Historyczne osiągnięcie Polaka. "Najtrudniejszy projekt, jaki kiedykolwiek zrealizowałem"
Łukasz Czepiela zapisał się na kartach historii polskiego lotnictwa, kiedy wylądował na sopockim molo i przeleciał pod warszawskimi mostami. Do swojego portfolio dołożył kolejne, niezwykłe osiągnięcie, dzięki któremu usłyszał o nim cały świat. Pilot jest pierwszym człowiekiem, który 14 marca br. wylądował samolotem na helipadzie wieżowca Burdż Al Arab w Dubaju, liczącego 56 pięter. - Dwa lata ciężkiej pracy, ale się udało - mówi w rozmowie z WP.
Natalia Gumińska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Co czuje osoba, która jako pierwsza w historii światowego lotnictwa wylądowała samolotem na helipadzie hotelu Burdż Al Arab w Dubaju?
Łukasz Czepiela: To jest ogromna eksplozja euforii. Niesamowite uczucie i niesamowite szczęście, zwłaszcza ze względu na to, że bardzo długą, niemalże dwuletnią, drogę musiałem przejść z całym teamem, aby to osiągnąć. Jak tylko wygasiłem samolot, to wybiegłem ich wszystkich uściskać.
Od razu dotarło do ciebie, że jesteś pierwszym pilotem samolotu, który tam wylądował?
Tak naprawdę to, że wykonaliśmy projekt, nie dotarło do mnie aż do momentu, kiedy opublikowaliśmy wideo na YouTubie. Zaraz po wylądowaniu bardzo dużo się działo - nagrywanie filmików, udzielanie wywiadów, zakręciłem bączki na płycie. Dopiero pięć godzin po wylądowaniu, kiedy oglądałem to nagranie, pociekła mi łezka i powiedziałem: "Jezu! Dwa lata ciężkiej pracy, ale się udało". Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że to wydarzyło się naprawdę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sztuka podróżowania - DS7
Jak wyglądały lata przygotowań?
Jak przy każdym projekcie, który trwa dwa lata, było niesamowicie dużo wyrzeczeń. Niczego nie zrobiłbym sam, bez zespołu, z którym pracowałem. Przede wszystkim pomagał mi manager z Red Bulla - Wojtek Sanecki - z którym zjeździliśmy prawie cały świat. Towarzyszył mi od pierwszej wizyty w Dubaju, wjechania na Burdż Al Arab i wymierzenia helipadu, powrotu do Częstochowy, narysowaniu go i treningów, żeby zobaczyć, czy w ogóle da się to zrobić. Następnie byliśmy razem z wizytą w Stanach Zjednoczonych u producenta samolotów, aby zmodyfikować maszynę tak, żeby to, co widzieliśmy, było możliwe i bezpieczne. Zaangażowane było w to wiele osób z Dubaju, ze Stanów, także producent i konstruktor Mike Patey. Ja jestem na filmiku, ale nic nie udałoby się bez współpracy tego niesamowitego zespołu.
Trenowałem na narysowanym na lotnisku kole o takich samych wymiarach. Wyrobienie automatyki podlatując do lotniska, że na pół sekundy przed muszę zamknąć klapy, które likwidują siłę nośną na skrzydle i dociskają koła mocniej do ziemi, żebym miał maksymalne hamowanie, było ważne. Musiałem zmienić też metodę hamowania, ze standardowego, mocnego na coś bardziej pulsacyjnego w stylu ABS. Te 650 lądowań, jakie wykonaliśmy, pozwoliły mi na większe zautomatyzowanie całego procesu.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
W czasie lądowania na helipadzie miałeś przed sobą wiele wyzwań, które z nich było najtrudniejsze?
Zacznę od długości pasa. 27 metrów, aby zatrzymać samolot z 50 km/h, to nie jest dużo. Były próby, w czasie których wyjeżdżałem poza okrąg, który był narysowany na ziemi, ale wyjechanie za niego nie byłoby największym problemem. Samolot spadłby, ale dałbym więcej mocy, nabrałbym prędkości, rozpędził się i odleciał. Największym niebezpieczeństwem było przyziemienie przed helipadem. Jest on zawieszony 200 metrów nad ziemią i przez to kreuje niesamowite turbulencje. Niektóre sprawiają, że samolot zaczyna tonąć, zaraz przed helipadem. Gdyby zaczął tonąć tak szybko, że przerosłoby to osiągi samolotu, po prostu uderzyłbym w budynek. Gdyby wiatr był boczny, turbulencje mogłyby też rzucić samolotem o hotel.
