Po wizycie w tym miejscu nie spojrzysz już na ziemniaki tak samo
Ziemniaki, kartofle czy pyry? Dla poznaniaków odpowiedź jest oczywista – liczą się tylko te ostatnie. O interesującej historii popularnego warzywa przypomina nietypowe poznańskie muzeum. Zamiast zakurzonych eksponatów czeka tam na gości masa smakowitych ciekawostek opowiadanych przez pełnego humoru przewodnika oraz mała degustacja samodzielnie przyrządzonej pyry.
W ostatnich latach z radością przyglądam się, jak na mapie Polski pojawia się coraz więcej miejsc łączących w sobie edukację i rozrywkę. W dobie wszechobecnych smartfonów trudno zainteresować najmłodszych historią czy przedmiotami ścisłymi. Okazuje się jednak, że nadal jest to możliwe.
By odczarować ponury wizerunek centrów nauki wystarczą: odrobina humoru, entuzjastyczny przewodnik i przestrzeń na własnoręczne "eksperymenty". Jednym z takich nowoczesnych ośrodków jest z pewnością poznańskie Muzeum Pyry, gdzie spędziłam miły czas na zwiedzaniu połączonym z krótkimi warsztatami kulinarnymi.
Opinie o Muzeum Pyry w Poznaniu
Czy o czymś tak powszechnym jak ziemniak można chcieć w ogóle słuchać? To pytanie nurtowało mnie przed wizytą w poznańskim Muzeum Pyry. Przeczytałam więc trochę komentarzy zostawionych przez internautów, by poznać ich opinie.
"Rewelacja, jak dla mnie jedna z głównych top of the top atrakcji Poznania. Historia o tym, jak ziemniak przywędrował na nasze ziemie, opowiedziana w tak znakomity sposób, że dzieci słuchały z otwartymi buziami. Przewodnik pełen pasji i zaangażowania. Naprawdę warto odwiedzić"; "Bardzo zabawne miejsce, przewodnik opowiada z wielką pasją, przez co mimo tematyki, nie jest wcale nudno. Można się dowiedzieć wielu ciekawostek o tak prostej rzeczy, jaką jest ziemniak. Dużą zaletą jest także poczęstunek, który wykonuje się samemu" – przeczytałam jeszcze przed wyjazdem.
"Szału nie ma, a mógłby być, bo mega ciekawy temat i historia. Warsztat z ziemniaka bardzo ubogi i na byle by było. Ogólnie… to poziom odbiega od oczekiwań" – głosił jeden z nielicznych negatywnych komentarzy.
Staram się nie wydawać opinii, zanim sama nie odwiedzę danego miejsca, toteż postanowiłam osobiście przetestować jedną z nowszych atrakcji turystycznych Poznania. Byłam po prostu ciekawa, co i jak długo można mówić o jednym warzywie. A że to moje ulubione, to nie było innego wyjścia, jak wsiąść do pociągu i "zameldować się" w kamienicy przy Wronieckiej 18 (wejście od ul. Mokrej), gdzie mieści się właśnie Muzeum Pyry. Przed wizytą najlepiej dokonać rezerwacji biletów na konkretną godzinę (cena normalnego to 26 zł i ulgowego - 24 zł).
Subiektywna relacja z wizyty w Muzeum Pyry w Poznaniu
Chwilę przed godz. 15 przyszłam na miejsce i zostałam zaproszona do klimatycznej piwnicy, do której schodziło się coraz więcej turystów. Grupka liczyła ok. 20-30 osób. Zasiedliśmy przy stołach z trzema miseczkami: z solą, tymiankiem i papryką. Szybko okazało się, że nie stoją one tam przypadkowo. Zwiedzanie zaczyna się bowiem od małych warsztatów kulinarnych. Każdy otrzymał niewielką pyrkę zwaną Mariolą i przystąpił do przyprawiania kultowego symbolu Poznania.
Następnie warzywo zostało zapakowane w sreberko, a młodzi i starsi "kucharze" złożyli swoje autografy na dodatkowych karteczkach, co miało być gwarancją, że własnoręcznie ozdobiona przyprawami pyra trafi do odpowiedniego właściciela. Pyry ruszyły w drogę do pieczenia, a my na zwiedzanie kilku niedużych sal, w których o dziwo, nie było eksponatów.
Zamiast nich były za to ciekawe grafiki i postaci, a przede wszystkim charyzmatyczny przewodnik - pan Marcin - który miał zaraz zabrać nas do świata pyry. Musieliśmy tylko rozsiąść się wygodnie na krzesłach lub poduszkach przypominających worki na ziemniaki. Gdy wszyscy byli już gotowi, znawca pyr zaczął snuć opowieść. Niespodziewanie trafiliśmy do… Peru.
