Nad Bałtyk czy na Kretę? Ceny mówią same za siebie
Wakacje poza Polską zawsze kojarzyły się ze sporymi wydatkami. Za granicę przez lata jeździli ci, którzy mieli zdecydowanie bardziej zasobne portfele. Te czasy bezpowrotnie minęły, bo ceny w europejskich krajach już nie szokują. Ale czy można spędzić urlop przy zatoce z palmami i turkusową wodą taniej niż nad Bałtykiem?
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Okazuje się, że w wielu przypadkach koszty wypoczynku gdzieś w ciepłym, południowym kraju są niższe, niż w naszych rodzimych kurortach. Ceny nad polskim morzem rosną w zastraszającym tempie, często nawet o kilkadziesiąt procent rok do roku, zdecydowanie przewyższając średni poziom inflacji.
Przykład? W jednym z nadmorskich barów na Pomorzu dwa lata temu 100 g smażonego dorsza kosztowało 14 zł. W tym roku, w tym samym miejscu i za taką samą porcję trzeba zapłacić… 21 zł. To wzrost o 50 proc. w ciągu zaledwie dwóch sezonów.
Czy ceny rosną w takim tempie we wszystkich krajach Europy? Okazuje się, że nie. Od kilku lat, tuż przed sezonem wakacyjnym regularnie spędzamy tydzień albo półtora na jednej z greckich wysp. Santorini czy Kreta to miejsca które można znaleźć w ofertach wielu biur podróży, ale my od dawna podróżujemy wyłącznie na własną rękę. Oczywiście wiąże się to także z indywidualnym planowaniem wyjazdowego budżetu, więc dokładnie wiemy, co ile kosztuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Niedoceniana wyspa w Europie. "Jak na Malediwach"
Ile trzeba zapłacić za noclegi w Grecji?
Tuż przed rozpoczęciem głównego sezonu urlopowego noclegi na greckich wyspach są dużo tańsze niż w końcówce lipca czy w sierpniu, a więc w okresie największego natłoku turystów z Europy Zachodniej. Dwuosobowy pokój w hotelu z trzema gwiazdkami można zarezerwować nawet za 60-70 euro za dobę (260-300 zł). Cztery gwiazdki ze śniadaniem bez problemu znajdujemy w zakresie 90-110 euro (390-470 zł), a więc za dokładnie tyle samo, ile studio w apartamentowcu nad polskim morzem w środku wakacji.
Ktoś powie, że przecież w Polsce można się przespać w pokoju za 200 zł? Tak, to prawda, na Krecie też są znacznie tańsze miejsca, ale trzymamy się standardu "blisko morza i ze śniadaniem".
W tym roku spaliśmy w dwóch miejscach. Najpierw w malowniczej, turystycznej miejscowości Hersonissos, w hotelu w pierwszej linii brzegowej z widokiem na deptak, palmy i wschodzące nad morzem słońce. Po czterech dniach przenieśliśmy się do Rethymno - jednego z najpiękniejszych miast na Krecie z malowniczą starówką, kolorową mariną i piękną plażą. W obu przypadkach hotel kosztował poniżej 100 euro (430 zł) za dobę. W obu przypadkach w cenę było wliczone śniadanie.
Leżaki i parasole nie tylko dla bogatych
Szokują was ceny wynajmu plażowego sprzętu w nadbałtyckich kurortach? Jeśli ktoś nie lubi leżenia w piasku i chce skorzystać z leżaka, materaca i parasola, musi liczyć się ze znaczącymi wydatkami. Ceny są zróżnicowane, ale – podobnie jak w przypadku naszego dorsza – w tym sezonie zdecydowanie podskoczyły. Operator jednej z plaż nad naszym morzem oferuje leżak za 20 zł, materac za 10 zł i parasol za 25 zł dziennie. Jak łatwo policzyć, dwie osoby muszą wydać… 85 zł każdego dnia wakacji za przywilej "leżakowania" w cieniu. Do tego pobierana jest jeszcze kaucja w wysokości 50 zł za każdy sprzęt.
To co, wracamy na Kretę? Na pięknej, ciągnącej się kilka kilometrów plaży w Rethymno za wynajem podwójnego zestawu płacimy 7 euro, czyli ok. 30 zł. Tyle, że w tych 7 euro są dwa wybrane napoje z karty baru, który dzierżawi miejsce na plaży.
Spotykamy też inne rozwiązanie – leżaki nie kosztują ani centa, pod warunkiem, że zamówimy cokolwiek z menu. Może to być nawet zwykła woda za 80 centów albo sok ze świeżych owoców. Jak nie liczyć, w obu przypadkach płacimy właściwie tylko za zamówienie.