Podchodząc do lądowania na lotnisku, zawsze widzimy, co mamy pod sobą. Jesteśmy w stanie ocenić wysokość. Tutaj miałem przed sobą 200-metrową głębię, aż do momentu przyziemiania. Zdecydowanie to był najtrudniejszy projekt, jaki kiedykolwiek zrealizowałem.
Skąd wziął się pomysł na wylądowania na helipadzie właśnie w Dubaju?
Pomysł pojawił się do razu po wylądowaniu na molo w Sopocie. Stwierdziliśmy, że był to wielki sukces i trzeba teraz zrobić coś na miarę tego lądowania. Sprawdziliśmy szybko w Internecie, czy lądowały już kiedyś jakieś samoloty na helipadzie. Nie znalazłem takiego przykładu i wtedy stwierdziłem: "Fajnie byłoby być pierwszym człowiekiem w historii, który wyląduje na helipadzie". A gdzie znaleźć najsłynniejszy helipad na świecie? Oczywiście w Dubaju. Od razu zadzwoniliśmy do naszych kolegów z Emiratów i powiedzieliśmy: "Słuchajcie, mamy szalony pomysł". Oni byli zachwyceni. "Pewnie, przyjeżdżajcie, róbmy to" - powiedzieli.
Nie było problemów z uzyskaniem zgody od władz Dubaju, ministerstw czy właścicieli hotelu?
Wszyscy byli bardzo otwarci na nasz pomysł, bo zdawali sobie sprawę, że coś, co jest pierwsze i zrobione na tak dużą skalę, może pomóc w promocji. Managerowie Burdż Al Arab od razu się zgodzili. Podobnie było z Ministerstwem Sportu i Turystyki w Dubaju, które stwierdziło, że dobrze będzie wypromować Dubaj, jako nie tylko miasto, które słynie z wydobywania ropy, ale jest miejscem dla turystów, bo rzeczywiście atrakcji tam nie brakuje, a kilka pięknych plaży pokazaliśmy, wracając stamtąd. Jestem też bardzo pozytywnie zaskoczony podejściem Lokalnego Urzędu Lotnictwa Cywilnego, który był najbardziej decyzyjny. Przez ponad rok chcieli od nas regularnie otrzymywać nagrania, pokazujące jak nam idą przygotowania.
Wylądowanie na helipadzie to połowa sukcesu, bo trzeba było jeszcze wrócić na ziemię. Moment spadania był ryzykowny?
Mając wylatane prawie tysiąc godzin samolotami akrobacyjnymi, to nie był dla mnie straszny moment. To było wisienką na torcie. Kiedy sprzedawaliśmy projekt przez pierwszy rok, zawsze mówiło się o tym, jako o wyczynie wylądowania samolotem na helipadzie i to było w tym wszystkim najważniejsze. W którymś momencie ktoś się zapytał o to, jakie będą koszty zorganizowania śmigłowca, który przyleci, ściągnie samolot i zabierze na lotnisko. Powiedziałem: "Słuchajcie, ja nie potrzebuję żadnego śmigłowca. Po prostu pochylę dziób, zrzucę samolot z helipadu, nabiorę prędkości i w ten sposób odlecę". Wszyscy byli w szoku, że tak można. Po całym trudzie włożonym w lądowanie to było dla mnie nagrodą.
Na co dzień jesteś kapitanem rejsowego airbusa, a w tej pracy nie ma miejsca na akrobacje. Nie kusi cię, aby w czasie takiego lotu zrobić coś niekonwencjonalnego i zaskoczyć pasażerów?