- Peru to kraj - matka pyrowa. To stąd wszystkie pyry wyruszyły na podbój świata. Tam mają różne kolory, kształty i smaki. Kupuje się je na targach, np. po kilogramie danego rodzaju. Czasem nawet miesza się odmiany, przygotowując jedną potrawę – wyjaśnia przewodnik, wskazując na mapę kraju oddalonego od nas o ok. 11 tys. km i dodając, że największy pomnik ziemniaka stoi jednak w Polsce – a konkretnie w zachodniopomorskim Biesiekierzu.
A co z nazewnictwem popularnego warzywa? – W języku polskim mamy więcej określeń na tę bulwę niż Eskimosi na śnieg – śmieje się pan Marcin, a wraz z nim i my.
Pyra to jedna z tych nazw. Wzięła się właśnie od Peru. Rozpowszechniła się szczególnie w Poznaniu i okolicach, bo mieszkańcy nie byli za pan brat z Niemcami i nie chcieli używać ich nazwy Kartoffeln. A że dodatkowo lubili "pogrubiać" swoją mowę, to najpierw w wielkopolskiej gwarze utrwaliły się perki, a następnie pyrki i w końcu pyry. Ziemniaki jeszcze wtedy nie były modne.
Pyra z Peru do Polski pokonała długą drogę. Ale nie była to jej najdłuższa trasa. Później znalazła się nawet w kosmosie - dzięki Gagarinowi! Jak wyjaśnił przewodnik, podczas lotu pierwszego człowieka w kosmos postanowiono sprawdzić, czy będzie on mógł normalnie spożywać i trawić pokarm w nietypowych warunkach. Przysmakiem kosmonauty były właśnie pyry trzaskane z boczkiem, które poleciały z nim w kosmos. Nie dziwcie się więc, gdy w pyrowym muzeum zobaczycie układ pyrocentryczny, a także pyrę - królową siedzącą na tronie.
Historia pyry w Polsce
A jak popularne dziś warzywo trafiło do Polski? Nie za sprawą królowej Bony kojarzonej z przywiezieniem włoszczyzny, ale podobno dzięki królowi Janowi III Sobieskiemu. Po wygranej bitwie z Turkami pod Wiedniem w 1683 r. podarował w prezencie królowej Marysieńce dwie skrzynie – z biżuterią i z bulwami ziemniaka.
Według legendy, ukochanej bardziej przypadły do gustu oczywiście kosztowności, ale z czasem doceniono i ziemniaki, które znalazły się w ogrodach wilanowskich. Ich kwiaty cieszyły ponoć oczy królowej. I choć dziś może brzmieć to absurdalnie, to dawniej europejskie damy lubiły sobie podobno wpinać we włosy ziemniaczane kwiaty w różnych kolorach, w zależności od odmiany.
- Pyry były przejawem prestiżu. Nie każdy mógł je mieć. Pochodziły zza oceanu, nowego świata. Władczynie zrywały ich kwiaty i chodziły dumne jak pawie, pokazując, że mają coś, czego inni nie mają – wyjaśnia nam pan Marcin.
Zanim pyry (albo jak kto woli ziemniaki czy kartofle) trafiły na nasze stoły, minęło jeszcze wiele czasu. Dziś królują na talerzach w rozmaitych postaciach. A w Poznaniu można spróbować nawet lodów o smaku pyrowym.
Pod koniec zwiedzania muzeum przychodzi pora na obejrzenie ekspozycji z symbolicznymi potrawami z różnych zakątków świata, w których główną rolę odgrywają właśnie pyry.
Po miło spędzonej godzinie i my doczekaliśmy się małej przekąski. Wcześniej udekorowane i upieczone warzywa czekały zapakowane w sreberku i papierowej torebce. Każdy mógł skosztować przysmaku, ale… w moim przypadku doszło do małej pomyłki.
Mimo wcześniejszego podpisu dostałam inny kawałek, zamiast mojej połówki pyry. Dla mnie nie miało to oczywiście większego znaczenia. Jednak gdyby ten drobny wypadek przy pracy dotyczył małego turysty, ten mógłby być nieco smutny, że jego "dzieło" trafiło w obce ręce i nie mógł skosztować swojej własnej kompozycji smakowej. Na szczęście takie pomyłki zapewne zdarzają się sporadycznie.
Najważniejsze jest jedno – zakończenie zwiedzania nietypowego muzeum było bardzo smaczne. Po wizycie w tym miejscu na obiad z pyrami patrzę już nieco inaczej…
WP Turystyka na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski