Białe niedźwiedzie w soczyście zielonym lesie. "Widok jak z krainy duchów"
- Stałam z półotwartymi ustami, nie mogąc przestać patrzeć na to kosmiczne zjawisko - o swoich spotkaniach z niezwykle rzadkim gatunkiem niedźwiedzi i o miłości do północnej przyrody opowiada podróżniczka Kamila Kielar, która od lat kilka miesięcy rocznie spędza na wyjazdach na Północ.
17.12.2021 11:33
Joanna Klimowicz: Niedźwiedzie - duchy. Już sama nazwa rozpala wyobraźnię… Kiedy o nich usłyszałaś?
Kamila Kielar: To nie tylko dobrze brzmiące hasło. Z jednej strony są one tak nazywane ze względu na nietypowy kolor - to niedźwiedzie czarne, które za sprawą mutacji genetycznej są białe. W gęstym północnym lesie deszczowym wyglądają zupełnie nierealnie. Twoja głowa widzi niemalże niedźwiedzia polarnego, ale w soczyście zielonym lesie. Widok jak z krainy duchów.
Poza tym jest ich bardzo mało, trudno na nie trafić, co stanowi też element tajemniczości, niesamowitości. Trzeba się faktycznie postarać, żeby je spotkać. Usłyszałam o nich podczas którejś z moich wypraw na Alaskę albo do arktycznej Kanady - jakieś osiem, dziewięć lat temu.
10 lat później ruszyłaś, by je spotkać. Twoja samotna wyprawa, którą odbyłaś w 2018 roku kajakiem morskim po Pacyfiku, została doceniona przez National Geographic Traveler oraz nagrodzona Kolosem w kategorii "Podróż Roku". Ciężko było?
O tyle trudno, że jest to miejsce izolowane, gdzie można się dostać wyłącznie drogą morską. Chciałam tam pojechać na parę miesięcy, żeby mieć pełną niezależność i dużo czasu na tropienie, obserwowanie i fotografowanie niedźwiedzi oraz innych stworzeń. Wybrałam kajak morski, co oznaczało, że musiałam samotnie przepłynąć 500-kilometrową trasę po Pacyfiku, aby dotrzeć do miejsc, gdzie one żyją i mieć szansę je spotkać. Faktycznie, spora liczba trudów, wyzwań.
Generalnie z Północą jest tak, że musisz chcieć tam być. Nie trafisz tam przypadkiem. Największą trudnością jest sam ocean. Poruszałam się w obrębie drogi morskiej sklasyfikowanej jako czwarta najbardziej niebezpieczna na świecie. Powodem są silne burze, wiatry, prądy, wysokie fale, zmienne pływy i skaliste wybrzeże. Trzeba było uważać, żeby nie rzuciła mnie na nie fala.
To nie była klasyczna wyprawa od punktu A do B. Wymagała dużej ilości cierpliwości, bo cały czas na coś tam czekałam. Aż przypłyną łososie, aż przyjdą niedźwiedzie, aż będą warunki fotograficzne, aż przestanie padać deszcz... To jest czekanie tygodniami.
Jechałam tam jesienią, by dopasować termin do tarła łososi, które wpływają do rzek. Dużo padało. Byłoby naiwnością jechać do lasu deszczowego i być zdziwionym, że pada deszcz, ale to nie ułatwia życia. Był taki czas, że załamanie pogody trwało przez tydzień. I to nie jakiś tam deszcz, ale mała apokalipsa.
Warto też wiedzieć jak koegzystować ze zwierzętami, żeby było to bezpieczne dla ciebie, ale i by im nie zrobić krzywdy swoją obecnością. Choćby to, że przy rozbijaniu obozu trzeba odpowiednio zabezpieczyć jedzenie w drugim oddalonym namiocie, żeby nie uczyć zwierząt, że człowiek równa się jedzenie. Logistyka jest bardziej skomplikowana.
Trzeba mieć też wiedzę, jak funkcjonuje las, w którym nie ma wyznaczonych szlaków, gdzie idzie się na azymut lub tak jak ja - w górę rzeki. Nie ma możliwości, aby przejść 30 km dziennie, tylko pięć czy 10. Konieczna jest też codzienna analiza cyklów i kierunków pływów, dopasowywanie do tego swoich planów wpłynięcia i rozbicia namiotu, żeby woda go nie zalała. To nie jest wyprawa, którą można zrobić ad hoc.
Czy spotkanie z niedźwiedziami-duchami i całą oszałamiającą północną przyrodą zrekompensowało ci te trudy?
Doszło do niego dużo później, niż się spodziewałam, co było związane z fatalnym stanem łososi. W ciągu ostatnich 10-15 lat dramatyczne ich ubyło. Biedne misie nie mają czego jeść i w związku z tym nie przebywają nad rzekami, tak jak powinny o tej porze roku. Zamiast tego idą w góry, żeby znaleźć jakieś jedzenie, najeść się przed zimą, złapać masę. Spotkałam pierwszego z nich dopiero po miesiącu wyprawy. I to jakiegokolwiek niedźwiedzia! Żyją tam też zwykłe czarne i grizzly. W tak "superniedźwiedziowym" terenie to bardzo niepokojący finał.
