"Byczy biznes", czyli nieoczywisty smak Salzburga
Salzburg kojarzy ci się z Mozartem, barokiem i czekoladkami? Będziesz zdziwiony. Jego prawdziwy smak jest znacznie bardziej ekstremalny.
Zielony środek z marcepanu i pistacji, otulony warstwą delikatnego nugatu, a na zewnątrz – warstwa pysznej ciemnej czekolady. Mozartkugeln, czyli ręcznie wyrabiane w cukierniach Paula Fursta niebo w gębie. Ich smak to smak Salzburga – europejskiego "cukiereczka" ukrytego u podnóży austriackich Alp, miejsca narodzin Mozarta (na jego cześć nazwano tu chyba wszystko, co się dało, na czele właśnie z mozartowskimi kulkami), z barokową starówką wpisaną na listę UNESCO, z bogactwem wymuskanych pałaców, fantastycznych ogrodów, zamków, z echami dawnych afer miłośnych arcybiskupów i oszałamiającą panoramą.
A teraz szybko wykasujcie te skojarzenia, bo miejsce rozpływającej się w ustach czekoladowej przyjemności na jakiś czas zajmą: kofeina, tauryna, witaminy z grupy B, sacharoza i glukoza w najbardziej niezdrowej postaci, czyli Red Bull, najpopularniejszy napój energetyczny napój na świecie, który przez długi czas był zakazany w kilku państwach (m.in. w Danii, Norwegii czy Francji). Jego smak to od końca lat 80. również smak Salzburga, choć "magiczny eliksir" nie został tu ani wymyślony, ani nawet nie jest w tym mieście produkowany.
"Katastrofa, ludzie tego nie kupią"
Taki ponoć wniosek przyniosły badania, które Dietrich Mateschitz zlecił w 1987 r. przed wprowadzeniem "czerwonego byka" na europejski rynek. Przypomnijmy. Wcześniej, będąc w Tajlandii, biznesman spróbował trunku o nazwie Krating Daeng (czerwony bizon), który produkowany był przez Chaleo Yoovidhyaia, i – zauważywszy jego "umiejętność" radzenia sobie z jetlagiem – postanowił sprowadzić go na Stary Kontynent.
Historia energetyka ma w sobie sporo elementów, przygody, wyzwania i ryzyka. Te ostatnie stały się szybko, obok tauryny i kofeiny, podstawowymi składnikami receptury, na której została zbudowana strategia "markowego" napoju Salzburga. Z wyzwaniami i ryzykiem wiążą się bowiem prywatne pasje mieszkającego w Salzburgu Mateschitza – jednego z najbogatszych Austriaków, właściciela dwóch zespołów Formuły 1. Jak podkreślają dziennikarze biznesowi, nie został miliarderem, dlatego że produkowany przez niego napój ot tak, po prostu zasmakował ludziom. Zarobił fortunę, ponieważ zdecydował się na promowanie określonego – ekstremalnego – stylu życia.
W przeciwieństwie do rywali, którzy płacą miliony dolarów za reklamy z celebrytami, Dietrich stawia na inne talenty: tych, którzy w styczniu surfują w Nowej Szkocji czy skaczą z pomnika Chrystusa w Rio de Janeiro. Przy czym "byka biznesu" nie interesują "jakieś tam" wyczyny, sporty ekstremalne. To, co go kręci, to rozbudzanie i spełnianie nawet tych najbardziej śmiałych snów.
Skok wcale nie w bok
Jeden z takich karkołomnych snów spełnił pochodzący z Salzburga Felix Baumgartner, który skoczył z… kosmosu. Tym, którzy nie pamiętają spektakularnego wyczynu Baumgartnera, przypominamy, że ten były pilot śmigłowców i spadochroniarz w 2012 r. wykonał swobodny skok z wysokości 38,97 km. Innymi słowy, skoczył ze stratosfery, czyli warstwy atmosfery graniczącej z kosmosem. Pobił tym samym kilka rekordów, m.in. najwyższy lot załogowy balonem, skok spadochronowy z największej wysokości, największą prędkość swobodnego lotu – nieustraszony sportowiec przekroczył prędkość dźwięku.
Przy tym dokonaniu wcześniejsze wyczyny Baumgartnera wydają się bułką z masłem. Dla porządku przypomnijmy jednak, że Austriak ma w swoim CV również skok z Tajpej 101 (przez lata najwyższy budynek na świecie) oraz "lot" nad kanałem La Manche w kombinezonie ze skrzydłami z włókna węglowego. Ten ostatni można oglądać w przybytku należącym do Dietriecha Mateschitza – zlokalizowanym w Salzburgu, niezwykłym Hangarze-7.
1200 ton stali i 280 ton szkła
Hangar został zaprojektowany jako obiekt, który ma pomieścić prywatny zbiór samolotów Mateschitza (potrzeba pojawiła się pod koniec lat 90. XX w., kiedy to na lotnisku w Innsbrucku przestało starczać miejsca dla szybko rozwijającej się floty miliardera). Widziany z góry, przypomina skrzydło kolosalnego samolotu, z dwoma równie kolosalnymi silnikami. Całość, stworzona przez salzburskiego architekta Volkmara Burgstallera, została wykonana z 1754 tafli szkła (każda o innych wymiarach!) i opleciona nitkami stali o wadze, bagatela, 1200 t. Misterna konstrukcja "katedry ze szkła i stali" zdaje się nie podlegać prawom ciążenia. To architektoniczne cacko, malowniczo ulokowane pośród pasm górskich, a do tego można zwiedzać za darmo!
Hangar-7 nie jest bowiem hangarem w tradycyjnym sensie, bardziej funkcjonuje jako prywatne muzeum. Mieści się w nim unikatowy w skali światowej zbiór maszyn lotniczych, bolidów Formuły 1 i innych cudów motoryzacji z kolekcji Mateschitza. Na czele z rarytasami takimi jak: najczęściej fotografowany przez zwiedzających dwupłatowy Boeing PT-17 "Stearman", historyczny bombowiec North American B-25J Mitchell, czy Douglas DC-6B, na pokładzie którego latał marszałek Tito. Wisienką na torcie jest żółta taksówka, oryginalny Checker Cab z zakładów Morrisa Maarkina, jeżdżący po ulicach Nowego Jorku od 1963 r.
Poza tym, że Hangar-7 to punkt obowiązkowy dla zapaleńców awiacji, szybkich aut i rewelacyjnej architektury, wizyta w nim ucieszy również amatorów dobrego jedzenia. W odznaczonej gwiazdką Michelin restauracji Ikarus co miesiąc menu przyrządza inny, wybrany z grona najlepszych na świecie, szef kuchni. W nietypowym muzeum jedną z atrakcji jest również… toaleta – jedna z najzabawniejszych i najbardziej designerskich w Austrii. Wizyta obowiązkowa. Nawet jeśli, potrzeba nas nie wzywa.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl