1500 km po pustyni Gobi. Z wiatrem, żaglowozami
Zdecydowała się na prawdziwe szaleństwo. Przejechała żaglowozem pustynię w Mongolii. "Jedzie się po dziurach, kamieniach, wpada się w wyschnięte koryta rzek, a jedyną amortyzacją jest poduszka na siedzisku" - opowiada o swojej wyprawie Anna Grebieniow, podróżniczka, fotografka i przyrodniczka.
Joanna Klimowicz: Skąd pomysł, by przemierzyć żaglowozami pustynię Gobi? Gdzie "wygrzebałaś" historię o pionierach sprzed 30 lat?
Anna Grebieniow: Pierwszą wzmiankę o takiej niezwykłej ekspedycji przeczytałam w lokalnej gazecie ‒ podrzucił mi ją kolega, który wie, że interesuję się Mongolią. To było tylko parę zdań o pionierach, którzy w latach 70. przemierzyli pustynię Gobi pojazdami żaglowymi własnej konstrukcji. Niesamowicie mnie to urzekło, zapamiętałam nazwisko Skarżyński. A potem, na zlocie klubu fotografii stereoskopowej, Andrzej Waluk powiedział, że "ten" Wojtek Skarżyński robił już 3D w Mongolii i dał mi jego telefon. Natychmiast zadzwoniłam, a już tydzień później pojechałam do niego i jego żony Kazi do Gaju na Mazurach. Do 4 rano rozmawialiśmy, nie mogąc się nasycić opowieściami, aż Kazia z uśmiechem pukała się w głowę.
Od razu odkurzył żaglowóz?
Rzeczywiście, rury całe w pajęczynach wisiały na ścianie stodoły. Dowiedziałam się, że drugi żaglowóz musieli podarować młodzieży mongolskiej "na znak przyjaźni", został w Ułan Bator i słuch o nim zaginął. Wojtek zaproponował, że zmontuje ocalały, sprawny jeszcze pojazd i zaprosił, bym przyjechała i go wypróbowała. Stawiłam się natychmiast, a on poszedł za ciosem: "Może byś przejechała się nim po Mongolii?". Nie zastanawiałam się długo, może pół minuty.
Zobacz też: Uwolniła go z cyrku, teraz zwiedzają Europę. Z wielbłądem do Mongolii
Co to w ogóle jest za "ustrojstwo"? Jaką prędkość rozwija?
To pojazd trójkołowy z napędem żaglowym, aluminiowa konstrukcja na planie krzyża, z długim, prawie 7-metrowym masztem i 11 metrami kwadratowymi żagla, z przodu ma zawieszenie od motoru Junaka. Wszystko połączone tak, że da się sterować siedząc w krzesełku. Taka hybryda motoru, łóżka polowego i żaglówki, jak to mawia Wojtek ‒ konstruktor. Maksymalna prędkość, jaką osiągaliśmy, to ok. 80 km na godzinę, ale może być większa podczas szkwałów. Jedzie się po dziurach, kamieniach, wpada się w wyschnięte koryta rzek, a jedyną amortyzacją jest poduszka na siedzisku.
Czy prowadzenie żaglowozu wymaga umiejętności nawigacyjnych i siły fizycznej? Czy kobieta może sobie z tym bez problemów poradzić?
Podróżuje się tym w całkowicie żeglarskim stylu ‒ z wiatrem bądź pod wiatr, halsując. Tyle, że nie można zrobić przechyłu, ale radziliśmy sobie sadzając załoganta na zawietrznej, w bocznej siatce, żeby dociążał. Bywało, że wiało do 6 stopni w skali Beauforta, ale zdarzała się i flauta, gdy trzeba pchać żaglowozy. Bez znaczenia, czy prowadzi kobieta, czy mężczyzna, ważna jest technika ‒ tak, jak w żeglarstwie. Bardzo się ucieszyłam, gdy na drugiego kapitana, bo postanowiliśmy odbudować drugi żaglowóz ‒ zgłosił się mój przyjaciel Światosław Rojewski.
W 2008 r., w 30. rocznicę pierwszej wyprawy żaglowozami po Gobi Wojciecha Skarżyńskiego, Bogdana Pigłowskiego i Ryszarda Łuniewskiego, do Mongolii wyruszyła ekspedycja ich śladami.