Siedziałam nad rzeką, obserwowałam i nagle jest! Z jednej strony to oczywiste, bo powinien tam być, ale z drugiej pomyślałam, że może nawet robienie zdjęć jest niewłaściwe. Siedział w wodzie, rozglądał się, szukał rybek, jakąś złapał. A ja stałam z półotwartymi ustami, nie mogąc przestać patrzeć na to kosmiczne zjawisko. One są trochę inne. Na tym białym psyku widać wszystkie rzeczy. Na co on patrzy, czy jest zły, czy zadowolony. Wydaje nam się, że potrafimy zinterpretować jego emocje i nawet jeśli robimy to źle - po ludzku - to nie zmienia faktu, że czujemy z nim więź.
W wielu językach rdzennych społeczności Ameryki niedźwiedź jest synonimem brata. Od dobrych kilkunastu lat jeżdżę na Północ i fotografuję niedźwiedzie. Jednak ten był rzeczywiście pierwszym, kiedy poczułam, że to zwierzę innej kategorii - tak niezwykłe, ale i oczywiste w tym miejscu.
Miałaś też bliskie spotkania z lwami morskimi i wielorybami.
Lwy morskie są terytorialne, agresywne i ciekawskie. Z jakiegoś powodu lubią bawić się z kajakarzami. Mnie goniły, stawały przed dziobem i nie puszczały, przyglądając się. Potrafią wskakiwać na kajak, a samiec lwa morskiego waży tonę. One mnie stresowały dużo bardziej niż niedźwiedzie.
Nie było ani jednego dnia, kiedy nie widziałam wokół siebie wielorybów. Codzienne pływanie z humbakami - czasem bardzo blisko - klepiącymi powierzchnię wody płetwami, skaczącymi. To nie może się znudzić. Kiedy się wynurzają, żeby nabrać powietrza, trzeba uważać. Orki się przy tym rozglądają, ale humbaki nie. Czasem płynęliśmy razem parę kilometrów albo jakaś foka towarzyszyła mi przez godzinę. Do tego dochodzą orły bieliki i przednie, wydry oraz łasice.
To niewiarygodne poczucie wdzięczności i przywileju, że mam szczęście i możliwość takiego życia.
Czy to właśnie ta bezcenna przyroda sprawiła, że pokochałaś Północ? W jakiej kondycji jest tamtejsze środowisko?
Przyroda dominuje każdy aspekt życia na Północy. Naturalnie, że ten element mnie bardzo, ale to bardzo ciągnie. Ale w Północy fascynujące jest też to, że jest idealnie spójna i nieprzebodźcowana. Ten spokój, cisza oraz dominująca przyroda idealnie współgrają z moją naturą, potrzebami. Północ zawsze człowieka sprawdza i - nieważne, jak często się tam jeździ - zawsze odbiera ludzką pychę.
Najstraszniejsze jest to, że od ok. 15 lat obserwuję tam drastyczne zmiany. Jeśli pytasz, czy powinniśmy zacząć alarmować o degradacji środowiska - uważam, że jest za późno. To powinno być priorytetem od wielu, wielu lat, naukowcy od dawna o tym przypominają. Należy myśleć o chronieniu konkretnych miejsc i przyrody globalnie, mówić o tym non stop. Nie możemy sobie pozwolić na zmęczenie tym tematem.
Zobacz także: Rekord frekwencji w Tatrach. Niektórzy są za limitami
Dewastacja środowiska naturalnego to jeden z tematów, które poruszasz w podcaście "Drzazgi świata" razem ze swoimi gośćmi. Ale rozmawiacie niekoniecznie na tematy podróżnicze, raczej o świecie w szerszym kontekście. Ostatnio także o skutkach migracji. Mówisz, że razem z rozmówcami rozbieracie świat na drobne drzazgi i ostrzegasz, że czasem będzie uwierać. Co teraz uwiera nas najbardziej?
Środowisko jest jednym z najbliższych mi tematów, ale interesują mnie też ludzie. Jestem wrażliwa na nierówności i niesprawiedliwości, które dotykają grupy etniczne, ludzi w kryzysach czy ludzi, którzy z różnych względów muszą migrować. Rozmawiając o rzeczach uwierających jak drzazgi, pokazujemy zależności pomiędzy nimi. One nie biorą się nagle znikąd, tylko są naczyniami połączonymi, a powiązania między nimi sięgają daleko.
***
Kamila Kielar - podróżniczka, dziennikarka, fotografka. Kilka miesięcy w roku spędza na wyjazdach adventure i reporterskich, zazwyczaj na Północ. Samotnie pływała kajakiem po Pacyfiku, zimą przejechała rowerem i przemierzyła na nartach biegowych kanadyjski Jukon, przeszła górami prawie 5 tys. km z Meksyku do Kanady szlakiem Pacific Crest Trail. Również samotnie przejechała rowerem Alaskę oraz Kamczatkę.
Więcej na: www.kamilakielar.pl