Przygoda w kaszubskim jeziorze. To było jak bardzo dziwny sen
Nurkowanie to jedna z niewielu rzeczy, które wzbudzają we mnie tak skrajne emocje. Swój pierwszy raz przeżyłam w kaszubskim jeziorze Kłodno i nie sądziłam, że atrakcja za 400 zł może mną wstrząsnąć tak mocno. Teraz już rozumiem, dlaczego ten sport uzależnia.
Artykuł jest częścią letniej edycji cyklu Wirtualnej Polski "Jedziemy w Polskę". Wszystkie reportaże publikowane w ramach akcji są dostępne na jedziemywpolske.wp.pl.
Artykuł powstał we współpracy z firmą FCA Poland. Nasi autorzy podczas podróży korzystają z samochodu Jeep udostępnionego nieodpłatnie przez firmę FCA Poland. Firma FCA Poland nie ma wpływu na jakiekolwiek treści, wypowiedzi ani opinie zawarte w artykule.
Nurkowanie totalnie zmienia perspektywę i zmusza do przemyślenia konstytutywnych cech własnego istnienia. Kiedy tracisz grunt pod nogami i możliwość swobodnego oddychania, zaczynasz kwestionować wszystko. Dopiero po chwili jesteś w stanie na nowo zaufać swojej percepcji.
Pod wodą zanika przywilej mówienia, a zmysł słuchu ogranicza się głównie do przyjmowania informacji na temat potencjalnego zagrożenia. Za to wewnętrzny termostat chodzi na całego. Ma się wrażenie, że chłód głębin wdziera się nawet do zakamarków duszy. To jest jak bardzo dziwny sen.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ceny nad morzem mogą dać po kieszeni. Pluszowa maskotka nawet za 150 zł
Ale wróćmy jeszcze na chwilę na ląd....
Kiedy docieram nad jezioro Kłodno w Chmielnie, ku mojemu zdziwieniu, na miejscu jest mnóstwo ludzi, którzy albo szykują się do zejścia pod wodę, albo właśnie z niej wyszli. Nie spodziewałam się, że zjeżdża się tam tylu fanów nurkowania. Ja zdecydowałam się na program "intro" który ma być krótkim wprowadzeniem do sztuki.
Przed spotkaniem z instruktorem, który ma zabrać mnie pod wodę, przechodzę krótkie wprowadzenie, podczas którego poznaję najważniejsze zasady nurkowania oraz podstawowe komendy. Pani zapoznaje mnie również z mapą podwodnego parku. Na dnie jeziora można natknąć się m.in. na busa, starą łódź, rowery, koła traktora, huśtawkę, klatki czy tunele. Z zewnątrz wygląda to całkiem imponująco.
- Zatopione w tym jeziorze rzeczy to taka nasza mała rafa koralowa. Ryby je uwielbiają, dlatego prawie za każdym razem można tam spotkać ławice rybek albo sporych rozmiarów szczupaki. I to właśnie te szczupaki zazwyczaj wyzwalają najwięcej emocji - opowiada mi instruktorka centrum nurkowego Tryton w Chmielnie. - Niektórzy próbują je nawet głaskać - dodaje.
Pracownicy centrum nurkowego wyjaśniają mi skąd biorą się obawy kursantów przed nurkowaniem. Ludzie zbyt często karmią się niepotrzebnymi informacjami przed pierwszym zejściem pod wodę. Niektórzy naoglądają się filmów albo naczytają historii, przez które mają błędne wyobrażenie na temat nurkowania, a co gorsza - psujące całą zabawę lęki i uprzedzenia.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
- Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby ktoś nie wyszedł z wody, ale zawsze musi być ten pierwszy raz - śmieje się mój instruktor Piotr Musielak. Ale jak już kipnąć podczas nurkowania, to w błękitnych wodach oceanu, a nie w kaszubskim jeziorze. Nie ma bata. Pytam, jak to przetrwać.
- Cały czas oddychać. Oddychać i nie uciekać. Ja zawsze będę po twojej lewej. Sygnalizujemy wszelkie problemy i staramy się rozwiązać je pod wodą - wyjaśnia Piotr. Jeśli boli cię ucho, dajesz mi znać. Jeśli masz problem z oddychaniem, dajesz mi znać, Wyjście kończy nurkowanie, a tego przecież nie chcemy - dodaje.