Wciąż za drogo? Zapraszam na publiczne plaże, których na Krecie nie ma może setek, ale zawsze w pobliżu jakaś się znajdzie. Tu w większości przypadków leżaki i parasole są zupełnie bezpłatne. Trzeba je sobie tylko przynieść ze sterty ustawionej gdzieś pod skałą albo przy stanowisku ratownika. Trochę tak, jak słynne kosze nad Bałtykiem, które dawno temu stały na publicznych kąpieliskach.
Jedzenie to największy koszt. Prawda czy mit?
Czasy, kiedy turyści z Europy Wschodniej żyli na kanapkach z plecaka to prehistoria, ale jeszcze całkiem niedawno wyjście do restauracji w południowoeuropejskim kurorcie wciąż wiązało się ze sporym wydatkiem. Może nie takim, który mógł zrujnować wakacyjny budżet, ale jednak znaczącym. Dziś, jeśli porównamy koszt kolacji dla dwóch osób w barze nad Bałtykiem z kosztem wieczoru w tawernie z widokiem na pełną świateł marinę w jednym z kreteńskich miasteczek, to zaczynamy się zastanawiać, kiedy coś poszło nie tak.
Tym razem lądujemy w Hersonissos, w klimatycznej restauracji wiszącej nad wodą, z której podziwiamy weneckie nabrzeże i małą latarnię morską. Zestaw ryb i owoców morza dla dwojga kosztuje 21 euro (90 zł). W cenie dodatkowo grecka sałatka i litrowa bańka wody. Pojedyncze dania, takie jak spaghetti carbonara albo wielki talerz z gyrosem z warzywami i frytkami, to koszt około 10-11 euro (43-47 zł). Zimne piwo 3,50 (15,5 zł) a karafka 0,75 l domowego wina 7 euro (30 zl). Jak tego nie policzyć, na głowę nie wyjdzie więcej, niż 50-70 zł.
W barze nad Bałtykiem w woj. zachodniopomorskim za 100 g ryby zapłacimy minimum 16 zł (porcja 250 g), do tego frytki 10 zł, sałatka 8 zł. Szklanka piwa 15 zł, o winie nawet nie wspominam. Na osobę mamy już ponad 70 zł. Ryba na papierowym talerzu, piwo w jednorazowym kubku, często 0,4 l zamiast pół. Nie ma weneckiego nabrzeża, nierzadko wieje wiatr i pada deszcz.
No to może spróbujemy fast food? Zapiekanka albo kebab? W naszych nadbałtyckich kurortach za kebab płacimy ok. 25 zł. Zapiekanka normalnej wielkości z dodatkami kosztuje tyle samo. Do tego znów dokładamy zimne piwo i mamy 40 zł na głowę.
Grecki fast food to bary z gyrosem. Takim zawijanym w pitę, podawanym z sosem tzatziki i frytkami. Z mięsem albo rzadziej - w cypryjskiej wersji - z grillowanym serem haloumi. Cena gyrosa w ciągu ostatnich dwóch lat wzrosła, ale maksymalnie może o 10 procent. To uliczne danie kosztuje pomiędzy 3,50 a 4,50 euro (15-20 zł).
W gyros-barach podają też lokalne wino, za które płacimy 7 euro, ale tym razem za dużą, litrową karafkę. Sumujemy i… mamy 14 euro za dwie osoby, czyli około 30 zł na głowę. Siedzimy na klimatycznym, brukowanym, średniowiecznym dziedzińcu w Rethymno, patrząc na starą bramę wjazdową do miasta zbudowaną w XVI wieku przez Wenecjan.
Czytaj także: Top 5 kierunków na wakacje. Tanie loty i noclegi
Wszystko cudownie, ale trzeba tam przecież dolecieć
W wyjazdowy budżet trzeba jeszcze wliczyć koszty biletów lotniczych i transportu na miejscu. Nad Bałtyk zazwyczaj jedziemy własnym samochodem, więc odpada koszt codziennej logistyki i zwiedzania. Jednak przy odrobinie zaangażowania bilet lotniczy na Kretę, Santorini albo innych południowych miejscówek kupimy już za kilkaset złotych.
Na miejscu wynajmujemy samochód, którym będziemy się przemieszczać pomiędzy miejscowościami i zaliczać kolejne punkty, które znalazły się na liście "do zobaczenia". Zakładamy, że samochód ma mieć klimatyzację i zmieścić nas razem z walizkami. Wynajmujemy więc coś z niższej półki, ale też bez przesady. Za tydzień z pełnym ubezpieczeniem płacimy 580 zł i… cieszymy się słońcem, pięknym morzem, klimatycznymi zatoczkami i pysznym jedzeniem. Plus w zdecydowanej większości bezpłatnymi miejscami na parkingach tuż przy plażach, czyli czymś, o czym nad Bałtykiem możemy tylko pomarzyć. A szkoda, bo polskie wybrzeże jest przecież jednym z najpiękniejszych w całej Europie i ma swój cudowny, niepowtarzalny urok.
Źródło: Świat na Cztery Stopy
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.