Trwa ładowanie...
03-06-2012 11:15

Dublin - po obu stronach Liffey

Gdyby Leopold Bloom, bohater "Ulissesa" Jamesa Joyce'a, wędrował dzisiaj ulicami Dublina, z trudem poznałby swoje miasto.

Dublin - po obu stronach LiffeyŹródło: flickr.com by Derek Winterburn, License Creative Commons 3.0
d4arnoj
d4arnoj

Gdyby Leopold Bloom, bohater "Ulissesa" Jamesa Joyce'a, wędrował dzisiaj ulicami Dublina, z trudem poznałby swoje miasto. Peryferyjna, biedna i zaledwie 300-tysięczna stolica, jaką był Dublin z początku zeszłego wieku, niewiele ma wspólnego z kuszącym drogimi sklepami i rozświetlonym szyldami pubów współczesnym miastem. Po jego zakamarkach oprowadzają nas realne, a także istniejące tylko w wyobraźni dublińczyków postacie.

Św. Patryk
Donośne bicie dzwonów w gotyckiej katedrze św. Patryka na północy miasta rozlega się w promieniu kilometra. To w tym właśnie miejscu w początkach V w. ów Brytyjczyk, dzisiejszy patron kraju, sprzedany do Irlandii jako niewolnik odprawiał pierwsze msze, wprowadzając chrześcijaństwo na wyspie. Postawiony tutaj w 1284 r. drewniany kościółek został zastąpiony kamienną katedrą. W środku znajduje się niezwykle cenna płyta z wyrytym krzyżem celtyckim, która niegdyś przykrywała studnię, przy której św. Patryk chrzścił pogan, oraz kilka celtyckich płyt nagrobnych - jedna nad grobem Jonathana Swifta, autora "Podróży Guliwera".

Przedmioty zgromadzone w półmroku panującym w tym okazałym wnętrzu dają przedsmak atmosfery, której w pełni można doświadczyć w rozrzuconych po Irlandii znacznie bardziej surowych monastyrach i wczesnochrześcijańskich miejscach kultu z czasów św. Patryka. Kraj, w którym jeszcze 50 lat temu kościół posiadał autentyczną władzę, w którym katolickie były szkoły, szpitale i część urzędów, dzisiaj zamyka seminaria, likwiduje parafie i nie może pochwalić się więcej niż 9 powołaniami księży i 1 siostry zakonnej (dane z 2007 r.) rocznie w skali kraju.

Dublińczycy pamiętają jeszcze wizytę papieża Jana Pawła II, który w 1979 r. odprawił mszę w największym parku Europy - Phoenix Park. Do dzisiaj stoi tu 27-metrowy krzyż papieski chętnie odwiedzany przez Polaków. W parku warto też zwrócić uwagę na Aras an Uachtarain - biały budynek będący siedzibą prezydenta Irlandii (w soboty wstęp wolny).

d4arnoj

Krzyż papieski już tylko przypomina o katolickiej przeszłości kraju. Seria skandali obyczajowych i przypadków pedofilii wśród księży, które miały miejsce na przestrzeni lat, a ujrzały światło dzienne w ostatnim dwudziestoleciu, skutecznie skompromitowały Kościół jako instytucję.

Pomimo to Irlandczycy pozostali wierni pewnym wartościom postrzeganym jako typowo chrześcijańskie. Wystarczy zapytać o kierunek na ulicy, wejść do sklepu lub autobusu, aby spotkać się z niezwykłą życzliwością. Trudno tutaj o naburmuszoną kasjerkę albo nieuprzejmego urzędnika. Taksówkarz będzie nas zabawiał anegdotami, a nieznajomy pożyczy brakujące do kupienia biletu 10 centów. Irlandczycy słyną z hojności serca, jeśli chodzi o działalność dobroczynną i charytatywną. Większość urzędów zadbała o informacje w języku polskim, mamy swoich przedstawicieli w głównych partiach i związkach zawodowych. Dzięki tym wszystkim ułatwieniom po mieście łatwo się poruszać i nietrudno w nim żyć. Być może więc wysiłek św. Patryka nie poszedł na marne...

*Molly Malone *
W dalszą podróż zabiera nas Molly, której pomnik stoi na rogu Grafton i Suffolk Street, w jednym z najruchliwszych punktów miasta. Turyści robią sobie zdjęcia na tle jej postaci, a dublińczycy umawiają się przy pomniku na spotkania. Przenosząc się w XVII w., już z daleka słyszę jej donośny głos: "Świeże ryby! Świeże małże!". Wyjątkowo urodziwa, ciągnie swój wózek z owocami morza, zwracając uwagę przechodniów. Mija kolejny pracowity dzień i Molly wraca do domu. Przebiera się w jedyną odświętną sukienkę i ponownie wychodzi na miasto, tym razem umilać czas mężczyznom spragnionym uczucia... Ta najpopularniejsza, prawdziwa bądź też zrodzona w wyobraźni dublińczyków przekupka stała się żywą legendą uwiecznioną w zabawnej piosence "Cocles and Mussels".

Dzisiaj następczynie Molly można znaleźć na Moore Street po północnej stronie rzeki Liffey. Jak za dawnych czasów słychać tu chrapliwe okrzyki przekupek: "Five apples for two euro only!". Ale uwaga, jeśli ktoś zechce sprawdzić świeżość produktu, może dowiedzieć się, że "ta marchewka to nie penis i nie urośnie od macania...". Tradycja straganów na świeżym powietrzu nie zaginęła.

d4arnoj

Dzisiejsze Molly mieszkają w maleńkich domkach w północnym Dublinie, o świcie odbierają towar z hali targowej, by chwilę potem ciągnąć swoje wózki w stronę Moore Street. Rzędy prowizorycznych stolików z pomidorami, bakłażanami i jabłkami oblepiają ulicę. Ryby dostaje się w całości z rąk dziarskiej przekupki w kaloszach, a pod nogami licznych kupujących walają się puste skrzynki i kartony po produktach.

Moore Street dobrze odzwierciedla tygiel kulturowy, jakim obecnie jest Dublin. W kantorkach ulokowały się azjatyckie sklepiki, chińska stołówka, tanie call-shopy i afrykańscy fryzjerzy. Nikomu nie przeszkadza, że za rogiem lśni modna Zara, Next i popularny Marks & Spencer. Te dwa światy - ulicznego i ekskluzywnego handlu - nie wchodzą sobie w drogę, uczciwie dzieląc między siebie klientów.

Dublin jest miastem kontrastów - targ na Moore Street to tylko jeden z przykładów. Nie mniejsze zdziwienie budzi też Smithfield (Pole Kowali), targ koni, który od ponad 30 lat odbywa się w każdą pierwszą niedzielę miesiąca, również po północnej stronie Liffey. Siwe, gniade, kare stoją na placu otoczonym nowoczesnymi apartamentowcami i dawną fabryką The Old Jameson Whiskey Distillery. Na kucach siedzą piegowate dzieci, na większych koniach młodzi mężczyźni, nierzadko w dresach z lampasami, obok dostojniejsi sprzedawcy w kaszkietach. Jest też kowal podkuwający konie. Poranny obrazek ze Smithfield ma w sobie coś z sennej maligny, zwłaszcza jeśli siąpi deszcz, a typowo irlandzka mgła unosi się nad końskimi grzywami, mieszając zapachy zwierząt i podekscytowanych ludzi. Ceny - od 300 euro za kucyka.

d4arnoj

James Joyce
Kiedy James Joyce zapamiętywał ulice i budynki Dublina, by potem opisać je w "Ulissesie", jego wzrok zatrzymywał się na prostych fasadach georgiańskich kamienic i kutych balkonach domów wiktoriańskich ozdobionych bluszczem. Te dwa style architektoniczne ukształtowały dzisiejszy wygląd stolicy Irlandii. Razem z Joyce'em wędrujemy na Merrion Square, najlepiej zachowany georgiański plac Dublina. Kwartał kamienic o dzielonych oknach i bajecznie kolorowych drzwiach otacza zielony park z rabatkami żonkili. W okolicznych domach mieszkała rodzina Oskara Wilde'a, poeta W.B. Yeats i Daniel O'Connell, bojownik o niepodległość Irlandii.

Aby lepiej wyobrazić sobie, jak wyglądało życie w początkach XIX w., warto odwiedzić niezwykły dom na pobliskiej 29 Fitzwilliam Street. W pieczołowicie odtworzonych wnętrzach, dzięki wyjaśnieniom przewodnika zrozumiemy zamiłowanie Irlandczyków do kominków, ciężkich kotar i kryształowych żyrandoli.

Okres georgiańskiego i wiktoriańskiego rozkwitu miasta przeminął wraz z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną, która zmusiła właścicieli kamienic do dzielenia ich na mniejsze lokale, co powodowało ich szybką degradację. Kraj pogrążał się w kryzysie będącym efektem serii klęsk głodowych oraz fatalnej polityki Anglii skierowanej na eksploatację Irlandii. W latach 1845- -1900 zmarło lub wyemigrowało ponad 4 mln ludzi - liczba mieszkańców Wyspy spadła do połowy.

d4arnoj

Wielka Emigracja zabrała z kraju wiele światłych umysłów. Także James Joyce opuścił Irlandię w wieku 22 lat, aby nigdy już do niej na stałe nie powrócić. Historię tego trudnego okresu poznamy na pokładzie statku "Jeanie Johnston", którym niegdyś emigranccy uciekinierzy płynęli do wymarzonej Ameryki, a który jest ciekawym, pobudzającym wyobraźnię muzeum.

Bono, Enya, The Cranberries, Clannad, Sinead O'Connor - znane na świecie irlandzkie głosy to żywe świadectwo umiejętności wokalnych tego utalentowanego muzycznie narodu. Aby usłyszeć grających i śpiewających Irlandczyków, wystarczy wejść w piątkowy lub sobotni wieczór do któregokolwiek pubu, np. w Temple Bar, hałaśliwej i barwnej dzielnicy rozrywki. Pub będzie oblężony przez stałych bywalców, ale jeśli przeciśniemy się dalej, dobiegną nas dźwięki skrzypiec, irlandzkich dud, akordeonu lub tin whistle (tradycyjny flet).

Królestwo pubów
Warto zapuścić się w nieco bardziej lokalne miejsca, by poczuć niepowtarzalną atmosferę irlandzkiego pubu - w mieście, w którym działa ich ponad tysiąc, nie będzie to trudne. Ktoś, kto lubi zwiedzać miejsca z jakiegoś powodu "naj-", niech zajrzy do istniejącego od 1198 r. pubu Brazen Head na Usher's Quay (najstarszy), do Johnnie Fox's w Glencullen pod Dublinem (najwyżej położony) lub do The Hole in the Wall na Blackhorse Avenue (najdłuższy).

d4arnoj

Amatorzy Guinnessa obowiązkowo muszą wpaść na ostatnie piętro imponującej fabryki Guinnessa. Z pubową i muzyczną tradycją Dublina nierozłącznie kojarzony jest taniec irlandzki - nie można opuścić miasta bez zobaczenia go na żywo. Warto obejrzeć profesjonalne przedstawienie, np. "Riverdance" w Gaiety Theatre (www.gaietytheatre.com), lub zanurzyć się w taneczną atmosferę pubu w Arlington Hotel, gdzie niemal co wieczór popisują się tancerze.

Najbardziej polecam jednak wycieczkę do któregoś z lokalnych ośrodków, np. Comhaltas w Monkstown (www.comhaltas.ie/fonntrai). Tutaj w kameralnej atmosferze, siedząc przy jednym z kilku stolików, będziemy mogli podziwiać tempo wykonywanych przez tancerzy układów, słuchając jigów, reeli, polek oraz highlandów i przenieść się w wyobraźni na rozległe wrzosowiska i zielone pagórki Irlandii.

Veronica Guerin
Pora zapuścić się w bardziej mroczne zakątki miasta, by zapoznać się z historią Guerin, reporterki "Sunday Independent", która swoją zawodową energię skierowała na zbieranie informacji o przestępczym, narkotykowym półświatku Dublina i ujawnianie ich w prasie. Dziennikarską powinność przypłaciła życiem - 26 czerwca 1996 r. została zastrzelona w swoim samochodzie stojącym na światłach w jednym z ruchliwszych punktów miasta. Zleceniodawcą zabójstwa był narkotykowy baron John Gilligan. Veronica stała się w Irlandii symbolem walki z narkotykowym terroryzmem i ciszą, która spowijała ten temat do czasu jej zabójstwa. Dopiero niejako dzięki jej śmierci doprowadzono do wielu zmian legislacyjnych związanych z przestępstwami narkotykowymi.

d4arnoj

Myśląc o Veronice Guerin, mam przed oczami osiedle Ballymun w północnym Dublinie. Z ostatnich pięter spadają płonące materace i kanapy, klatki schodowe usiane są strzykawkami, ulubioną rozrywką dzieci jest rzucanie kamieniami w przechodniów. Kobiety chodzą po zakupy w pidżamach i kapciach, a wytatuowani mężczyźni mętnym wzrokiem patrzą, jak ich kumple wybijają szyby w samochodach. Ballymun, po oddaniu do użytku w 1964 r. nazywane "prawdziwym niebem", od kilku lat jest kanwą odstraszających opowieści.

Osiedle było odpowiedzią na kryzys mieszkaniowy w Irlandii w latach 60. Nowe, przestronne mieszkania w 15-piętrowych budynkach z wielkiej płyty (nietypowe dla niskiej zabudowy Dublina) oferowano rodzinom przesiedlanym z sypiących się kamienic. Lista oczekujących była długa, a kryteria ostre - co najmniej dwoje dzieci, ojciec rodziny pracujący na pełnym etacie. W dwa lata od rozpoczęcia budowy mieszkania były już zasiedlone - 20 tys. lokatorów niecierpliwie oczekiwało na budowę centrum handlowego, basenu, domu kultury, placów zabaw, biur i zieleń. Obiekty te nigdy jednak nie powstały. Patrząc na skalę przedsięwzięcia, Ballymun w irlandzkich warunkach było małym miastem blokowiskiem. Wybudowane z dala od centrum, pozostawione samemu sobie od lat 70. zaczęło się wyludniać. Ci, których stać było na przeprowadzkę, uciekali z Ballymun. W latach 80. do bloków przesiedlano bezrobotnych, samotne matki, osoby z chorobą alkoholową i narkotykową. Naturalną tego konsekwencją był rozwój przestępczości. Dzisiaj Ballymun
nadal straszy, choć od kilku lat podejmuje się próby regeneracji osiedla. Wysadzane są w powietrze kolejne bloki, a na ich miejsce budowane nowe domy. Wreszcie pojawiły się sklepy, miejsca pracy, ośrodki twórcze. Polecamy obejrzenie Ballymun w biały dzień, nigdy w pojedynkę i zawsze z daleka od klatek schodowych. Osiedle jest wstydliwą, bolesną tajemnicą Dublina i całej Irlandii, skrzętnie przemilczaną w przewodnikach.

Tekst: IWONA I MARCIN KRAUZE
źródło: GW

d4arnoj
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4arnoj