Rzucił Paryż dla Kiersztanowa. "Ten świat był nierealny i ludzie mnie fascynowali"
Stéphane Lefevre po raz pierwszy do Polski trafił w latach 90. - Fascynowali mnie ludzie, których kilka lat wcześniej oglądałem w telewizji, jak stoją w długich kolejkach po masło czy kawę - opowiada. 10 lat temu osiadł w malutkiej miejscowości na Warmii, gdzie z żoną prowadzi owczarnię, przyjmuje gości i integruje lokalną społeczność.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Magda Bukowska: Paryżanin prowadzący owczarnię na Warmii. Jak to się stało?
Stéphane Lefevre: Pierwszy raz przyjechałem tu w 1991 r. Pracowałem w dużej korporacji we Francji zajmującej się tekstyliami i firma wysłała mnie do Polski, żebym otworzył tu szwalnię. Odkryłem, że trafiłem do kraju, gdzie było 90, a może nawet 95 proc. katolików, do tego wszyscy praktykujący, a przynajmniej biorący śluby w kościele. A że mam duszę handlowca, natychmiast postanowiłem zająć się sprzedażą sukien ślubnych (śmiech). I tak zamiast dwóch lat, które pierwotnie miałem tu spędzić, zrobiło się 10.
Jak to 10? Mamy 2024 rok.
W 2002 r. dostałem awans w firmie i wróciłem do Paryża. Ale już wtedy czułem, że chcę się zestarzeć w Polsce. W czasie mojego pierwszego pobytu nie byłem klasycznym ekspatem, który przebywa w gronie obcokrajowców. Chciałem poznać Polskę i Polaków i się integrowałem. Fascynowali mnie ludzie, których kilka lat wcześniej oglądałem we francuskiej telewizji, jak stoją w długich kolejkach po masło czy kawę. Dla mnie ten świat był nierealny i ludzie, którzy w tym świecie żyli, ich mentalność po prostu mnie fascynowali. I stało się - zakochałem się. W Polsce i w Polakach. Przed wyjazdem kupiłem siedlisko w Kiersztanowie, żeby mieć dokąd wrócić.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Dom w Hiszpanii kupisz bez gotówki. "Tu jest inna filozofia"
Po ilu latach wróciłeś?
Po 12. W 2014 r. z moją żoną Magdą postanowiliśmy opuścić Paryż i przenieść się na Warmię.
Tak po prostu?
O nie. Jesteśmy dorosłymi, odpowiedzialnymi ludźmi. Ja miałem już trójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa, a wtedy nie podejmuje się decyzji ot tak. Ale oboje z Magdą czuliśmy, że nasze życie w Paryżu jest wygodne i komfortowe, ale zupełnie pozbawione sensu. Ja byłem we Francji dyrektorem handlowym. Moja żona wykładała na SGGW w Warszawie. Ja pracowałem, ona latała do Polski na zajęcia. Mijaliśmy się i robiliśmy rzeczy, które nie były do końca prawdziwe. Przynajmniej dla nas. Postanowiliśmy więc wrócić do Polski. Pytanie tylko brzmiało, co będziemy tu robić. Wymyślaliśmy najróżniejsze rzeczy. Rozpatrywaliśmy nawet hodowlę ślimaków.
Widzę, że wszystkie pomysły mają francuską duszę. Owcze sery, ślimaki.
No tak, bo ja jestem Francuzem. Ze wszystkimi zaletami i wadami, jakie stereotypowo się nam przypisuje. Ale wszystkie pomysły były tylko sposobem na zarabianie, jednak nie grały mi w duszy. Aż pewnej nocy Magda mnie zapytała czego w Polsce będzie mi najbardziej brakować. Spontanicznie odpowiedziałem, że serów i wina. Moja żona stwierdziła, że wina z całego świata można w Polsce kupić, a sery przecież mogę robić sam. I zasnęła. A ja nie. Ten pomysł natychmiast do mnie trafił. Kocham gotować, a produkcja serów ma z kuchnią dużo wspólnego. Już wiedziałem, że to jest to, co chcę robić w życiu.
Miałeś jakiekolwiek doświadczenie w hodowli zwierząt, w ogóle w rolnictwie?
Żadnego. Ale nie jestem zupełnym wariatem. Postanowiłem się najpierw trochę nauczyć. Magda jako wykładowca na SGGW, znała studentkę, która prowadziła już w Polsce koziarnię. Ona nam dużo pokazała, wyjaśniła. Zanim przyjechaliśmy do Polski zatrudniłem się we Francji jako pomocnik rolny u mojej znajomej wytwarzającej sery. Ja jej pomagałem w gospodarstwie, a ona dzieliła się ze mną swoją wiedzą. Kiedy kończyłem, powiedziała do mnie - jak dobrze, że już idziesz na swoje, ja już nie mogę ciągle słuchać tych pytań: a dlaczego, a jak? I tak wzięliśmy z Francji 17 owieczek i przyjechaliśmy do Kiersztanowa. Dziś mamy 126 pięknych, kudłatych dziewczyn.
Nadal nie wiem, dlaczego akurat owce?
Bo krowy są dla mnie za duże, trochę się ich boję. Koziarni otwierało się w tym czasie sporo w Polsce, a poza tym mój ukochany ser Roquefort jest z owczego mleka.
Rozumiem, że nie żałujesz tej decyzji?
