Gregor Sailer. Fotograf na tropie współczesnych miast widm
Niektóre sprawiają wrażenie zwykłych miasteczek ze sklepami i świątyniami. Gdy patrzymy na zdjęcia, uderza jednak brak ludzi na ulicach. To prawdziwe miasta duchów. I taki był plan.
Junction City wygląda jak typowe irackie miasto. W centralnym miejscu widzimy meczet, na jednej z ulic można dopatrzeć się stojącego czołgu. Nikt tu jednak nie mieszka. Mało tego, miasto nawet nie znajduje się w Iraku, a na amerykańskiej pustyni Mojave. Żołnierze ćwiczą tu przed wyjazdem na misję.
Zdjęcia Junction City oraz 21 innych miast, w których nikt nie mieszka są tematem projektu austriackiego fotografa Gregora Sailera "Wioski potiomkinowskie", na którego podstawie powstał album, dostępny także w Polsce (wyd. Kehrer).
Pojęcie "wioski potiomkinowskie" pochodzi od gubernatora Grigorija Potiomkina i oznacza oszustwo w celu zrobienia dobrego wrażenia. Rosjanin miał pod koniec XVIII wieku stworzyć kilka pokazowych wiosek na brzegu Dniepru, żeby udowodnić cesarzowej Katarzynie II, jakim sukcesem okazała się kolonizacja w nowo zdobytej prowincji. Ludzie gubernatora przebrali się za wieśniaków, żeby wznosić dziękczynne okrzyki.
Przykładów wiosek potiomkinowskich jest wiele także we współczesnych czasach. Powstają z najróżniejszych powodów – jako plan filmowy, atrakcja turystyczna albo teren ćwiczeń dla wojska. Gregor Sailer, fotograf bazujący w austriackim Tyrolu, postanowił udać się ich szlakiem. W ciągu dwóch lat, od 2015 do 2017 roku, odwiedził w sumie 22 takie miejsca, w 7 krajach i na 3 kontynentach.
- Celem projektu jest pokazanie świata podróbek i kopii. Chcę, żeby ludzie mieli możliwość zastanowienia się nad tymi, często absurdalnymi, tworami współczesnego społeczeństwa – mówi Sailer.
Do ciekawszych obiektów w Europie należą Carson City i AstraZero, pod szwedzkim Göteborgiem. Powstały do testów samochodów. Nie ma tu budynków, ale tablice ze zdjęciami 1:1, które opierają się na belkach. W AstraZero są to fotografie salonów kosmetycznych, delikatesów i innych sklepów z nowojorskiego Harlemu. Fotograf próbował dociec, dlaczego wybrano akurat tę dzielnicę Wielkiego Jabłka, ale nikt nie udzielił mu informacji.
Austriak odwiedził też miasteczko Thames, 30 km od Szanghaju. Jego nazwa pochodzi od Tamizy. Łudząco przypomina ono typowe angielskie miasta, z obowiązkowymi czerwonymi budkami telefonicznymi. Można się tu napić piwa w angielskim pubie, zjeść tradycyjną rybę z frytkami, a także zapozować z figurami Jamesa Bonda i Harry'ego Pottera. W przeciwieństwie do wymienionych wyżej, inwestorzy planowali, że Thames będzie normalnie funkcjonującym miasteczkiem. Okazuje się, jednak, że nikt tu nie chce mieszkać. Chińczycy dużo chętniej decydują się na robienie sesji fotograficznych, także ślubnych, w tym dziwnym miejscu. Co ciekawe, zainteresowanie wzbudził też sam Sailer. –Wszyscy robili mi zdjęcia, jakbym był częścią tej atrakcji – opowiada fotograf.
"Wioski potiomkinowskie" to druga książka Tyrolczyka. Pierwszy projekt nosił nazwę "Zamknięte miasta" i dotyczył hermetycznych społeczności.