Burmistrz i piromanka. Tę historię ukryto w kopule wieży kościoła
Z kościołem św. Sebastiana w Opolu związana jest dramatyczna historia. Mało kto wie, że jej ślady ukryte są w kopule świątyni.
Kiedy w 1837 r. Opole nawiedziła seria pożarów, na mieszkańców padł blady strach. Nikt nie miał wątpliwości, że ogień nie podkładał się sam, ale stał za nim nieznany z nazwiska podpalacz, którego niezbyt elegancko nazywano "czyrakiem".
Rzadko kto miał na tyle odwagi, aby po zmroku zaryzykować dłuższy spacer poza miasto, nie wspominając o wieczornym przyłożeniu głowy do poduszki. Podejmowane środki ostrożności okazywały się bezskuteczne. Materiały zapalne, na jakie śledczy natrafiali w miejscach pożarów, skrupulatnie zbierano, zabezpieczano i spisywano: z czasem miały przydać się jako dowody winy.
Kamienice płonęły jedna po drugiej
Pierwszy w Boże Ciało spłonął dom i trzy poddasza budynków na Przedmieściu Odrzańskim. Ten sam los spotkał kamienicę przy obecnej ulicy Oleskiej. Kiedy ogień pojawił się po raz kolejny, tym razem na Przedmieściu Bytomskim, mieszkańcy wpadli w popłoch. Od wiosny 1837 r. do jesieni 1842 r. odnotowano 26 pożarów oraz prób podpaleń poddaszy i drewnianych rynien. Personalia podpalacza, który wodził za nos lokalną policję, wciąż pozostawały wielką enigmą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sztuka podróżowania - DS7
Do miasta sprowadzono nowe węże gaśnicze, strażacy wprawiali się w ćwiczeniach, agenci ubezpieczeniowi rekomendowali ubezpieczanie domów, a nocą po mieście krążyły regularne patrole przeciwpożarowe złożone z samych mieszkańców. I wciąż nic.
Nagroda za wskazanie podpalacza
Za złapanie lub wskazanie sprawcy burmistrz Opola Augustini wyznaczył nagrodę w wysokości 10 talarów, którą prezydent Rejencji Opolskiej pomnożył z rozmachem przez dziesięć. Wprowadzono bezwzględny zakaz palenia tytoniu, używania łatwopalnych przedmiotów i zalecono korzystanie z wody w sposób oszczędny. Opolanie powoli zaczynali mieć dosyć restrykcji i samych pożarów.
W 1841 roku, po śmierci Augustiniego, nowym burmistrzem został 34-letni Franz Goretzki, który za punkt honoru postawił sobie uwolnienie miasta od maniakalnego piromana. Nie zachowały się materiały dotyczące jego życia prywatnego, nie znamy jego portretów ani fotografii. W lokalnej historii zapisał się jako człowiek "bez twarzy". O tym jednak, że był więcej niż sprawnym burmistrzem, świadczy fakt, że szefował w magistracie przez 30 lat.
Burmistrz rekordzista sprawdził się w czasach głodu, niespokojnej Wiosny Ludów i epidemii cholery. W 1854 r. wygrał spór z królem pruskim, otwierając na powrót zamkniętą od 1497 r. bramę Mikołajską z jej paradnym przejazdem, co było posunięciem zbawiennym dla miasta rozsadzanego rosnącą liczbą mieszkańców.
W międzyczasie sprawny urzędnik okazał się równie utalentowanym detektywem. Przełom w sprawie piromana-widma nastąpił we wrześniu 1842 r. Doszło wtedy do trzech prób nieudanych podpaleń. Na miejscu każdego z przestępstw znaleziono siarkę i łatwopalne gałganki. Kilka lat wcześniej identyczny zestaw odkryto w jednej z kamienic, w której mieszkała niepozorna kobieta. Wieczorem 18 września podejrzaną aresztowano.
Piromanka ujęta
Nazywała się Charlotta Malig. Urodziła się w 1789 r. w Opolu. Była żoną opolskiego krawca i cenioną miejską akuszerką. W toku śledztwa przyznała się do 35 podpaleń. "Zadebiutowała" podczas procesji Bożego Ciała w 1837 r. Czterokrotnie zawracała z drogi, dopiero za piątym razem podłożyła ogień w komorze.
Jej opus moderandi nie spajała żadna logika: z równym entuzjazmem podpalała domy osób, których nie lubiła - z zemsty lub złośliwości, co mieszkania przyjaciół i bliskich, w tym własnego. W trakcie przesłuchań wyznała, że tłukła się w niej tylko jedna pasja napędzana wewnętrznym głosem, który nakazywał jej podkładać ogień.
Historia Charlotty stała się przedmiotem wielu analiz psychologicznych: przyczyny pasji dla ognia doszukiwano się w jej smutnym dzieciństwie i dorastaniu w warunkach skrajnego zaniedbania. Po zakończeniu śledztwa oskarżoną postawiono przed sądem kryminalnym, który skazał ją na karę śmierci przez ścięcie.
Ujęcie podpalaczki od kilku lat terroryzującej miasto było ogromnym sukcesem burmistrza Goretzkiego. Osobiście przesłuchiwał akuszerkę przez ponad osiem godzin, aż w końcu nakłonił ją do przyznania się do winy. Wielu przypomniało sobie wtedy, że przed wybuchem kolejnych pożarów widziano ją w miejscach i okolicznościach budzących podejrzenia. Gdy w wyniku tych podejrzeń burmistrz polecił ją aresztować, setki ludzi obległo ratusz i niewiele brakowało, by ślepy z gniewu tłum przeprowadził samosąd.
Do samosądu ani do egzekucji jednak nie doszło. Charlotta, uprzedzając kata, popełniła samobójstwo, wbijając sobie w brzuch na wysokości pępka narzędzie pracy swojego męża - igłę. Zmarła w 1845 r. w wieku 57 lat. Pochowano ją na cmentarzu przy dzisiejszej ulicy Ozimskiej, w miejscu zlikwidowanej w 1813 r. szubienicy.
Jej historia została spisana i złożona w kopule wieży kościoła św. Sebastiana w Opolu. Na dokument natrafiono w 1932 r. w trakcie prac remontowych i konserwatorskich. Historia podpalaczki stała się kanwą powieści Alfreda Nowińskiego "W blasku ognia", wydanej we Wrocławiu 1928 r.