I to jest najpiękniejsze. Przygotowaliśmy się do przyjazdu, ale oczywiście tak do końca nie wiedzieliśmy, jak to będzie. Ale przez te 10 lat poznaliśmy wszystkie blaski i cienie życia na Warmii. I nie było ani jednego dnia, żebyśmy zadali sobie pytanie, czy warto było zostawić wygodne życie we Francji dla prowadzenia owczarni w Polsce. Codziennie przekonujemy się, że to była najlepsza decyzja. Tu pracujemy, żyjemy, wychowujemy naszą kochaną córeczkę. I tu robimy mnóstwo społecznych akcji, bo po przyjeździe okazało się, że jednak nie wina i serów brakowało mi w Polsce najbardziej, tylko kontaktów z ludźmi.
To znaczy?
We Francji, jak się żyje w takich małych miejscowościach jak Kiersztanowo, to wszyscy się znają. Po pracy się spotykają, rozmawiają, piją wino, grają w bule. A tu o godz. 18 ludzie zamykali się w domach. I z tym nie umiałem sobie poradzić. Chciałem poznać sąsiadów, robić coś wspólnie z nimi. Więc najpierw wymyśliłem Ekotarg w Jezioranach, który dzięki zaangażowaniu naszej koleżanki Marceliny, udało nam się wypromować. Potem założyłem teatr amatorski, z którym jeździliśmy po okolicznych gospodarstwach łącząc takie lokalne targi z występami. Na kanwie tego doświadczenia razem z przyjaciółmi z Siedliska "Pasieka" stworzyliśmy projekt "Przystanek Łąka", który realizujemy od dwóch lat.
Od wiosny do jesieni, prawie co niedzielę jeździmy do różnych gospodarstw i zapraszamy tam gości. Gospodarz prezentuje swoją działalność i robi jakiś pokaz, a równocześnie jest targ, na którym lokalni wytwórcy - producenci żywności, artyści, rzemieślnicy sprzedają swoje towary. Np. w pasiece uczyliśmy się robić świecie z wosku pszczelego. U nas w owczarni zaprosiliśmy publiczność, by mogła zobaczyć strzyżenie. Dla owiec to ważny dzień w roku, bo po zimie pozbywają się wełny. Zawsze mówię, że dziewczyny idą do fryzjera.
Z kolei za dwa tygodnie jedziemy do Bredynki, do kolegi gospodarza, który zajmuje się produkcją wina z różnych owoców. A 14 lipca, czyli w Dniu Bastylii, znów będziemy w owczarni, gdzie poza targiem będzie koncert jazzowy standardów francuskich. Ale żeby było też bardziej lokalnie, to przetłumaczyliśmy słowa piosenek na polski. Takie wydarzenie to dla mnie i moich sąsiadów okazja do sprzedawania naszych wyrobów, ale przede wszystkim to coś, co nas łączy. Ze sobą, z innymi mieszkańcami regionu, ale też z takim prawdziwym tutejszym życiem. Jego smakami i wyrobami, jego tradycją i kulturą.
Widzę, że o życiu na Warmii moglibyśmy rozmawiać w nieskończoność. Ale ja cię chciałam jeszcze zapytać o Francję. I o mecz.
O meczu będzie krótko, bo ja tak bardzo tej piłki nożnej nie oglądam (śmiech).
Ale wiesz, że mamy Euro i że Polska będzie grała z Francją?
Wiem, i ten mecz oczywiście muszę zobaczyć. Wszystkie mecze Polski i Francji na tych mistrzostwa widziałem.
Za kogo będziesz trzymał kciuki?
Dyplomatycznie powinienem powiedzieć, że za obie drużyny, prawda? Ale tu pozwolę wziąć górę mojej - wprawdzie zakochanej w Polsce - ale jednak francuskiej duszy i będę kibicował Francji. Może dlatego, że choć nie widzę dużej dysproporcji między drużynami, to myślę, że Francja ma jednak większą szansę na wygraną. Ale nie będzie łatwo. 1:0 to będzie realny wynik. Tym bardziej, że nie gra nasz najlepszy zawodnik - Mbappe, który właśnie przechodzi do najlepszego europejskiego klubu Real Madryt.
Skoro o meczu było krótko, to zadam ci jeszcze jedno pytanie. Polacy kochają Francję - Paryż, zamki nad Loarą. Ale czy możesz polecić takie mniej znane miejsca i regiony, które warto odkryć?
Jasne. Po pierwsze Baskonia. Niesamowicie piękny region. Atlantyk, słońce i gastronomiczny raj. Jemy pyszne rzeczy, pijemy fantastyczne wino, a ludzie mają akcent tak śpiewny, że od razu czujesz, że na świecie panuje lato. I co najważniejsze - tu wszystko jest autentyczne. Nie tak jak na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie wszystko jest pod turystów i dla pieniędzy. W Kraju Basków, czy ty tam pojedziesz czy nie, życie będzie płynęło tak samo, serwowane będzie to samo jedzenie (z przepisów babci), śpiewane będą te same piosenki. Tam jest prawda.
Drugie miejsce, które mnie zachwyca, to masyw górski Luberon w północnej Prowansji. To kraina lawendy i wapiennych skał kryjących fantastyczne jaskinie. Wiele domów zbudowanych jest właśnie w tych jaskiniach. To miejsce przepiękne, z cudownym śródziemnomorskim klimatem. Mieszkańcy Paryża czasem zarzucają tamtejszym ludziom, że są wycofani, ale oni zamiast iść na sztukę w paryskim teatrze, którą wypada zobaczyć, wolą wybrać się na przestawienie, w którym gra ich wnuczek. Oni pamiętają, że najważniejsze jest nie to co modne, ale co bliskie sercu.
I trzeci kierunek - malowniczy Półwysep Quiberon w Bretanii. To świat prawdziwych marynarzy i rybaków, którzy wstają w nocy, łowią kilka ryb i sprzedają je rano prosto z kutra. Spokój, cisza, prawdziwe życie i fantastyczne jedzenie. Zapraszam.
Magda Bukowska dla Wirtualnej Polski
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.