamknięte - mówi Wioleta Turgut, autorka bloga "Mieszkam w Turcji".
Do Turcji trafiła 3 lata temu. Przeprowadziła się tam do narzeczonego, obecnie męża. On ze względu na trudną sytuację rodzinną nie mógł przenieść się do Polski, a że mieli za sobą już 4 lata w związku na odległość, postanowiła, że to ona się przeprowadzi. Dziś Wioleta Turgut mieszka w Beyşehir w prowincji Konya w południowo-zachodniej Turcji. Pracuje jako copywriterka, działa i realizuje projekty z kobietami z Klubu Polki na Obczyźnie. Na blogu "Mieszkam w Turcji" i na Instagramie pokazuje swoje tureckie życie, które wiedzie jako żona i mama. W rozmowie z WP opowiada, jak to życie zmieniło się w czasie pandemii.
Anna Jastrzębska: Niedawno na Twitterze prof. Michael Tanchum alarmował, że wzrost zakażeń koronawirusem w Turcji jest znacznie szybszy niż we Włoszech. Jak zmieniło się wasze życie od momentu ujawnienia pierwszego przypadku zakażenia?
Wioleta Turgut, "Mieszkam w Turcji": Na chwilę obecną wygląda to podobnie jak w Polsce. Zamknięte są szkoły, teatry, kina, kluby, kawiarnie, zakłady fryzjerskie i inne miejsca publiczne. Restauracje wydają posiłki jedynie na wynos. Na bazarach nie można samemu wybierać warzyw i owoców. Ponadto osoby po 65 r. ż. nie mogą wychodzić na zewnątrz, a do sklepów wpuszcza się określoną liczbę osób.
W firmach zadbano o dodatkową ochronę. Są maseczki, żele antybakteryjne, pracownicy muszą zachowywać odpowiednią odległość między sobą, regularnie przeprowadzana jest dezynfekcja. W niektórych miejscach, np. w biurze u mojego męża, dostępne są termometry, żeby mierzyć temperaturę osobom, które tam się pojawiają.
Niektóre media informowały, że aby zapobiec rozprzestrzenianiu się koronawirusa, rząd Turcji zamierza pójść w ślady Iranu i rozważa zwolnienie osadzonych więźniów. Z tego, co się mówi w tutejszych mediach, wiadomo, że więźniowie są na bieżąco badani i dotychczas nie wykryto nigdzie zachorowań. Nie ma potwierdzonych informacji, że osadzeni mieliby być zwolnieni.
Zobacz też: Tak policjanci umilają dzieciom czas na kwarantannie
Jesteście dobrze informowani przez media o zagrożeniu związanym z COVID-19?
Informacje o koronawirusie pojawiają się wszędzie. W mediach społecznościowych, telewizji, na ulicach, przychodzą sms-y. Są przekazy o tym, jak poprawnie myć ręce, żeby nie wychodzić z domu, jeżeli nie jest to konieczne, co robić, jeżeli zaobserwujemy u siebie niepokojące objawy. Codziennie podawana jest liczba przeprowadzonych testów, nowych zachorowań, zgonów. Jedynym minusem (chociaż zależy – jak na to spojrzeć) jest fakt, że nie podaje się do publicznej wiadomości informacji, w których miastach znajdują się chore osoby.
Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan wezwał obywateli, by przez najbliższe trzy tygodnie pozostali w domach. Ulice się wyludniły, półki w sklepach opustoszały?
U nas, w Beyşehir można zaobserwować znacznie mniej ludzi na ulicach, ale życie toczy się praktycznie normalnie. To bardzo małe miasto. Ludzie chodzą do pracy, jeśli muszą. W sklepach nigdy nie było i nie ma braków. Wszystko wygląda jak zazwyczaj. Nie da się zaobserwować żadnej paniki. Z tego, co mogę zauważyć u nas w mieście, ludzie dostosowują się do zaleceń. Większość osób się boi i siedzi w domach. Właściwie nawet jakby chcieli gdzieś wyjść, to i tak nie ma gdzie, ponieważ wszystko jest zamknięte.
Twoje życie również radykalnie się nie zmieniło w czasie pandemii?
Nie. Moje życie po przeprowadzce do Turcji zwolniło (ale nie stało się nudne, wręcz przeciwnie). Mam małe dziecko, którym się zajmuję. Dotychczas pracowałam zdalnie z domu, więc tutaj również pandemia nie zmienia sytuacji. Jedyna równica jest taka, że nie wychodzimy na spacery i siedzimy w domu. Mój mąż musi jednak codziennie chodzić do pracy, więc mam jakieś obawy, ale najważniejsze to zachować we wszystkim zdrowy rozsądek.
Nie brakuje ci niczego sprzed "czasów zarazy"?
Tęsknię za ludźmi. Są pomocni, przyjaźni, bardzo gościnni, nie szukają problemów na siłę. Brakuje mi też na pewno możliwości korzystania z uroków miejsca, w którym żyję. W Beyşehir mam pyszne jedzenie, piękne krajobrazy, na wyciągnięcie ręki wspaniałe jezioro, nad którym jest położone "nasze" miasteczko. Jest to największe słodkowodne jezioro w Turcji. Park nad nim w weekendy cieszył się zawsze ogromną popularnością. Zjeżdżali się tu mieszkańcy wszystkich okolicznych miejscowości i pobliskich miast. Ludzie jadali tam śniadania na świeżym powietrzu, po południu odpalali grille. Można się było przepłynąć statkiem lub wypożyczyć rower. Teraz nie jest to możliwe.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl