Polska królowa dancehallu. "To, co w Polsce jest wulgarne, na Jamajce jest normalne"© Archiwum prywatne

Polska królowa dancehallu. "To, co w Polsce jest wulgarne, na Jamajce jest normalne"

Ma respekt jamajskich ulic. W tamtejszych klubach płacą jej za samą obecność, nie musi nawet tańczyć. Jednak gdy zaczyna się ruszać, wszystkim szczęki opadają. Polka, Ale Camara, w rozmowie z WP opowiada, jak swoim tańcem zawojowała pół świata.

Anna Jastrzębska: Widziałam, jak jeździsz na dziecięcym rowerku... do góry nogami!

Ale Camara: (śmiech) To jeden z moich popisowych numerów. Innym jest stanie na głowie na butli z gazem oraz stanie na głowie i jednocześnie jedzenie... Czasami do góry nogami też jeżdżę na deskorolce, bo ogólnie mówiąc, na głowie można zrobić niemal wszystko.

Czyli dancehall to nie tylko potrząsanie pupą?

Dancehall – a właściwie dancehall queen style, bo tę odmianę uprawiam – to przede wszystkim taki taniec, który w żaden sposób cię nie ogranicza. Możesz być zmysłowa, możesz być wulgarna. Ubrana lub rozebrana. Możesz mieć na sobie szorty, sukienkę, leginsy lub dżinsy. Buty na obcasie lub tenisówki – co tylko zapragniesz. Możesz być szczupła lub nie, choć preferowane są panie z większymi pupami i w większych rozmiarach.

Obraz
© Archiwum prywatne

Zdarzają się otyłe tancerki?

Tak, nawet bardzo otyłe. Nie chodzi jednak o rozmiar, tylko o siłę. Dancehall queen style mogą tańczyć tylko kobiety silne fizycznie. Muszą mięć tężyznę, by wykonywać te wszystkie akrobacje, i łączyć ją ze zmysłowością, seksualnością...

...która wielu Polaków wciąż chyba szokuje jako wulgarna?

To jest seksualność karaibska, zupełnie inna niż nasza. Pod tym względem dzieli nas ogromna przepaść kulturowa. To, co w Polsce jest wulgarne, na Jamajce jest zmysłowe, normalne. Kultura jamajska – tak jak inne kultury z getta – jest kulturą dosadną, wulgarną, ostrą, agresywną. Bo takie są realia ludzi, którzy tam żyją.

Ty nigdy nie miałaś z tym problemu?

Nie. Zawsze miałam wrażenie, że trochę do "naszego świata" nie pasuję. Już w podstawówce i w liceum byłam zadziorna, pakowałam się w jakieś problemy i tarapaty. Dlatego tak dobrze odnalazłam się w świecie dancehall queen dance. Jest głośny, dosadny, a kobiety tańczą głównie solo – w formie show, zawodów, swego rodzaju przepychanek i udowadniania, która jest lepsza. Bardzo lubię to "spieranie się" na parkiecie, adrenalinę z nim związaną.

A co to znaczy, że jesteś królową dancehallu?

Dancehall ma kilka odmian: jest dancehall męski – to są choreografie składające się po prostu z kroków – oraz damski. W tym ostatnim poza krokami jest też odmiana, w której się specjalizuję, czyli dancehall queen style. Po polsku to po prostu "królowa dancehallu", przy czym ja wolę to angielskie określenie, bo królową dancehallu może być też wokalistka, osoba, która organizuje imprezy, warsztaty, jakoś działa na rzecz kultury. Natomiast dancehall queen to tancerka, dziewczyna, która wygrała ważne zawody. Jeśli mowa o Polsce, będą to największe organizowane w kraju zawody – kiedyś Dancehall Queen Polska, teraz Slavic Dancehall Queen. Nawiasem mówiąc, mam obydwa tytuły. (śmiech)

Dancehall queen robi show z akrobacjami i szpagatami. Powinna umieć szokować, ma być niepowtarzalna, wyjątkowa. Żadna dziewczyna nie może kopiować innej, bo w środowisku to jest niedopuszczalne. A im bardziej się wyróżniasz, tym szybciej możesz zdobyć ten tytuł i swoją publiczność.

Jak bycie dancehall queen zmienia pozycję w środowisku?

