Hejnalista z wieży mariackiej w Krakowie. "Podczas blisko 25‑letniej służby zagrałem ok. 275 tys. hejnałów"
Państwowa Straż Pożarna w Krakowie ogłosiła nabór na hejnalistę. Z pierwszego nie udało się wyłonić odpowiedniego kandydata, trwa więc kolejny. Jan Sergiel, który na wieży mariackiej pracował blisko ćwierć wieku, w rozmowie z WP zdradził, że on hejnalistą został... przypadkiem.
17.03.2021 13:17
Magda Bukowska: Od kilku miesięcy trwa nabór na hejnalistę. Dlaczego znalezienie odpowiedniej osoby jest takie trudne? Jakim wymogom musi sprostać osoba, która chce pracować na wieży?
Jan Sergiel: Najważniejsze jest oczywiście przygotowanie muzyczne. W końcu po to idziemy do tej pracy, żeby grać. Niezbędny jest więc właściwy warsztat, opanowanie techniki gry i znajomość zasad harmonii.
Poza tym hejnalista musi być strażakiem, czyli przejść wszystkie te same egzaminy, które stoją przed kandydatami do pracy w Państwowej Straży Pożarnej. Oceniana jest przede wszystkim sprawność fizyczna i to, czy ktoś nie ma lęku wysokości. Te wymogi są konieczne, bo praca w straży, także na stanowisku hejnalisty, to nie jest 8 godzin przy biurku. To są służby 24 na 48 godzin, wymagające dużej sprawności fizycznej i kondycji.
Jak pan został hejnalistą?
Przypadkiem. Usłyszałem o naborze i tak jak kandydaci dzisiaj, po prostu się zgłosiłem. Muzyka zawsze była ważnym elementem w moim życiu, grałem już wtedy w orkiestrze, uczyłem grania dzieci. Byłem też strażakiem ochotnikiem. Połączyłem więc w pracy zawodowej wszystko, czym wcześniej się zajmowałem. Pewnie dlatego praca nigdy mnie nie męczyła, bo mogłem robić to, co lubiłem. I nadal lubię. Choć nie jestem już w służbie, z muzyką się nie rozstałem. Nadal prowadzę Młodzieżową Orkiestrę Dętą OSP Bieńkówka, uczę, gram.
Jak wygląda praca hejnalisty?
Jak wspomniałem są to zmiany 24 na 48 godzin. Służbę zaczynamy o 7.30, o 8 gramy hejnał po raz pierwszy. I tak co godzinę. Oczywiście najważniejszy jest ten w południe, transmitowany na żywo przez radio.
24 hejnały na dobę…
Właściwie 96, bo co godzinę, gramy 4 razy, na cztery strony świata. Kiedyś sobie liczyłem, że to jest jakieś 900 w miesiącu, 11 tysięcy w roku. Czyli podczas całej blisko 25-letniej służby zagrałem około 275 tys. hejnałów. A mówię tylko o tej konkretnej melodii, a zdarzają się też sytuacje, gdy gramy też inne. Np. hejnały miast partnerskich. Z takimi prośbami często występuje albo Urząd Miasta, bo np. przyjeżdża jakaś delegacja, albo komendant Straży Pożarnej.
W maju i październiku gramy też pieśni maryjne, a od śmierci Jana Pawła II, w każdą pierwszą sobotę miesiąca gramy też jego ulubioną "Barkę". Miasto ogłosiło konkurs na aranżację tego utworu na trąbkę i tak się złożyło, że wygrała moja kompozycja. Jestem bardzo dumny z tego, że choć mnie na wieży już nie ma, pieśń jest grana dalej. Czuję się szczęśliwy myśląc, że coś po mnie zostanie.
Praca na wieży, to nie tylko granie. Czytałam, że hejnaliści są też swego rodzaju przewodnikami po wieży.
To prawda. Wieżę zwiedzają oficjalni goście, a od marca do października jest też otwarta dla turystów. Hejnalista pełni w takich sytuacjach rolę gospodarza, opowiada, pokazuje, mówi o historii hejnału.
A najpiękniejszy na wieży jest…
Widok. Fantastyczny, nie da się go opisać. W pewnym momencie dla mnie stał się codziennością, ale na gościach zawsze robił ogromne wrażenie. Widać stamtąd cały Kraków, Babią Górę, nawet klasztor w Kalwarii.
Jeden, jedyny raz podczas całej służby udało mi się nawet zobaczyć pięknie zarysowane pasmo Tatr. To był październik, godzina 5 rano, zaraz po hejnale, słońce dopiero zaczynało się wynurzać, powietrze przejrzyste jak nigdy wcześniej i nagle wyłaniają się góry. Do tej pory mam ten widok przed oczami. Żałowałem tylko, że aparatu nie wziąłem.
Kiedy opowiadał pan gościom o wieży, co robiło na nich największe wrażenie?
Chyba informacja, że jednym ze sposobów - takim podstawowym - ewakuacji, jeśli np. wybuchnie pożar, jest zjazd na linie. Lina, a właściwie dwie, dla każdego hejnalisty po jednej (bo dyżury pełni się dwójkami) mocowane są wewnątrz wieży. Przed zjazdem trzeba je więc wyrzucić, tak by zwieszały się po zewnętrznej stronie.
Zdarzyło się panu kiedyś z niej skorzystać?
Żeby się ratować na szczęście nie. Ale co roku zjeżdżaliśmy w ten sposób dla treningu, by - w razie konieczności - umieć szybko zapiąć się w uprzęże, bez lęku wyjść przez okno i zjechać. To niesamowita frajda.
Przez tyle lat służby z pewnością zdarzały się na wieży różne niespodziewane sytuacje. Któreś szczególnie zapadły w pana w pamięci?
O tak, w większości zabawne (śmiech). Np. otwieram kiedyś okienko, żeby zagrać hejnał, patrzę, a dosłownie 2 metry przed moją twarzą wisi dron. Nie powiem, zaskoczenie było. Trochę szkoda, że ten ktoś, kto chciał zrobić zdjęcie czy mnie nagrać, nie pomyślał, żeby o tym uprzedzić, ale mam zabawne wspomnienie.
Jeszcze bardziej się zdziwiłem, gdy otwierając okienko o 1 w nocy, zobaczyłem za oknem niespodziewanych gości. Wieża była wtedy w remoncie, stały przy niej rusztowania i pewna para postanowiła odwiedzić hejnalistę. Fajna przygoda, choć nie wiem, czy oni też tak ją wspominają, bo po kilku minutach przyszła po nich Straż Miejska.
Tęskni pan?
Jak wspomniałem nie odszedłem od muzyki. Kiedy zatęsknię, idę odwiedzić kolegów na wieży. Ciągle też zdarza mi się grać przy różnych okazjach. Np. w pandemii pojawiła się taka inicjatywa, żeby pomóc dzieciom cierpiącym na choroby onkologiczne i nagrać teledysk. Wraz z moją orkiestrą zostałem zaproszony do tego projektu. Można go znaleźć na YouTube'ie wpisując: "prezent prawdziwy". Grają w nim dzieciaki z mojej orkiestry, a cały utwór kończy się moją solówką na trąbce z wieży mariackiej. Jestem z tego projektu bardzo dumny. Czuję, że zrobiliśmy coś dobrego.