Holandia, Belgia – gdy kwitnie cały świat
Zimowe deszcze ustępują pierwszym od miesięcy promieniom słońca i cała okolica budzi się do życia. Niziny Holandii wyglądają, jakby ktoś rozlał farby, a Belgia zaczyna pachnieć jak najładniejsze kwiatowe perfumy.
Zimowe deszcze ustępują pierwszym od miesięcy promieniom słońca i cała okolica budzi się do życia. Niziny Holandii wyglądają tak, jakby ktoś rozlał farby, a Belgia zaczyna pachnieć jak najładniejsze kwiatowe perfumy.
Wszystko zaczęło się w Lejdzie. W 1594 roku botanik Carolus Clusius wetknął w ziemię ogrodu uniwersyteckiego pierwsze cebulki tulipanów, które przyjechały z terenów dzisiejszej Turcji. Kwiaty przyjęły się znakomicie i wkrótce stały się tak popularne, że Hortus Botanicus bywał plądrowany przez amatorów jaskrawych płatków. To był dopiero początek mody, która trwa do dziś.
Tulipomania
Trzy dekady później za bulwę tulipana można było kupić dom nad amsterdamskim kanałem. Powściągliwi zazwyczaj Holendrzy zachwycali się tulipanami z zaskakującym zapałem. Kwiaty królowały na dworach monarchów i bogatych kupców. W tym czasie tajemniczy wirus zaatakował cebulki, co skutkowało niespotykanymi wcześniej kolorami i poszarpanymi płatkami – możni Amsterdamu wychodzili z siebie, żeby zdobyć najpiękniejsze okazy. Tulipanami handlowano na giełdzie, a te najsłynniejsze – w tym najdroższy semper augustus – były jak popularne akcje, które zmieniają właścicieli nawet kilka razy dziennie, przez ryzykowne spekulacje osiągając astronomiczne ceny. Wydawało się, że kwiatowe szaleństwo nigdy się nie skończy.
Zimą 1637 roku tulipanowa bańka pękła i rynek się załamał. Ceny cebulek dramatycznie spadły, wielu kupców straciło fortuny, a tulipomania na jakiś czas przerodziła się niemalże w fobię.
Po XVII-wiecznej katastrofie tulipanowa gorączka już nigdy nie osiągnęła podobnego apogeum, ale kwiaty na zawsze stały się częścią holenderskiej kultury. Potwierdzeniem są _ bloemencorso _, czyli parady kwiatowe organizowane w wielu niderlandzkich miejscowościach. Jedna z najsłynniejszych odbywa się co roku pod koniec kwietnia i wiedzie przez Bollenstreek – Region Bulw – ciągnący się od Noordwijk po Haarlem.
Kilkadziesiąt ruchomych rzeźb i samochodów udekorowanych blisko milionem kwiatów defiluje 42-kilometrową trasą świętując nadejście wiosny. Fantazja artystów nie zna granic: z kwiatów układali już karawanę wielbłądów, Minionki i wielką fioletową małpę jedzącą banana. W całodniowej paradzie biorą także udział kuglarze i zespoły muzyczne. Impreza zamienia się w prawdziwe święto wiosny.
Wiosenna rewolucja
André Beijk pracuje jako ogrodnik od 28 lat. Mój podziw zbywa stwierdzeniem: – Codziennie jest tyle do zrobienia, że łatwo nie zauważyć, jak mija rok za rokiem. Poza tym – dodaje – pracuję w jednym z najbardziej wyjątkowych ogrodów na świecie: w Keukenhof.
32-hektarowy teren należał dawniej do księżnej Jakobiny, która zbierała tam zioła do zamkowej kuchni. Stąd obecna nazwa Keukenhof, czyli "ogród kuchenny". Choć jest otwarty dla zwiedzających tylko przez osiem tygodni w roku, to 25 ogrodników pracuje tam bez ustanku. Jest o co dbać. W październiku rozpoczyna się sadzenie cebulek i do grudnia w ziemi pojawia się siedem milionów bulw. Poza tulipanami każdej wiosny w ogrodzie zakwitają tysiące hiacyntów i żonkili. Każdy kwiat poddawany jest codziennej inspekcji, a chore egzemplarze są natychmiast wykopywane.
Wiosna w Keukenhof jest każdorazową niespodzianką. – Cebulki dostarcza za darmo stu plantatorów, którzy prezentują w ten sposób wyhodowane przez siebie nowości. Co roku kwiaty sadzi się w innych konfiguracjach. Nikt z całą pewnością nie wie, jaki będzie efekt końcowy – przyznaje André. W ubiegłym roku np.uczczono Vincenta van Gogha: z tulipanów ułożony został portret artysty, a w całym ogrodzie stały sztalugi, przy których każdy mógł spróbować swoich sił. Tegorocznym motywem będzie złoty wiek Holandii: pojawią się kwiatowe modele galeonów, obrazy XVII-wiecznych mistrzów i symbole niderlandzkiego bogactwa.
Keukenhof bije rekordy popularności. Ogród odwiedza w tygodniu ponad sto tysięcy osób. Aby uciec od tłumów, przed wejściem do niego najlepiej wypożyczyć pomarańczowy rower i odkrywać pola kwiatów na własną rękę. Razem z innymi rowerzystami mijam różnokolorowe pasma słodko pachnących hiacyntów i intensywne prostokąty tulipanowych połaci. W koszyku przy kierownicy lądują pęki kwiatów sprzedawane przy drodze za 50 centów.
Tekst: Agnieszka Bielecka/wg www.podroze.pl