Na Jamajce, jeśli jesteś znaną dancehall queen, masz tytuły, ludzie cię lubią i masz tzw. street respect, czyli respekt ulicy, kiedy tylko pojawiasz się na jakiejś imprezie, jesteś natychmiast rozpoznawana i zapowiadana. W ten sposób zarabia się pieniądze. Nie musisz nawet tańczyć, wystarczy, że potwierdzisz swoją obecność na wydarzeniu. A jeśli zrobisz show, otrzymujesz po prostu wyższe wynagrodzenie. U nas to jest niezrozumiałe, że ktoś dostaje pieniądze za to, że idzie do klubu, by pić drinki. (śmiech)

Obraz
© Archiwum prywatne

Zdarzało się, że słyszałaś niewybredne komentarze?

Oczywiście, na szczęście jest ich coraz mniej, bo mam już w Polsce dosyć mocno ugruntowaną pozycję. Staram się też intensywnie działać za granicą – na Jamajce czy w Nowym Jorku – więc w środowisku tanecznym tego typu komentarzy już praktycznie nie ma. Zaczyna się to zmieniać także wśród "zwykłych ludzi". Coraz więcej dziewczyn zapisuje się na zajęcia, by wyrzeźbić ciało (ten taniec rozbudowuje uda, podnosi pupę, wzmacnia ręce), nabyć umiejętności akrobatycznych, nabrać siły i pewności siebie.

Podobnie było z tańcem na rurze, który kiedyś uchodził za coś nieprzyzwoitego, a obecnie stał się po prostu popularny i niemal w każdej szkole tańca, w każdym większym mieście organizowane są jego kursy. Mam nadzieję, że wkrótce dancehall queen style wejdzie do kanonu, tak jak weszła rurka czy swego czasu tango. Wszystkie wywodzą się z biednych miejsc, we wszystkich widać ten kult kobiecego ciała, kult pośladków. Kobieta nie musi się zakrywać, ma być pewna siebie, silna, niezależna. Bez względu na to, kim jest i jak wygląda.

Obraz
© Archiwum prywatne

Za wygląd też byłaś krytykowana?

Jak najbardziej. Jeszcze kilka lat temu to było nie do pomyślenia, by tancerka miała obfite kształty. Ludziom to się nie mieściło w głowie! Wydaje mi się, że części osób nie drażnił nawet mój taniec, tylko moje rozmiary, bo – co by o mnie nie mówić – nie jestem osobą szczupłą. Niektórzy mogą powiedzieć, że jestem dobrze zbudowana, że wyglądam zdrowo, dla niektórych jestem po prostu otyła. Jak więc mogę odkrywać pupę, uda i jeszcze nimi bezwstydnie potrząsać, wyczyniać akrobacje? Powinnam raczej siedzieć w domu i płakać. W Polsce wciąż jestem jedną z większych tancerek, podczas gdy na Karaibach należę do tych o mniejszych wymiarach. Dlatego cieszę się, że coraz więcej dziewczyn zaczyna akceptować swoje ciało. Coraz częściej dorodne pośladki, duże uda są zaletą, a nie wadą.

A jak w ogóle trafiłaś do świata dancehallu?

Gdy miałam 14-15 lat, byłam "hipiską", grałam na bębnach na ulicy, jeździłam na Woodstock i inne tego typu festiwale muzyczne. Wśród moich znajomych była dziewczyna, która tańczyła afrykańskie tańce i pewnego razu zaciągnęła mnie na warsztaty afrodance. Na tych warsztatach odkryłam dla siebie taniec jako formę ruchu, ekspresji i strasznie mnie to wciągnęło. Potem pojawiły się w Polsce kursy salsy i – już będąc na studiach, w ramach zaliczenia wuefu – zapisałam się na zajęcia. Po miesiącu byłam już w profesjonalnej formacji i to bardzo dużo zmieniło w moim życiu. Zaczęłam jeździć na festiwale salsowe, poznałam mnóstwo Latynosów, wniknęłam w ten świat. Jednak pewnego razu, gdy byłam w Londynie, wszystko się odmieniło.

Po skończonej imprezie salsowej Jamajczyk, którego poznałam wcześniej, zapytał, jakie mam plany. "Idę do domu, jest 4 nad ranem" - odpowiedziałam. Na co on: "Choć ze mną na imprezę jamajską, one o tej porze dopiero się zaczynają". Dałam się przekonać i trafiłam w jakiś jamajski zakątek, a to, co zobaczyłam, totalnie mnie pochłonęło. Dziewczyny się wyginały, trzęsły pupami – na ziemi, w powietrzu, do góry nogami – robiły szpagaty i jakieś nieziemskie akrobacje...

Obraz
© Archiwum prywatne

Co wtedy pomyślałaś?