W życiu trzeba umieć znaleźć balans. Kiedy trafiam do samolotu pasażerskiego i tak jak dzisiaj mam 230 pasażerów na pokładzie, to dla mnie głównym zadaniem jest przewiezienie ich z punktu A do punktu B. Na pewno samolot dałby radę pokazać im jakieś sztuczki np. "górkę" lub "stan nieważkości", ale po co? Lecę samolotem za sto milionów euro, w którym siedzą pasażerowie, którzy zapłacili mi nie za akrobacje, tylko za bezpieczny transport. Mogę to zrobić dużo mniejszym samolotem i mieć z tego znacznie więcej frajdy.
Landing A Plane On A Tiny Helipad (on top of a 7 Star hotel)
Czy w trakcie pilotowania samolotów pasażerskich pojawiają się jakieś trudności?
12,5 tysiąca godzin spędziłem już w powietrzu, czyli prawie 1,5 roku. To jest bardzo dużo i dzięki temu, nawet przy gorszych warunkach atmosferycznych, mogę się poczuć bardziej pewnie. Myślę, że to, co robię poza lataniem samolotem pasażerskim, sprawia, że pasażerowie też czują się bezpieczniej.
Zabawną rzeczą jest to, że kiedy opowiadam o pracy w linii niskobudżetowej, wszyscy myślą, że tniemy na kosztach sprzętu. Absolutnie nie. Charakterystyka pracy w firmie jest taka, ze samoloty nie zarabiają, kiedy nie latają, dlatego one zawsze muszą być w najlepszym stanie technicznym.
Latamy na zupełnie nowych samolotach. Nie tak dawno miałem okazję przywieźć samolot z fabryki i odbyć pierwszy lot. Wtedy oddawaliśmy swój wcześniejszy, który i tak był stosunkowo nowy, ale poleasingowy. W fabryce zapytałem, co teraz z nim będzie i okazało się, że trafi do jednej z głównych i bardziej prestiżowych linii lotniczych w Europie. Przez już prawie 14 lat w firmie nie zdarzyło mi się nic niebezpiecznego związanego ze stanem technicznym samolotu. Jeśli mam loty, które wspominam, jako bardziej wymagające, to zawsze ze względu na warunki atmosferyczne.
Tak doświadczona osoba jak ty wciąż musi się szkolić czy nie jest to już potrzebne?
Będąc pilotem liniowym mam wiele szkoleń - ze współpracy w załodze osobowej, z obsługi samolotu. Co pół roku jeździmy do Anglii lub na Węgry na symulator. Spędzamy po cztery godziny, przez dwa dni na symulatorze, który jest bardzo realny. Walczymy wtedy z pożarami, ćwiczymy ewakuacje. To jest wymagająca praca.
Dzięki swoim osiągnięciom stajesz się osobą medialną. Czy to coś zmieniło w twoim życiu?
Nie szukam świata celebrytów. Jestem pilotem i uwielbiam latać, natomiast już wcześniej przed lądowaniem w Dubaju zdarzało się, że pasażerowie chcieli sobie zrobić ze mną zdjęcie, a od kiedy wróciłem z Emiratów, zacząłem się zastanawiać, czy nie poprosić załogę kabinową, aby nie mówili nazwiska pilota, bo na ostatnim locie miałem kilkanaście osób, które chciały sobie zrobić zdjęcie. Nie odmawiam nigdy nikomu, ale to zdecydowanie skraca czas, który spędzamy na ziemi, a mamy go bardzo mało na przygotowanie maszyny do następnego lotu. Zawsze jest to bardzo miłe, bo to dzięki tym ludziom mam taką popularność, ale jeśli jest ich wiele, robi się to kłopotliwe, bo jednak jestem w pracy.
Masz jeszcze jakieś marzenia związane z lotnictwem, które chciałbyś zrealizować w przyszłości?
Jednym z większych marzeń jest latanie samolotami z czasów II wojny światowej, które mają po 1,2 tys. koni i niesamowity dźwięk. Drugie związane jest z działką, którą kupiłem jakiś czas temu i chciałbym na niej wybudować prywatne lądowisko i mieć swój mały kącik, żebym mógł wyjść z domu odpalić samolot i startować np. na pokazy.
Natalia Gumińska, dziennikarka Wirtualnej Polski