Wszystko dzieje się zbyt szybko
Idziemy do wody. Przed właściwym zejściem wykonujemy wstępne ćwiczenia. Kilka pierwszych oddechów pod wodą. Potem kładziemy się na piasku. Piotr wyciąga ustnik z ust i pokazuje, jak go ponownie włożyć i przedmuchać, aby do płuc nie naszła woda. Oddycha się tak ciężko, jakbym tlen próbowała zassać z worka próżniowego. Nie wytrzymam tak pół godziny.
Kiedy wychodzimy na powierzchnię, chcę zrezygnować. Dyskomfort jest zbyt duży. Myśl o tak obezwładniającym ograniczeniu swobody funkcjonowania przeraża mnie na maksa. Boję się, że się uduszę. Ale jeszcze bardziej boję się stchórzyć, więc biorę ostatni głęboki wdech i płyniemy w dół jeziora. Jedno jest pewne: wszystko dzieje się zbyt szybko.
Po dotarciu do platformy informacyjnej przeżywam pierwsze oczyszczenie. Przy okazji stawiam wstępne wnioski: 1) umrzeć nie tak łatwo; 2) nurkowanie najwyraźniej nie jest dla każdego. Nie sądziłam, że takie niepozorne jeziorko wydusi ze mnie tyle ontologicznych wątpliwości.
Nie brak, rzecz jasna, chwil dziecięcej radości. Co jakiś czas przed twarzą przepływają mi ławice małych rybek, a w drewnianej klatce spotykam szczupaka. Decyduję się go nawet dotknąć, lecz szybko odpływa.
Ekscytujące jest też dotykanie zatopionych przedmiotów. Ster starej łodzi, kierownica roweru czy ściany busa pokryte są warstwą glonów, a przedzierające się przez wodę promienie słońca dodają temu wszystkiemu onirycznego charakteru.
Piotr co chwilę ustawia mnie do zdjęć w rozmaitych sytuacjach. A to za kółkiem busa, a to w oponie traktora, a to przy huśtawce czy karabinie. Wszystko to wydaje mi się tak abstrakcyjne, że chce mi się śmiać. Ale pod wodą nie wolno. Nawet podczas szerokiego uśmiechu do ust napływa woda i trzeba ją wydmuchiwać przez ustnik.
Pierwszy raz był jak oczyszczenie
Najbardziej nierealny jest dla mnie moment spotkania z własnym odbiciem. Przed zejściem do wody instruktorka ostrzegła mnie, że rzeczy pod wodą wydają się większe i nieoczywiste. Zwłaszcza w zielonej, mętnej wodzie, kilka metrów poniżej tafli, umysł chętnie płata figle.
Wiedziałam, że zbliżamy się do lustra, a mimo to do ostatniej chwili jestem przekonana, że nasze odbicie to para nurków, nadpływających z naprzeciwka. To najdziwniejszy "mirror check" w moim życiu. Piotr robi nam nawet pamiątkowe selfie.
Drugie oczyszczenie nadchodzi na głębokości 8,3 m. Jest zimno jak w grobowcu. Temperatura wody w tamtym miejscu wynosi jakieś 8 st. C. Zatrzymujemy się przed wielką rurą wypełnioną ciemną, groźną wodą. To jest jak wpłynięcie w mrok.
Za to wszystko po drugiej stronie wydaje się już ciepłe i przyjazne. Chwilę później Piotr prowadzi mnie w kierunku powierzchni. Podążając w górę, przepływamy przez coraz cieplejsze warstwy wody. Doświadczenie okazało się bardzo oczyszczające.
Gdy już wychodzimy z jeziora, dociera do mnie, że nie zdążyłam nacieszyć się podwodnym światem. Ale skoro jeziorne atrakcje potrafią wzbudzić tyle emocji, to co dopiero rafa koralowa? Z Chmielna wyjeżdżam z trawiącym mnie niedosytem. Chcę spróbować jeszcze raz.