Poczułam, że to jest świat dla mnie. Zapragnęłam być taka jak one: zupełnie wolna w tańcu, niczym nieskrępowana. To było coś niesamowitego. W tamtym momencie rzuciłam salsę, buty na obcasie i sukienki. Przerzuciłam się na szorty i tenisówki, stopniowo zaczęłam odkrywać dancehall męski, damski, a potem...

...przestałaś jeździć na Kubę, do Brazylii i Afryki, a zaczęłaś jeździć na Jamajkę?

Dokładnie. Choć tak naprawdę na wyspę trafiłam stosunkowo niedawno, w 2014 r., kiedy wygrałam zawody Dancehall Queen Polska. Główną nagrodą był właśnie wyjazd na Jamajkę. Oczywiście chciałam lecieć wcześniej, jednak trochę się obawiałam, bo wiedziałam, że jest tam niebezpiecznie, że są strzelaniny na ulicach, giną zarówno miejscowi, jak i obcokrajowcy. No ale gdy wygrałam bilet bezpośrednio do Kingston, po prostu wsiadłam do samolotu i poleciałam.

I co cię spotkało na miejscu?

Rzeczywiście okazało się, że jest bardzo, bardzo niebezpiecznie. Ale da się przeżyć, tylko trzeba wiedzieć jak. A ponieważ miałam tzw. open ticket, mogłam zostać, ile chciałam. Zamierzałam zostać miesiąc, wróciłam dopiero po trzech, kiedy nie miałam już od kogo pożyczyć pieniędzy, żeby siedzieć dłużej. (śmiech) Po pół roku znów poleciałam na 2 miesiące i od tego czasu bywam na Jamajce regularnie.

Pomimo tego, że twój świeżo poślubiony mąż, Jamajczyk, mieszka w Polsce?

Tak, Johnoi przyjechał za mną do Polski, mieszka tu już blisko 3 lata. Poznaliśmy się na Jamajce, pod koniec jednej z imprez. Mój mężczyzna, obecnie już mąż, pracował jako – nazwijmy to – kurier (w Polsce nie ma odpowiednika takiego zajęcia). Na motocyklu m.in. rozwoził jedzenie, różnego rodzaju przesyłki i realizował czeki. Na Jamajce czeki są wciąż bardzo popularne, a ponieważ – jak już mówiłam – jest tam dość niebezpiecznie, istnieją specjalne firmy, którym można zlecić realizację. Pracownicy na motorach odbierają czek, jadą do banku i dostarczają na miejsce wypłacone pieniądze.

Wieczorami natomiast motocykliści są zatrudniani przez firmy specjalizujące się w promocji imprez. W dużych grupach (po 20-30 mężczyzn) zazwyczaj jeżdżą między imprezami i rozdają ulotki reklamujące eventy czy sponsorów. Po jednej z takich imprez Johnoi zaoferował, że podwiezie mnie do domu. A potem już tak woził mnie przez kilka miesięcy – został moją osobistą taksówką. (śmiech) W ten sposób się zaprzyjaźniliśmy, a po jakimś czasie zostaliśmy parą. W międzyczasie byłam w Polsce, więc trochę to wszystko trwało, a on musiał się porządnie postarać.

Obraz
© Archiwum prywatne

Jak znosi tutejsze zimy? (śmiech)

Twierdzi, że fatalnie! Ale moim zdaniem radzi sobie dużo lepiej niż ja, bo często wychodzi na zewnątrz w zwykłych tenisówkach, z gołymi kostkami, bez czapki, rękawiczek, szalika. Oczywiście ciągle narzeka, że marznie, że nie jest przystosowany do naszej zimy i że jej nienawidzi. (śmiech) Za to gdy przychodzi wiosna, Johnoi godzinami może stać przy oknie i wpatrywać się w kwitnące drzewa. Mówi, że w Polsce wiosna jest niesamowita, bo widać, jak wszystko się rodzi na nowo. Na Jamajce tego nie zauważasz, rośliny są zielone przez cały rok. Nawet jak z drzewa opadnie trochę liści, to wegetacja natychmiast zaczyna się na nowo, więc nie sposób dostrzec zmiany.

Twój mąż lubi w Polsce coś poza wiosną?

Jest kilka takich rzeczy, ale przede wszystkim cieszy się, że nie jest tak gorąco jak na Jamajce. Tam, gdy latem jesteś na zewnątrz, nie możesz nawet porozmawiać przez telefon, bo pot spływa ci po twarzy, uszach, zalewa ekran, jest dosłownie jak w saunie. U nas jest znacznie chłodniej i to jest dla niego plus.

