Dębki nam morzem. Jak się mieszka w kurorcie nad Bałtykiem?
Dębki nad morzem to miejscowość niewielka, lubiana, ale też mocno komercyjna. Zdecydowanie jest jedną z najpopularniejszych nad Bałtykiem. Bardziej rozpoznawalna wśród Ślązaków czy mieszkańców stolicy niż Pomorzan. Skąd to wiem? Ponieważ żyłem w Dębkach przez kilkanaście lat. I oceniam to miejsce z innej perspektywy niż turyści. Nie było tak kolorowo, jak się wielu wydaje. "Nie włócz się wieczorami z Warszawiakami", "Nie wychodź bo Warszawa przyjeżdża" - słyszały niekiedy miejscowe dzieciaki, w tym ja.
Długi deptak zapełniony ludźmi, nowa wieża widokowa, wybrukowane przejście na plażę, restauracje, smażalnie, bary, budki z goframi, lodziarnie, cymbergaje, gokarty, namioty z tanimi książkami, sklepy z pamiątkami, bibelotami i odzieżą rodem z białoruskich wybiegów mody. Ci, którzy przyjeżdżają tu po kilkunastu latach przerwy, mogą doznać szoku.
Niegdyś kameralna i trochę "dzika" miejscowość, dziś przesycona jest turystami i typowym dla nadbałtyckich kurortów kiczem. Urok jeszcze pozostał, ale trzeba go szukać poza główną ulicą, na której tłoczą się, poza pieszymi, kierowcy i rowerzyści. W gorące dni plaża jest naszpikowana tysiącami parawanów. Na szczęście jest długa i szeroka, więc każdy znajdzie skrawek dla siebie.
Nigdy nie lubiłem tego ciągłego tłumu. Będąc tu tydzień na wakacjach jest to do przetrawienia, ale po dwóch miesiącach z utęsknieniem czeka się na jesień. Na szczęście zawsze można było uciec do zielonego, pachnącego sosnami lasu, albo pójść na plażę – tyle że w miejsce, do którego wczasowicze już najczęściej nie docerali – np. za rzekę Piaśnicę. Jednak nie było możliwości włóczenia się po miejscowości przez cały dzień. W końcu mieszkało się w Dębkach, a to wiązało się z obowiązkami. Trzeba było pomagać rodzicom, dla których wakacje były okazją do zarobienia pieniędzy.
Rajska plaża nad polskim wybrzeżem
Do Dębek wszyscy, począwszy od lat 20. XX w., kiedy zostały odkryte przez turystów, przyjeżdżają z jednego powodu – wspaniałej plaży, która przez wielu uważana jest za najpiękniejszą w Polsce. Biały, miękki piasek może spokojnie konkurować z tym na Karaibach. Kto widział na własne oczy, może potwierdzić. Kto nie – musi uwierzyć na słowo, albo przyjechać i osobiście sprawdzić. Nie ma co prawda palm, a o ciepłej, lazurowej wodzie można tylko pomarzyć, ale i tak jest wspaniale.
Czy plaża i szumiące morze wciąż robią wrażenie po kilkunastu latach niemal codziennego oglądania? Zdecydowanie tak. Wczasowicze jak mantrę powtarzali, że gdyby mieli okazję mieszkać w tak pięknym miejscu, z pewnością kilka razy w tygodniu przychodziliby oglądać wschody i zachody słońca. Wcale im się nie dziwię, choć sam tego nie robiłem. W zasadzie to nie znam nikogo, kto do takiego stopnia kochałby plażę i morze.
Czy można przyzwyczaić się do tłumów turystów? Można. Poza tym często nie traktuje się ich jako "jednorazowych przyjezdnych". Zawsze byłem przeświadczony, że Dębki to miejsce, do którego się wraca. I tak też było, choć oczywiście nie w przypadku wszystkich urlopowiczów. Co roku spotykałem te same twarze, kolegów z Tychów, Lublina, Kielc, Poznania, Krakowa czy (przede wszystkim) z Warszawy. Z czasem znajomości się rozmywały, jednak kilka z nich przetrwało.
Trudna miłość do "warszawki"
Warszawiacy zawsze byli w Dębkach zauważalni. Tablice rejestracyjne rozpoczynające się na literę 'W" mocno rzucały się w oczy. Z resztą dziś nie jest inaczej. Panie z wysoko podniesioną głowa, przechadzające się z małymi pieskami i kroczący za nimi panowie. Gdyby nie japonki i przebijające się przez t-shirty stroje kąpielowe, byłoby prawie jak na Marszałkowskiej.
Skąd wiadomo, że ci najbardziej dumni turyści są ze stolicy? Każdy Dębczanin nie miałby problemu z odpowiedzią na to pytanie. Codziennością były (i nadal są) są zdania typu: "bo u nas w Warszawie" czy "drogo! W Warszawie jest taniej!".
Warszawska młodzież od zawsze wzbudzała emocje - pozytywne i negatywne. Dziś także, choć już w mniejszym stopniu. Z jednej strony się jej nie lubiło – za tę nonszalancję, opryskliwość i poczucie wyższości. Choć trzeba przyznać, że imponowała luzackim stylem czy modnymi ciuchami.
Wakacje w PRL. To były czasy!
Chłopakom i dziewczynom ze stolicy absolutnie nie ufało wielu miejscowych rodziców, a matki często zabraniały wychodzić z "warszawką" na imprezy. Chodziły ponure pogłoski, że nie tylko piją, ale też umilają sobie czas niedozwolonymi używkami. Jeśli udało się wybłagać matkę czy ojca, aby pozwolili wyjść na wieczorny dancing, wiązało się to dla nich z nieprzespaną nocą.
Teraz młodzieży jest coraz mniej. Zastąpiły ją głównie rodziny z dziećmi. Zniknęło też część klubów, choć i wtedy nie było ich za wiele.
Z dużym sentymentem wspominam dni poza sezonem. Cisza, spokój, czas mijał leniwie i nikt się nie śpieszył. Cała miejscowość była tylko dla mnie i nie musiałem się nią dzielić z turystami. To było myślenie dziecka, jednak dziś jest inaczej. Teraz to ja jestem turystą, który czasami wpada także nad polskie morze. Jednak zawsze widząc miejscowych, spoglądam na nich przez pryzmat osoby wychowanej w obleganym przez urlopowiczów kurorcie.