Oprócz ciebie i pana Wojtka znaleźli się w niej inny "szaleni" podróżnicy…
Wojtek miał wtedy 76 lat. Złożyliśmy się całą ekipą na bilet dla niego, ukartowaliśmy to w tajemnicy z Kazią, a wręczyliśmy przed kamerami podczas jednego z wywiadów. Wzruszył się niesamowicie. Jako gość honorowy przyjechał do nas na dwa tygodnie i zrobił rundę honorową żaglowozem, który sam skonstruował.
Do ekipy dołączyła moja przyjaciółka Xenia Starzyńska ‒ mistrzyni kuchni i wsparcie logistyczne i mój brat Bogumił, bo medyk w takiej ekspedycji może się przydać. Jeżdżąc na stopa poznał Irka Kiełba; Andrzej Waluk ‒ filmowiec, zgodził się na zrobienie filmu 3D na temat wyprawy; a Piotr Malewski, fotograf z Suwalszczyzny, pięknie napisał, co może wnieść do tej wyprawy i bardzo pomógł w przygotowaniach. W Mongolii dołączyli: Esee, czyli Esmedekh Altangerel mówiący w wielu językach, i Bajra – Tsendem Bayarsainhan ‒ ze swoim "Bajrowozem", czyli GAZ-em 66. Ci, którzy nie jechali żaglowozami, przemieszczali się wraz ze sprzętem ciężarówką. Co ciekawe, był to taki sam model auta, jaki brał udział w wyprawie w roku 1978. Przemek Maciążek nie uczestniczył bezpośrednio w wyprawie, ale był naszym łącznikiem w Polsce.
A przygody ‒ były?
I to od początku! Najpierw wysłaliśmy sprzęt kontenerem z ogórkami kiszonymi i surówkami. My pojechaliśmy później pociągiem i nad Bajkałem dowiedzieliśmy się, że przez biurokrację żaglowozy utknęły na granicy polsko-białoruskiej. Na prawie trzy tygodnie.
Z kolei w czasie podróży pod żaglami spotkaliśmy człowieka, który pamiętał wyprawę żaglowozową z 1978 r., był wtedy dzieckiem i pionierzy przewieźli go żaglowozem. Pobiegł do jurty i wyciągnął z kredensu pożółkły wycinek z gazety z artykułem na temat owej wyprawy sprzed 30 lat. Zresztą każde spotkanie z nomadami można nazwać przygodą, zwłaszcza jeśli wydarza się gdzieś na pustyni, pośrodku niczego. A z takich przygód z dreszczykiem, to mieliśmy wywrotki. Rekordy bił Światek ‒ raz katapultował się razem z siedzeniem i mocno potłukł. Maszt się wyginał, pękały wanty, przecierały szoty. Wszystko trzeba było reperować, gwintować, zszywać, szukać drutu na szprychy przy drodze (znalazł się!). Los nam sprzyjał.
Ile czasu trwała wyprawa, ile kilometrów zrobiliście i jaką trasą?
Przemierzyliśmy ok. 1500 km, spędzając na pustyni 56 dni. Wyruszyliśmy z wioski Bugat i podążyliśmy trasą, którą pierwotnie planowali zrobić pionierzy, ale wtedy nie pozwolono im na to ze względu na bliskość granicy z Chinami. Co ciekawe i niezaplanowane, bo poruszaliśmy się z nieprzewidywalnym wiatrem, skończyliśmy dokładnie w tym samym miejscu co oni, w Mandałgobi.
Jak potoczyło się życie twoje i żaglowozów po wyprawie?
Żeby nie płacić cła, musieliśmy w ciągu dwóch lat wyprowadzić żaglowozy poza teren Mongolii. Dzięki przypadkowemu spotkaniu dawnego znajomego, trafiłam do polskich sióstr zakonnych, które mieszkają pod Irkuckiem. Siostra Angelika, przełożona klasztoru Karmelitanek Bosych w Usolu Syberyjskim zaoferowała miejsce w piwnicy. W 2010 r. zorganizowaliśmy wyprawę, by przewieźć tam żaglowozy. Wzięli w niej udział też inni żaglonauci – Maja Piotrowska i Wojtek Olszak-Fiodor. Przejechaliśmy się kawałek po wschodniej Mongolii oraz wyremontowaliśmy pojazdy.
Zaplanowaliśmy też zimowy Bajkał… Jednak po powrocie do Polski u części z nas zaszły różne życiowe zmiany i wyprawa jeszcze nie doszła do skutku, ale z naciskiem na słowo "jeszcze". Mamy ją w sercu i w może nawet niedalekich planach... Bajkał nadaje się do jazdy żaglowozem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl