Trwa ładowanie...

Gruzja - wszystko, co musicie wiedzieć

Wakacje na Kaukazie mogą być jednym z najlepszych doświadczeń życia. I takim były dla autorów bloga DosVagabundos. Zdradzają, na co trzeba się przygotować, planując wyjazd do Gruzji.

Gruzja - wszystko, co musicie wiedziećŹródło: Shutterstock.com, fot: Doin
d33foqm
d33foqm
  • W Gruzji jest bezpiecznie. Naprawdę. Bez stresu możecie paradować po mieście obwieszeni złotymi kajdanami niczym amerykańscy raperzy, z grillami na zębach, diamentami w uszach i posrebrzanymi soczewkami do oczu – nikt nie zwróci na was uwagi, bo to styl aktualnie w Gruzji królujący. Podobnie zresztą jak długie spodnie, głównie jeansy, nawet przy 40’C.
  • Nie trzeba się bać psów. Tych bezpańskich jest niestety dużo, jednak są naprawdę łagodne, chętne do zabawy i jedzenia. Warto mieć zawsze przy sobie jakiś smakołyk w podorędziu (pęto kiełbasy, paczkę parówek i sucharki – co wam przyjdzie do głowy).
  • Nie trzeba niczego rezerwować. Nocleg znajdziecie raczej bez problemu, zawsze też zjawi się ktoś, kto z chęcią wam pomoże w poszukiwaniach.
Shutterstock.com
Źródło: Shutterstock.com, fot: Yuliya Sakalouskaya
  • Można spać, gdzie się chce. Rozbić namiot na kaukaskich wyżynach, na nadmorskiej plaży (co jest dość karkołomnym pomysłem, ponieważ są one zazwyczaj kamieniste), na ławce w parku i nikt się do nas nie przyczepi. Jeśli więc jakimś cudem nie znaleźlibyście miejsca noclegowego – możecie śmiało położyć się tam, gdzie stoicie.
  • W Gruzji je się chleb i pierogi i wcale nie ma się ich dość (no dobrze, nie ma się ich dość przez 12 dni, później obsesyjno-kompulsywnie pochłania się wszystko, co zielone i bez mąki). Co do zasady jednak - kto nie chciałby wsuwać sakiewek, zrobionych z makaronowego ciasta, wypełnionych aromatycznym rosołem oraz mięsem, serem albo rybą? Czyli nieziemsko smacznych chinkali (aby móc je jeść, trzeba przejść przeszkolenie, żeby później nie biec z płaczem i poplamionym odzieniem do Zygmunta Chajzera), jednej z dwóch najpopularniejszych gruzińskich potraw. Ex aequo z nią czołowe miejsce na podium zajmuje chaczapuri, czyli placek z serem, występujący w kilku odmianach. I tak na przykład adżarski ma dodatkowo jajko, zaś imeretyński – pastę z czerwonej fasoli. Wariacji smaków, kształtów i podania jest oczywiście znacznie więcej. Na śniadanie zaś zjada się przeważnie wypiek przypominający w smaku spód od pizzy (nie okrągły, a raczej łódkowaty), a do tego kawał lokalnego sera. Na próżno szukać niskotłuszczowych jogurtów o smaku agawy z nutką mango albo orzechowej granoli na mleku sojowym. A także warzyw. Cierpiący na brak zieleniny mogą liczyć na dwa „dania” – polaną oliwą sałatkę z ogórka, pomidora i kolendry albo bakłażany z pastą orzechową i pestkami granatu. Jeśli więc zobaczycie, że ktoś ma w walizce dwadzieścia kalafiorów – nie wytykajcie go palcami. Wie, co robi.
Shutterstock.com
Źródło: Shutterstock.com, fot: O_Lypa
  • Wproście się na suprę. Być w Gruzji i nie przeżyć supry, to jak pojechać do Nowego Jorku i nie zrobić sobie selfie ze Statuą Wolności. My mieliśmy to wyjątkowe szczęście, że już pierwszego wieczoru zostaliśmy zaproszeni na tę tradycyjną gruzińską ucztę do właścicieli hostelu (były też niestety "plusy ujemne" tej imprezy; nie wchodząc w szczegóły, ograniczymy się do stwierdzenia, że pić trzeba umieć). Supra ma kilka cech wyróżniających ją z ogółu innych spotkań. Po pierwsze, stoły są tak suto zastawione, że talerze ustawia się