Poza tym mój mąż trochę w Polsce zjaśniał, co mu się bardzo podoba. Na Karaibach jest bardzo popularny tzw. bleaching, czyli wybielanie skóry. Ludzie używają rozmaitych specyfików – począwszy od kremów, a skończywszy na połykaniu pigułek – które są naszpikowane chemią, szkodliwe dla zdrowia i rakotwórcze. Dodatkowo Jamajka jest krajem ubogim, więc stosuje się tanie podróbki tych mocnych i tak już niebezpiecznych dla zdrowia środków. Gdy Johnoi jeździł na motocyklu, w pełnym słońcu, jego ciemna skóra jeszcze bardziej się opalała. A w Polsce trochę "zbielał" w naturalny sposób, bez używania chemikaliów.

Obraz
© Konrad Werkowicz

Czuje się w Warszawie bezpiecznie?

Tak, i bardzo to docenia. Na Jamajce, gdy zapada zmrok, nie możesz sobie tak po prostu wyjść na ulicę na spacer. Jest zbyt niebezpiecznie. W ogóle trudno jest wyjść na spacer, trzeba wszędzie jeździć taksówkami i poruszać się wyłącznie po znanych dzielnicach. Gdy dłużej przebywasz w danej dzielnicy, ludzie cię mniej więcej znają, jesteś w miarę bezpieczny. Ale jeśli chcesz pojechać do innej, musisz mieć "obstawę", jakiegoś "ziomka", bo inaczej możesz zostać napadnięty, okradziony itd. Dlatego mój mąż wciąż bardzo to docenia, że w Polsce może wyjąć GPS-a i przemieścić się z jednej części miasta do drugiej, nie oglądając się za siebie na każdym rogu.

A do czego – poza zimą oczywiście – ciężko mu się przyzwyczaić?

Do tego, że nasze społeczeństwo jest bardzo ciche. On często budzi się w nocy. Lubi sobie wtedy włączyć głośniej muzykę, porozmawiać przez telefon przy otwartych oknach czy poodkurzać. I to jest problem, bo ogólnie wszystkie nacje karaibskie są nacjami głośnymi. Gdy Johnoi jest czymś podekscytowany, niektórzy myślą, że się złości, że krzyczy. Dlatego czasem się denerwuje, że nie może się tu zachowywać w naturalny dla siebie sposób. Żartuje sobie trochę z tego i mawia zwykle: blackman cannot be blackman, czyli "czarny nie może być czarnym". Jednak zdecydowanie największym minusem w Polsce jest rasizm...

Twojego męża spotykają nieprzyjemne sytuacje?

Jeżeli jesteśmy w środowisku tanecznym, dancehallowym, otoczeni przez artystów, ludzi otwartych, przyzwyczajonych do innych nacji – takich sytuacji oczywiście nie ma. W tym środowisku bycie przedstawicielem innej kultury, bycie czarnoskórym, bycie Jamajczykiem jest wręcz plusem. Natomiast na ulicy zdarzają się różne niefajne rzeczy.

Johnoi przekonał się o tym już na samym początku – bodajże 3. dnia – swojego pobytu w Polsce. Kiedy jechał na rowerze do sklepu, ktoś przejeżdżający obok samochodem odsunął szybę i na niego napluł. To było dla niego straszne, totalnie niezrozumiałe, niewyobrażalne. Kiedy wrócił do domu, powiedział, że nie będzie tu mieszkał, że wraca na Jamajkę. Bo na Jamajce rasizmu praktycznie nie ma. Kiedy pojawia się biały człowiek, ludzie reagują niesamowicie pozytywnie, z otwartością. A jeśli ktoś ci się przypatruje, to z ciekawością, nie nienawiścią. Ja spędziłam tam mnóstwo czasu i nikt mi nigdy nie powiedział: "ty, biała, wracaj do białasów". Natomiast w Polsce zdarza się, że mój mąż słyszy nieprzyjemne komentarze, ktoś patrzy na niego z ukosa czy grozi mu pobiciem. On jest na to wyczulony i potwornie trudno mu zrozumieć, że ktoś może być mu niechętny dlatego, że ma inny kolor skóry. Rasizm w Polsce jest dla niego najtrudniejszy.

Ale Camara – instruktorka oraz tancerka, gwiazda teledysków słynnych jamajskich artystów: Vybz Kartela i Ding Donga. Poza dancehallem specjalizuje się w takich technikach jak rumba kubańska, tańce afrokubańskie, samba i afro. Laureatka wielu konkursów o międzynarodowym znaczeniu. W Warszawie prowadzi Szkołę Tańców Karaibskich SalsHall Ortodox

Źródło artykułu:WP magazyn
dancehallkaraibyludzie
Komentarze (279)