piętrowo (jedzenia wraz z upływem czasu przybywa). Po drugie, jej przebieg nadzoruje tamada, zazwyczaj gospodarz. Nasz zaprosił wtedy chyba wszystkich, którzy znajdowali się w promieniu 20 kilometrów od jego domu. Kluczowy rytuał, za który tamada jest odpowiedzialny, to wznoszenie toastów. Ale nie swojskich „chluśniem, bo uśniem”, „no to chlup” czy „także ten”. Wypowiadane przez niego słowa to prawdziwe tyrady z przesłaniem i sensem. Za bliskich, za tych, których nie ma już z nami, za zdrowie, za dobrobyt. Podobno jest nawet ustalony porządek tematyczny, ale nie wychwyciliśmy go na początku (a później w ogóle już niczego nie chwytaliśmy). Na toast należy odpowiedzieć gaumardżos, co oznacza „za nasze zwycięstwo” (czyli w potocznym rozumieniu „na zdrowie”). I tu pułapka. Jeśli podniesiecie kielich, wypełniony zazwyczaj domowej roboty winem, to albo odstawiacie go, nie zamoczywszy nawet ust, albo musicie wychylić do dna. Z czym związana jest kolejna wskazówka.
Shutterstock.com
Źródło: Shutterstock.com, fot: Radiokafka
  • Nigdy, ale to przenigdy, nie zakładajcie się, że macie mocniejszą głowę, niż Gruzin. Po prostu nie. A już, broń Boże, nie o to, że za jednym zamachem wypijecie trunek z rogu zawieszonego nad kominkiem gospodarza domu. No chyba, że lubicie wracać do domu w poziomie. Tym bardziej, że serwowanymi napojami należy się delektować, ponieważ są bardzo dobre. I zazwyczaj własnej roboty. A tak na marginesie – warto przywieźć sobie miniaturową wersję kielichoroga jako pamiątkę z podróży. W tym celu udajcie się na targ ze starociami, wtedy jest większa szansa na oryginał.
  • Do knajpy można przynieść własne wino. Np. w pięciolitrowym baniaku po wodzie mineralnej. Kelner przelewa je do karafki i serwuje wraz z zamówionymi daniami. Podobnie bywa też z czaczą, czyli gruzińskim specjałem, produkowanym z wytłoków winogronowych. To taki bimber, który dość szybko przenosi do świata bajkowego.
  • Jeśli chodzi o pozostałe produkty winogronowopochodne, wybornym przysmakiem jest gruziński "Snickers", czyli churchele. Wygląda dość osobliwie, jednak nie należy na to zwracać specjalnie uwagi, tylko kupować, ile tylko się da, i spożywać na miejscu albo po jakimś czasie (przydatność do spożycia zachowuje dość długo). Najlepiej w zestawie ze sprasowanym sokiem, który się żuje. Ten z kolei wygląda jak kolorowa płyta gramofonowa.
  • Korzystajcie z usług kierowcy. My mieliśmy ogromną przyjemność być wożeni przez polskiego studenta, który wziął urlop dziekański na uczelni, kupił rozklekotanego vana i eksplorował z turystami Gruzję. Jeśli jedziecie większą grupą, to jest to absolutnie najlepsze, najtańsze i najwygodniejsze rozwiązanie. Ale i naszej dwójki nie uderzyło zbytnio po kieszeni, natomiast było wybitnie komfortowe. Niby można też wypożyczyć samochód i prowadzić go samemu, jednak koszt jest porównywalny, a stan (tak samochodów jak i rozweselonych czaczą kierowców) oraz oznakowanie tras nierzadko pozostawiają wiele do życzenia. W przypadku wypadu bardzo niskokosztowego można skorzystać bezpiecznie ze stopa albo wsiąść do marszrutki, ale z nimi różnie bywa. Na dłuże trasy polecamy pociągi, które mają na pokładzie nawet Wi-Fi. Zresztą potrzeba matką wynalazku – gdy zmęczeni wracaliśmy ze znajomymi ze wspinaczki na lodowiec, zapakowaliśmy się na tył śmieciarki. Szczęśliwie wiozła same butelki PET, które przy wybojach nieźle amortyzują cztery litery.
d33foqm
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d33foqm